- Nie! Ja mam okulary!
- Okulary też zjesz! - powiedział Kleofas, który uparł się, że Ananiasz musi koniecznie coś zjeść. Ale Gotfryd powiedział, że po co tracić czas na głupstwa - lepiej zagrać w piłkę.
- A zadania? - zapytał Ananiasz z niezadowoloną miną.
Ale my nie zwracaliśmy na niego uwagi i zaczęliśmy podawać sobie piłkę - to okropnie fajne tak grać między ławkami. Kiedy będę duży, kupię sobie klasę tylko po to, żeby w niej grać w piłkę. A potem usłyszeliśmy krzyk i zobaczyliśmy, że Joachim siedzi na podłodze i trzyma się obiema rękami za nos. Rosół otwierał drzwi, a Joachim go nie zauważył.
- Co ci się stało? - zapytał Rosół, bardzo zdziwiony, ale Joachim nie odpowiedział, tylko pojękiwał, więc Rosół wziął go za ramię i wyprowadził z klasy.
Podnieśliśmy piłkę i wróciliśmy na miejsca. Rosół wrócił z Joachimem, którego nos był cały spuchnięty, i powiedział, że zaczyna mieć już tego dosyć i że jak tak będzie dalej, to on nam pokaże.
- Dlaczego nie bierzecie przykładu z waszego kolegi Ananiasza? - zapytał. - Jest taki grzeczny.
I Rosół wyszedł. Zapytaliśmy Joachima, co mu się stało, a on nam odpowiedział, że zasnął przy tym patrzeniu przez dziurkę od klucza.
- Gospodarz idzie na targ - zaczął Ananiasz. - W koszyku ma dwadzieścia osiem jajek po pięćset franków za tuzin...
- To przez ciebie oberwałem w nos powiedział Joachim.
- Te - ek! - wtrącił Kleofas. - Ananiasz będzie musiał zjeść swoją książkę od arytmetyki, razem z gospodarzem, z jajkami i z okularami!
Wtedy Ananiasz zaczął płakać, powiedział, że jesteśmy obrzydliwi, że opowie o wszystkim swoim rodzicom i rodzice każą nas wszystkich wyrzucić ze szkoły, a potem Rosół
znowu otworzył drzwi. My wszyscy siedzieliśmy na swoich miejscach i nic nie mówiliśmy, więc Rosół spojrzał na Ananiasza, jedynego, który płakał za stołem pani.
- No więc jak? - zapytał Rosół. - Teraz ty wyprawiasz jakieś hece? Zwariuję przy was!
Za każdym razem, kiedy wchodzę, któryś błaznuje. Spójrzcie mi w oczy! Jeśli jeszcze raz zobaczę, że coś jest nie tak, jak trzeba, ukarzę was.
I znowu wyszedł. No więc uważaliśmy, że trzeba przestać błaznować, bo nasz wychowawca, kiedy jest zły, wlepia okropne kary. Siedzieliśmy jak trusie, słychać było tylko chlipanie Ananiasza i mlaskanie Alcesta, tego kolegi, co ciągle je. A potem usłyszeliśmy cichy szmer przy drzwiach. Zobaczyliśmy, że wolniutko porusza się klamka i drzwi skrzypiąc zaczynają się pomalutku uchylać. Patrzyliśmy i wszyscy wstrzymaliśmy oddech, nawet Alcest przestał mlaskać.
I nagle ktoś krzyknął:
- To Rosół!
Drzwi się otworzyły i wszedł Rosół cały czerwony.
- Kto to powiedział? - zapytał.
- Mikołaj - powiedział Ananiasz.
- To nieprawda, ty wstrętny kłamczuchu!
I to prawda, że to nie była prawda, bo to powiedział Rufus.
- A właśnie, że to ty, właśnie, że to ty, właśnie, że to ty! - krzyknął Ananiasz i zaczął
beczeć.
- Zostaniesz po lekcjach! - powiedział do mnie Rosół.
Więc zacząłem płakać, powiedziałem, że to niesprawiedliwie, że pójdę sobie ze szkoły i że dopiero pożałują, jak mnie nie będzie.
- To nie on, proszę pana, to Ananiasz powiedział „Rosół”! - krzyknął Rufus.
- To nie ja powiedziałem ,,Rosół”! - krzyknął Ananiasz.
- Ty powiedziałeś „Rosół”, sam słyszałem, jak powiedziałeś „Rosół”, właśnie
„Rosół”!
- Dobrze - powiedział Rosół - wszyscy zostaniecie po lekcjach!
- A dlaczego ja? - zapytał Alcest. - Ja nie mówiłem „Rosół”.
- Nie chcę już słyszeć tego głupiego przezwiska, zrozumiano?! - krzyknął Rosół, okropnie zdenerwowany.
- Ja nie będę odsiadywał! - krzyknął Ananiasz z płaczem i rzucił się na podłogę, i dostał czkawki, i zrobił się cały czerwony, a potem cały siny.
Prawie wszyscy w klasie krzyczeli albo płakali i myślałem już, że Rosół też zacznie płakać, kiedy wszedł dyrektor.
- Co się tu dzieje, Ros... panie Dubon? - zapytał dyrektor.
- Pojęcia nie mam, panie dyrektorze - odpowiedział Rosół. - Jeden wije się po podłodze, drugiemu krew leci z nosa, kiedy otwierałem drzwi, reszta ryczy, nigdy czegoś podobnego nie widziałem! Nigdy!
I Rosół zaczął targać sobie włosy, a jego wąsy poruszały się we wszystkich kierunkach.
Nazajutrz wróciła pani, ale za to Rosół nie przyszedł do szkoły.
FUTBOL
Alcest umówił się na dzisiejsze popołudnie z koleżkami z klasy na placu, niedaleko mego domu. Alcest to mój przyjaciel. Jest gruby i bardzo lubi jeść. Umówił się z nami dlatego, że jego tata podarował mu nowiutka futbolówkę; będzie pyszny mecz. Alcest jest fajny.
Spotkaliśmy się na placu o trzeciej - było nas osiemnastu. Trzeba było sformować ekipy tak, żeby każda strona miała tę samą liczbę graczy.
Z sędzią nie było kłopotu. Wybraliśmy Ananiasza. Ananiasz jest pierwszym uczniem, nie lubimy go zanadto, ale ponieważ nosi okulary i nie można go bić, więc nadaje się w sam raz na sędziego. A poza tym żadna ekipa nie chciała Ananiasza, bo jest za słaby do sportu i płacze z byle powodu. Pokłóciliśmy się, kiedy Ananiasz zażądał gwizdka. Gwizdek ma tylko Rufus, którego ojciec jest policjantem.
- Nie mogę pożyczać gwizdka - powiedział Rufus - bo to jest pamiątka rodzinna.
Nie było na niego rady. Wreszcie zdecydowaliśmy, że Ananiasz będzie mówił
Rufusowi, kiedy ma gwizdać, i Rufus zagwiżdże zamiast Ananiasza.
- No więc gramy czy nie gramy? Bo już zaczynam być głodny! - krzyknął Alcest.
To wszystko nie było jednak takie proste, bo jeśli Ananiasz miał być sędzią, pozostawało siedemnastu graczy, a więc o jednego za dużo do podzielenia. Ale znaleźliśmy sposób: jeden będzie sędzią liniowym i będzie dawał znaki chorągiewką, kiedy piłka wyjdzie na aut. Wybraliśmy Maksencjusza. lak na taki duży plac jeden sędzia liniowy to za mało, ale Maksencjusz biega bardzo szybko: ma bardzo długie, chude nogi i wystające, brudne kolana.
Maksencjusz nie chciał o tym słyszeć, chciał grać, a poza tym - powiedział - nie ma chorągiewki. Zgodził się w końcu być sędzią liniowym, ale tylko do przerwy. Zamiast chorągiewki będzie powiewał chusteczką, co prawda nie za bardzo czystą, ale przecież nie mógł wiedzieć, kiedy wychodził z domu, że chusteczka będzie chorągiewką.
- No, zaczynamy?! - krzyknął Alcest.
Teraz już było łatwo - było nas szesnastu. Każda ekipa powinna mieć kapitana. I wszyscy chcieli być kapitanami. Wszyscy, prócz Alcesta, który chciał być bramkarzem, bo on nie lubi biegać. Powiedzieliśmy, że dobrze, bo Alcest nadaje się na bramkarza: jest bardzo gruby i dobrze kryje bramkę. Pozostawało jednak piętnastu kandydatów na kapitanów, a to było stanowczo za dużo.
- Ja jestem najsilniejszy - krzyczał Euzebiusz - ja powinienem być kapitanem i ten, kto się na to nie zgodzi, oberwie ode mnie po nosie!
- Ja będę kapitanem, ja jestem najlepiej ubrany! - krzyknął Gotfryd i Euzebiusz trzasnął go pięścią w nos.
Zresztą naprawdę Gotfryd był dobrze ubrany; jego tata, który jest bardzo bogaty, kupił
mu sportowy strój do futbolu z koszulą w czerwone, białe i niebieskie pasy.