Rufus walnął go jeszcze raz, a Gotfryd usiadł na ziemi i wystrzelił z rewolweru: Rufus złapał się rękami za brzuch, zaczął się wykrzywiać i upadł jęcząc:
- Zwyciężyłeś, podły kujocie, ale będę pomszczony!
Ja galopowałem przez ogród, bijąc się po spodniach, żeby jechać szybciej, ale Euzebiusz podszedł do mnie i powiedział:
- Zejdź z białego konia. To mój koń.
- Nie, szanowny panie - odpowiedziałem mu - ja jestem u siebie i ja mam białego konia.
Więc Euzebiusz walnął mnie w nos, a Rufus zagwizdał przeraźliwie na swoim gwizdku.
- Jesteś koniokradem - powiedział Euzebiuszowi - a my w Kansas City wieszamy koniokradów.
W tym momencie przybiegł Alcest i zawołał:
- Hola! Nie masz prawa go wieszać, ja jestem szeryfem!
- Od kiedy, kurczaku? - zapytał Rufus.
Alcest, który zazwyczaj nie lubi się bić, złapał swój drewniany topór i trzasnął
rękojeścią w głowę Rufusa, który się tego wcale nie spodziewał. Na szczęście Rufus miał na głowie swoją czapkę.
- Moja czapka! Zgniotłeś moja czapkę! - krzyknął Rufus i zaczął gonić Alcesta; a ja tymczasem galopowałem sobie po ogrodzie.
- Ej, chłopaki! - zawołał Euzebiusz - poczekajcie! Mam pomysł. My będziemy ci dobrzy biali, Alcest będzie plemieniem Indian, będzie chciał nas wziąć do niewoli; porywa jednego jeńca, ale my się zjawiamy, uwalniamy jeńca i Alcest jest pokonany!
My wszyscy uważaliśmy, że to fajny pomysł, ale Alcest się nie zgodził.
- Dlaczego ja mam być Indianinem? - zapytał.
- Bo masz pióro na głowie, idioto! - odpowiedział Gotfryd. - A jak ci się nie podoba, to się nie baw, nudzisz nas już, słowo daję!
- Jak tak, to ja się nie bawię - powiedział Alcest i poszedł w kąt ogrodu, obrażony, jeść bułeczkę z czekoladą, którą miał w kieszeni.
- Musi się z nami bawić - powiedział Euzebiusz - bo on jeden jest Indianinem. Jak się nie będzie bawił, to go oskubię z piór!
Alcest powiedział, że dobrze, że może się bawić, ale pod warunkiem, że na końcu będzie dobrym Indianinem.
- No, już dobrze, dobrze - powiedział Gotfryd. - Ale z ciebie nudziarz!
- A kto będzie jeńcem? - zapytałem.
- Gotfryd - powiedział Euzebiusz. - Przywiążemy go do drzewa sznurem od bielizny.
- Ani mi się śni - powiedział Gotfryd. - Dlaczego ja? Ja nie mogę być jeńcem, jestem najlepiej ubrany z was wszystkich!
- No to co? - zapytał Euzebiusz. - Ja mam białego konia i też się bawię!
- Ja mam białego konia! - zawołałem.
Euzebiusz był wściekły, powiedział, że to on jest białym koniem, a jak mi się nie podoba, to zaraz znowu oberwę po nosie.
- Spróbuj tylko! - powiedziałem, a on spróbował i udało mu się.
- Nie ruszaj się, synu Oklahomy! - krzyknął Gotfryd i zaczął strzelać do wszystkich, a Rufus gwizdał i wołał:
- Te - ek, ja jestem szeryfem, te - ek, wszystkich was zaaresztuję!
Alcest trzasnął go toporem w czapkę i powiedział, że go bierze do niewoli, a Rufus się obraził, bo gwizdek wpadł mu w trawę; ja płakałem i mówiłem Euzebiuszowi, że jestem u siebie i że już go nigdy nie zaproszę. Wszyscy krzyczeli, bardzo było fajnie i pysznieśmy się bawili.
A potem tata wyszedł do ogrodu. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Cóż to za hałasy, dzieci, czy nie potraficie się grzecznie bawić?
- To przez Gotfryda, proszę pana, on nie chce być jeńcem - powiedział Euzebiusz.
- Chcesz w zęby? - zapytał Gotfryd i zaczęli się bić, ale tata ich rozbroił.
- Dzieci - powiedział - pokażę wam, jak się trzeba bawić. Ja będę jeńcem.
Strasznieśmy się ucieszyli! Mój tata jest fajny!
Przywiązaliśmy tatę do drzewa sznurem od bielizny. Właśnie kończyliśmy go wiązać, kiedy zobaczyliśmy, że pan Bledurt przeskakuje przez płot do ogrodu.
Pan Bledurt to nasz sąsiad, który bardzo lubi przekomarzać się z tatą.
- Ja też chcę się bawić, będę czerwonoskórym Dzikim Bawołem!
- Idź sobie, Bledurt, nikt cię tu nie prosił!
Pan Bledurt był fantastyczny: stanął przed tatą, skrzyżował ręce na piersiach i powiedział:
- Niech blada twarz poskromi swój język!
Tata chciał się uwolnić ze sznura i robił przy tym okropnie śmieszne miny, a pan Bledurt zaczął tańczyć dokoła drzewa i wydawać wojenne okrzyki. Strasznie chcieliśmy patrzeć, jak się tata i pan Bledurt wygłupiają, ale nie mogliśmy zostać, bo mama zawołała nas na podwieczorek, a po podwieczorku poszliśmy do mojego pokoju bawić się elektryczną kolejką.
Wcale nie wiedziałem, że tata tak lubi bawić się w kowbojów. Kiedyśmy wieczorem zeszli do ogrodu, pana Bledurt dawno już nie było, a tata, przywiązany do drzewa, krzyczał i okropnie się wykrzywiał.
To fajne, jak ktoś potrafi się tak bawić sam z sobą!
ROSÓŁ
Dziś pani nie przyszła do szkoły. Staliśmy w szeregu na podwórzu i mieliśmy już wchodzić do klasy, kiedy nasz wychowawca powiedział:
- Wasza pani zachorowała.
A potem pan Dubon, wychowawca, zaprowadził nas do klasy. My go nazywamy
,,Rosołem”. Oczywiście wtedy, kiedy tego nie słyszy. Nazwaliśmy go tak, bo on ciągle mówi:
„Spójrzcie mi w oczy”, a na rosole są oka. Ja z początku nie mogłem się w tym połapać, ale starsze chłopaki mi to wytłumaczyli.
Rosół ma duże wąsy, często wlepia kary, nie ma z nim żartów. Byliśmy więc niezadowoleni, że będzie nas pilnował, ale na szczęście powiedział nam w klasie:
- Nie mogę zostać z wami, bo muszę być u pana dyrektora. Spójrzcie mi w oczy i obiecajcie, że będziecie grzeczni.
Wszystkie nasze oczy spojrzały w jego oczy i przyrzekliśmy.
Zresztą my zawsze jesteśmy zupełnie grzeczni.
Rosół miał jednak jakieś wątpliwości i zapytał, kto jest najlepszy w klasie.
- Ja, proszę pana! - powiedział Ananiasz z dumą.
To prawda, Ananiasz jest pierwszym uczniem, a także pieszczoszkiem naszej pani; my go za bardzo nie lubimy, ale nie możemy go przetrzepać, ile razy chcemy, przez to, że nosi okulary.
- Dobrze - powiedział Rosół. - Usiądziesz na krześle pani i będziesz pilnował
kolegów. Ja od czasu do czasu wpadnę zobaczyć, jak się zachowujecie. Powtórzcie zadane lekcje.
Rosół wyszedł, a Ananiasz, bardzo zadowolony, usiadł za stołem pani.
- A więc - powiedział Ananiasz - miała być teraz arytmetyka; weźcie zeszyty, rozwiążemy zadanie.
- Nie zwariowałeś przypadkiem? - zapytał Kleofas.
- Kleofasie, proszę być cicho! - krzyknął Ananiasz, który widocznie uważał, że jest naprawdę naszą panią.
- Chodź tu do mnie i powtórz, co powiedziałeś, jeśli jesteś mężczyzną! - powiedział
Kleofas, ale drzwi klasy otworzyły się i wszedł Rosół z bardzo zadowoloną miną.
- A! - powiedział. - Stanąłem przy drzwiach i słuchałem. Hej, ty tam, spójrz mi w oczy! - Kleofas spojrzał, ale to, co zobaczył w oczach Rosoła, nie sprawiło mu specjalnej przyjemności.
- Będziesz odmieniał: „Nie powinienem być ordynarny wobec kolegi, który ma za zadanie pilnować mnie i który mi poleca rozwiązywać arytmetyczne zadanie”.
To powiedziawszy Rosół wyszedł, ale obiecał nam, że jeszcze wróci.
Joachim ofiarował się, że stanie przy drzwiach, żeby nas uprzedzić, jak Rosół będzie szedł; zgodziliśmy się na to wszyscy prócz Ananiasza, który krzyczał:
- Joachim, na miejsce!
Joachim pokazał Ananiaszowi język, usiadł przy drzwiach i patrzył przez dziurkę od klucza.
- Joachim, czy nie ma nikogo? - spytał Kleofas.
Joachim odpowiedział, że nie widzi. Wtedy Kleofas wyszedł z ławki i powiedział, że teraz Ananiasz będzie musiał zjeść swoją książkę od arytmetyki. To był naprawdę pyszny pomysł, ale nie spodobał się Ananiaszowi, który krzyknął: