Выбрать главу

- Jakie sporty macie u siebie? - zapytał Euzebiusz.

Dżodżo oczywiście nic nie rozumiał i dalej powtarzał swoje:

- Bałwan, bałwan, bałwan.

Ale Gotfryd odpowiedział:

- Też mi pytanie! U nich gra się w tenisa!

- Te, błazen! - zawołał Euzebiusz. - Czy ja ciebie pytałem?

- Te, błazen! Błazen, błazen! - zawołał nowy, który chyba świetnie się wśród nas czuł.

Ale Gotfrydowi nie spodobała się ta odpowiedź Euzebiusza.

- Kto jest błazen? - zapytał i źle zrobił, bo Euzebiusz jest bardzo silny i lubi dawać fangi w nos, no i Gotfrydowi się dostało. Kiedy Dżodżo zobaczył, jak Euzebiusz bije, przestał

powtarzać: „Te, błazen”, spojrzał na Euzebiusza i powiedział:

- Boks! Doskonale!

Zasłonił twarz pięściami i zaczął tańczyć naokoło Euzebiusza, tak jak bokserzy w telewizji, którą oglądamy u Kleofasa, bo my jeszcze nie mamy telewizora, chociaż ja bym bardzo chciał, żeby tata kupił.

- O co mu chodzi? - zapytał Euzebiusz.

- Chce się z tobą boksować, idioto! - odpowiedział Gotfryd rozcierając sobie nos.

Euzebiusz powiedział: „Dobra”, i spróbował boksować się z Dżodżem. Ale Dżodżo dawał sobie radę dużo lepiej niż Euzebiusz, zadawał mu masę ciosów i Euzebiusz zaczął się złościć.

- Jeżeli on ma nos ciągle na innym miejscu, to niby jak mam się bić, sami powiedzcie!

- krzyknął i pac! Dżodżo walnął go tak pięścią w nos, że Euzebiusz aż przysiadł na ziemi, ale się nie obraził.

- Aleś ty morowiec! - powiedział podnosząc się.

- Morowiec, bałwan, błazen - odpowiedział nowy, który uczy się mówić fantastycznie szybko.

Pauza skończyła się i Alcest jak zawsze narzekał, że miał za mało czasu, żeby zjeść swoje cztery kanapki, grubo posmarowane masłem, które przynosi do szkoły.

Kiedy wróciliśmy do klasy, pani spytała Dżodża, czy dobrze się bawił, i wtedy Ananiasz wstał i powiedział:

- Proszę pani, oni go uczą brzydkich słów.

- To nieprawda, ty wstrętny kłamczuchu! - zawołał Kleofas, który nie wychodził na pauzę.

- Bałwan, błazen, ty wstrętny kłamczuchu - powiedział z dumą Dżodżo.

My siedzieliśmy cicho, bo wiedzieliśmy, że pani wcale nie jest zadowolona.

- Powinniście się wstydzić! Wykorzystujecie to, że nowy kolega nie zna waszego języka! A tak prosiłam, żebyście byli grzeczni, ale do was nie można mieć zaufania.

Zachowaliście się jak małe dzikusy, jak zwykłe łobuziaki.

- Bałwan, błazen, kłamczuch! Dzikusy, łobuziaki! - powiedział Dżodżo, który był

coraz bardziej zadowolony, że się uczy tylu słówek.

Pani popatrzyła na niego, a oczy miała zupełnie okrągłe.

- Ależ... ależ, Żorż - powiedziała - nie można mówić takich rzeczy!

- No, widzi pani, a nie mówiłem? - powiedział Ananiasz.

- Jeżeli nie chcesz zostać po lekcjach, Ananiaszu, to proszę, żebyś zachował swoje uwagi dla siebie!

Ananiasz zaczął płakać.

- Podły skarżypyta! - krzyknął któryś, ale pani nie zauważyła na szczęście kto, bo byłby ukarany; a Ananiasz rzucił się na ziemię i krzyczał, że nikt go nie lubi, że to jest okropne, że on umrze, i pani musiała wyjść z nim z klasy, żeby mu obmyć twarz i żeby go uspokoić.

Kiedy pani wróciła z Ananiaszem, wyglądała na zmęczoną, ale na szczęście dzwonek zadzwonił na koniec lekcji. Przed wyjściem pani popatrzyła na nowego i powiedziała:

- Zastanawiam się, co powiedzą twoi rodzice.

- Podły skarżypyta - odpowiedział Dżodżo podając pani rękę.

Pani niesłusznie się martwiła, bo rodzice Dżodża na pewno pomyśleli, że nauczył się już wszystkich francuskich słów, które mu były potrzebne.

Na pewno tak pomyśleli, bo Dżodżo nie przyszedł więcej do szkoły.

FAJNY BUKIET

Są urodziny mamy, więc postanowiłem kupić jej prezent, jak co rok od zeszłego roku, bo przedtem byłem za mały.

Wyjąłem wszystko, co było w skarbonce - na szczęście było tego dużo, bo przypadkiem mama dała mi wczoraj pieniążki. Wiedziałem, co kupię mamie: kwiaty do dużego niebieskiego wazonu w salonie, okropnie duży bukiet.

W szkole strasznie się niecierpliwiłem, żeby już było po lekcjach i żebym mógł iść po bukiet. Trzymałem cały czas rękę w kieszeni, żeby nie zgubić pieniążków, trzymałem ją nawet na pauzie, kiedy graliśmy w futbol. To mi nie przeszkadzało, bo nie byłem bramkarzem. Bramkarzem był Alcest, ten kolega, który jest bardzo gruby i który lubi dobrze jeść.

- Dlaczego biegasz z ręką w kieszeni? - zapytał mnie.

Kiedy mu wytłumaczyłem, że to dlatego, że chcę kupić mamie kwiaty, powiedział mi, że on by wolał coś do zjedzenia - ciastko, cukierki albo kiszkę pasztetową, ale ponieważ prezent nie był dla niego, nie słuchałem tego, co plecie, i wlepiłem mu gola.

Wygraliśmy 44 do 32.

Po lekcjach Alcest poszedł ze mną do kwiaciarni, gryząc po drodze połowę swojej bułeczki z czekoladą, która mu została z lekcji gramatyki. Weszliśmy do sklepu, położyłem wszystkie moje pieniążki na ladzie i powiedziałem właścicielce, że chcę bardzo duży bukiet kwiatów dla mojej mamy, ale nie begonie, bo mamy pełno begonii w ogrodzie i nie warto chodzić po nie do sklepu.

- Chcielibyśmy coś ładnego - powiedział Alcest i wpakował nos w kwiaty, które były na wystawie, żeby sprawdzić, czy ładnie pachną.

Pani z kwiaciarni przeliczyła moje pieniążki i powiedziała, że nie może mi dać bardzo dużego bukietu. Zmartwiłem się bardzo, a ona popatrzyła na mnie, zastanowiła się chwilę, powiedziała, że jestem miły chłopczyk, pogłaskała mnie po głowie i dodała, że jakoś to urządzi. Wybrała kwiaty z różnych wazonów, potem dołożyła masę zielonych liści, a to się bardzo spodobało Alcestowi - powiedział, że liście są podobne do włoszczyzny z rosołu, kiedy się gotuje sztukę mięsa.

Bukiet był okropne fajny, pani z kwiaciarni owinęła go w przezroczysty papier, który szeleścił, i powiedziała, żebym ostrożnie go niósł. Miałem już swój bukiet.

Alcest przestał wąchać kwiaty, więc podziękowałem tej pani i wyszliśmy.

Szedłem bardzo zadowolony z mojego bukietu, a tu patrzę - idzie Gotfryd, Kleofas i Rufus, trzech kolegów ze szkoły.

- Spójrzcie na Mikołaja - powiedział Gotfryd - jak on wygląda z tymi kwiatami; zupełny głupek.

- Twoje szczęście, że mam kwiaty - odpowiedziałem - inaczej byś oberwał.

- Daj mi te kwiaty - zaproponował Alcest. - Chętnie je potrzymam, a ty tymczasem spierz Gotfryda.

Dałem więc bukiet Alcestowi, a Gotfryd trzepnął mnie po głowie. Tłukliśmy się jakiś czas, a potem powiedziałem, że już późno, i przestaliśmy się bić. Aleja musiałem jeszcze trochę zostać, bo Kleofas powiedział:

- Spójrzcie na Alcesta, teraz on wygląda z tymi kwiatami jak głupek!

Wtedy Alcest dał mu po głowie bukietem.

- Moje kwiaty! - krzyknąłem. - Połamiesz mi kwiaty!

I tak się stało! Alcest bił Kleofasa moim bukietem, kwiaty fruwały we wszystkie strony, bo papier się podarł, a Kleofas krzyczał:

- Wcale mnie to nie boli, wcale mnie to nie boli!

Kiedy Alcest nareszcie przestał, głowa Kleofasa była cała w zielonych liściach z bukietu i rzeczywiście wyglądał zupełnie jak sztuka mięsa z włoszczyzną. Zacząłem zbierać kwiaty i powiedziałem im, tym moim kolegom, że są obrzydliwi.

- To prawda - powiedział Rufus. - Nieładnie postąpiliście z kwiatami Mikołaja.

- Nikt ciebie nie pyta - rozgniewał się Gotfryd i zaczęli się prać. Alcest poszedł sobie, bo zachciało mu się jeść, jak spojrzał na głowę Kleofasa, i bał się spóźnić na obiad.