- Tak, ten piesek wygląda na zdrowego - powiedział tata, a Reks zaczął go lizać po ręce. To się okropnie spodobało tacie.
- Przyjemny - powiedział tata, a potem wyciągnął drugą rękę i powiedział: - No, podaj łapę, daj łapeczkę, no, daj! - i Reks podał mu łapkę, a potem polizał go po ręce, a potem podrapał się za uchem; był okropnie zajęty ten mój Reks.
Tata bawił się z nim, a potem powiedział:
- No, dobrze, poczekaj tu na mnie, spróbuję załatwić to z twoją matką - i wszedł do domu.
Tata jest fajny! Podczas kiedy tata załatwiał z mamą, ja bawiłem się z Reksem, który zaczął służyć, a potem, ponieważ nic mu nie dałem do jedzenia, zaczął drapać się za uchem.
On jest fantastyczny, ten Reks!
Tata wyszedł z domu z miną nie bardzo zadowoloną. Usiadł obok mnie, podrapał
mnie w głowę i powiedział, że mama nie chce mieć psa w domu, szczególnie po tym, co Reks zrobił z fotelem. Już chciałem się rozpłakać, ale przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Jeśli mama nie chce trzymać Reksa w domu - powiedziałem - może byśmy trzymali go w ogrodzie?
Tata zastanowił się chwilę, a potem powiedział, że to dobry pomysł, że w ogrodzie Reks nie narobi szkód i że mu zaraz postawimy budę. Ucałowałem tatę.
Poszliśmy na strych szukać desek, a potem tata przyniósł swoje narzędzia. Reks tymczasem zaczął zjadać begonie, ale to nie takie straszne, jak zjadanie fotela z salonu, bo my mamy więcej begonii niż foteli.
Tata zaczął wybierać deski.
- Zobaczysz - powiedział - zrobimy mu wspaniałą budę, prawdziwy pałac.
- A potem - powiedziałem - nauczymy go sztuczek i będzie pilnować domu!
- Tak - powiedział tata - wytresujemy go tak, żeby wypłaszał nieproszonych gości, na przykład Bledurta.
Pan Bledurt to nasz sąsiad; tata i on lubią się przekomarzać. Bawiliśmy się świetnie -
Reks, ja i tata.
Troszkę się zabawa popsuła, bo tata uderzył się młotkiem w palec i krzyknął, a mama wyszła na próg.
- Co wy tam robicie? - zapytała.
Więc zacząłem jej tłumaczyć, że tata i ja postanowiliśmy trzymać Reksa w ogrodzie, bo tam nie ma foteli, i że tata robi mu budę, i że nauczymy Reksa gryźć pana Bledurt, żeby dostał wścieklizny. Tata coś tam powiedział, ale niedużo, ssał palec i patrzył na mamę.
A mama wcale nie była zadowolona. Powiedziała, że nie ma zamiaru trzymać tego zwierzaka.
- Proszę, spójrz tylko, co to zwierzę zrobiło z moimi begoniami.
Reks podniósł łeb, podszedł do mamy, machając ogonem, i zaczął służyć. Mama spojrzała na niego, a potem schyliła się i pogłaskała go po głowie, a Reks polizał ją po ręce i ktoś zadzwonił do furtki.
Tata poszedł otworzyć i wszedł jakiś pan. Popatrzył na Reksa i powiedział:
- Kiki! Nareszcie! Szukam cię wszędzie!
- Czego właściwie pan sobie życzył - zapytał tata.
- Czego sobie życzę? - powiedział ten pan. - Życzę sobie mojego psa! Kiki umknął
gdzieś, kiedy go wyprowadzałem na spacerek, i powiedziano mi, że jakiś smarkacz zaciągnął
go tutaj.
- To nie jest Kiki, to jest Reks - powiedziałem. - Będziemy we dwójkę łapać bandytów, tak jak na tym filmie, co go widziałem we czwartek, i wytresujemy go, żeby robił
kawały panu Bledurt.
Ale Reks miał zadowoloną minę i skoczył temu panu na ramiona.
- Kto mi udowodni, że to pański pies? - zapytał tata. - Błąkał się sam.
- A obroża? - odpowiedział ten pan. - Nie widział pan jego obroży z moim nazwiskiem, Julian Józef Trempe, i z moim adresem? Właściwie powinienem wnieść skargę!
Chodź, mój biedny Kiki. Coś takiego!
I odszedł z Reksem.
Staliśmy jak wrośnięci w ziemię, a potem mama zaczęła płakać. Więc tata pocieszył
mamę i powiedział, że przecież ja na pewno znowu przyprowadzę jakiegoś psa, nie dziś, to jutro.
DŻODŻO
Mamy nowego ucznia. Po południu pani przyszła z jakimś chłopcem, który miał
całkiem czerwone włosy, piegi i oczy takie niebieskie, jak kulka, którą przegrałem wczoraj na pauzie, ale to dlatego, że Maksencjusz oszukiwał.
- Dzieci - powiedziała pani - przedstawiam wam nowego, małego kolegę. On jest cudzoziemcem i jego rodzice oddali go do tej szkoły, żeby się nauczył francuskiego. Liczę na was, że będziecie mi pomagać i że będziecie dla niego bardzo mili.
- Potem pani odwróciła się do tego nowego i powiedziała: - Powiedz kolegom, jak się nazywasz.
Nowy nie zrozumiał tego, co pani powiedziała, uśmiechnął się tylko i zobaczyliśmy, że ma ogromne zęby.
- Ale szczęściarz - powiedział Alcest, ten gruby kolega, który ciągle je. - Takimi zębami można odgryzać okropnie duże kęsy!
Ponieważ nowy nic nie mówił, pani powiedziała, że on się nazywa Żorż Mac Jutosh.
- Yes∗ - powiedział nowy - Dżordż.
- Przepraszam, proszę pani - zapytał Maksencjusz. - Czy on nazywa się Żorż czy Dżordż?
Pani wytłumaczyła nam, że on się nazywa Żorż, ale że w jego języku Żorż wymawia się jak Dżordż.
- Dobra - powiedział Maksencjusz. - Będziemy go nazywali Żożo.
- Nie - powiedział Joachim - trzeba wymawiać Dżodżo.
- Zamknij się, Dżoachimie - powiedział Maksencjusz i pani postawiła ich obu do kąta.
Pani kazała Dżodżowi usiąść z Ananiaszem. Anianiasz spoglądał na niego złym okiem, bo on jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem naszej pani i zawsze się boi, że każdy nowy też może zostać pierwszym uczniem i pieszczoszkiem. Jeżeli chodzi o nas, Ananiasz wie, że mu nic nie grozi.
Dżodżo usiadł i uśmiechnął się, a w ustach miał pełno zębów.
- Szkoda, że nikt nie zna jego języka - powiedziała pani.
- Ja posiadam pewien zasób angielskich słów - powiedział Ananiasz, który, trzeba to przyznać, umie się elegancko wyrażać.
I Ananiasz zaczął mówić do Dżodża słowami ze swojego angielskiego zasobu, a Dżodżo patrzył na niego, potem zaczął się śmiać i pukał się palcem w czoło. Ananiasz bardzo
*∗Yes (ang.) - tak.]
się obraził, ale Dżodżo miał rację, że się śmiał. Dowiedzieliśmy się później, że Ananiasz opowiadał mu o swoim krawcu, który jest bardzo bogaty i o ogrodzie swojego wuja, który jest większy niż kapelusz jego ciotki. Ten Ananiasz to wariat!
Zadzwoniono na pauzę i wyszliśmy wszyscy prócz Joachima, Maksencjusza i Kleofasa, którzy zostali w klasie za karę. Kleofas jest ostatnim uczniem i nie umiał lekcji.
Kiedy Kleofas odpowiada, zawsze z jego pauzy są nici.
Na podwórzu wszyscyśmy otoczyli Dżodża. Zadawaliśmy mu masę pytań, ale on pokazywał nam tylko w uśmiechu pełną zębów paszczękę. Potem zaczął mówić, ale nic nie rozumieliśmy, słyszeliśmy tylko cały czas ,,Uę - szuę - szuę”, i to było wszystko.
- Tu chodzi o to - powiedział Gotfryd, który często bywał w kinie - że on mówi w wersji oryginalnej; żeby go zrozumieć, potrzebne są podpisy.
- Ja mógłbym może tłumaczyć - powiedział Ananiasz, który chciał jeszcze raz popróbować angielskich słów ze swojego zasobu.
- Jesteś bałwan - powiedział Rufus.
To się spodobało nowemu, wyciągnął palec w stronę Ananiasza i powiedział:
- O, bałwan, bałwan, bałwan!
Był bardzo zadowolony. Ananiasz odszedł płacząc - on ciągle płacze, ten Ananiasz.
Zauważyliśmy, że Dżodżo jest właściwie okropnie fajny, więc dałem mu kawałek mojej czekolady, którą miałem zjeść na pauzie.