Również hrabia złościł się, że to tak daleko.
– Jak tylko znajdziemy się w tunelu, natychmiast ich zgubimy – oznajmił Andersenowi.
Sługa wahał się.
– A czy nie lepiej byłoby… – wymownie przeciągnął ręką po gardle.
– O takich sprawach nie chcę nawet słyszeć – uciął hrabia. – Ale jest nas za wielu do tego złota.
Thore sprawiał wrażenie zadowolonego. Otrzymał odpuszczenie grzechów za to, co zrobił z Kennym. Najpierw wprawdzie hrabia nakrzyczał na niego, ale czynił to bez przekonania. Pozostała trójka nie miała pojęcia o losie kompana. I tak było najlepiej.
Podział skarbu zajął im mnóstwo czasu, bo te bezwstydne drobne złodziejaszki chciały znać wartość każdego najmniejszego przedmiotu. Hrabia absolutnie nie był zadowolony z rezultatu. Najpierw spotkało go rozczarowanie, że skarb jest taki mały, a potem konieczność dzielenia się z tą bandą… Odwrócili się.
– Kto to woła? Thore skrzywił się.
– Ten idiota Tommy, krzyczy, że ktoś za nim idzie, czy coś.
– Co za głupoty!
Mimo woli jednak hrabia przyspieszył kroku tak, że Thore dyszał ciężko, chcąc za nim nadążyć.
Tyle dziwnych rzeczy jest w tej dolinie. Nigdy nie wiadomo.
– No, nareszcie! Tutaj las się kończy. Ale… Ale gdzie jest wejście?
12
Siedmioro młodych przyjaciół kontynuowało swoją wędrówkę we wnętrzu góry. Raz po raz natrafiali na odgałęzienia, zawsze jednak znajdowali właściwą drogę. W pewnym momencie słyszeli cieknącą wodę i przestraszyli się, ale była to tylko żyła wodna, ciągnąca się wzdłuż koryta, którym podążali. Wkrótce szmer ucichł i odetchnęli z ulgą.
W końcu jednak stało się to, czego wszyscy się obawiali: podziemny korytarz się skończył, pionowa ściana zamykała dalszą drogę.
– Będziemy musieli przebyć z powrotem tę całą odległość? – zawodził Morten. – I wrócić do kościoła?
Juana usiadła na ziemi i starała się ukryć płacz.
– Nie – powiedziała Unni stanowczo. – Coś mi się tu nie zgadza. – Do diabła, idziemy przecież korytem wyschłej rzeki, a rzeki nie zachowują się w ten sposób. Nie kończą się pionową ścianą. Ani się tak nie zaczynają. Mowy nie ma!
Mężczyźni się ożywili i zaczęli świecić latarkami we wszystkie szpary i pęknięcia.
Juana, która siedziała na ziemi, zawołała:
– Zaczekajcie no! Sprawdźcie tutaj, pod ścianą. Antonio ukucnął i przytknął rękę do miejsca, które wskazywała Juana.
Po chwili uśmiechnął się:
– Przeciąg!
Sprawdzali wszyscy po kolei. Spod zamykającej rzekę ściany ciągnęło chłodne powietrze. Wprawdzie tylko w jednym miejscu, na kilku centymetrach szerokości, ale jednak.
– Ciekawe, czy będziemy musieli się przebijać na drugą stronę – zastanawiała się Unni. – Może mieczem? Po centymetrze dziennie?
– Nie – odparł Jordi. – Ale przecież możemy spróbować wsunąć tam miecz.
Nic to nie dało, otwór okazał się za mały.
Trzeba było zrobić przerwę na myślenie. I zastanawiać się po ciemku, bo jednak należało oszczędzać baterie. Juana siedziała obok Mortena i przez ubranie czuła ciepło jego ciała. Chyba zwariowałam. Myśleć o seksie teraz, kiedy siedzimy zamknięci we wnętrzu góry, a wszyscy są przemarznięci i zrozpaczeni?
1 w dodatku o seksie z Mortenem? Który naprawdę nic dla mnie nie znaczy.
Ale z drugiej strony, jest przecież takim samym facetem jak wszyscy inni.
Może promieniała z niej jakaś energia, bo Morten nieoczekiwanie zauważył, że przecież siedzi tuż przy nim kobieta. Poczuł, że ma erekcję, uznał to jednak za rezultat długiego życia w cnocie. Kiedy to było ostatnio? Z Sissi? Nie. Z Moniką? Tak, ale specjalnej satysfakcji nie doznał. Monika nie znała słowa spontaniczność. Była dobrze wychowaną panną z porządnej rodziny. Uznawała tylko pozycję na misjonarza i nic więcej, rzecz całą poprzedzały staranne przygotowania. Nie żadna gra wstępna, to by było w porządku. Nie, chodziło o przygotowania: dokładnie zaciągnięte zasłony, drzwi na klucz, żadnych rodziców w domu, pościelone łóżko, prezerwatywa, po czym kładła się na plecach i resztę zostawiała jemu. Nie, och, żadnych pocałunków w niewłaściwe miejsca. Raz tylko okazała wielką odwagę i wzięła jego męską dumę w usta. Zaraz jednak tak ją przeraziła własna śmiałość, że wszystko popsuła. I to była ich ostatnia próba.
A ile tego było w sumie? Morten przyłapał się na tym, że siedzi i próbuje policzyć. Cztery razy, jeśli pominąć ten ostatni, nieudany. I za każdym razem on czuł, że czegoś został pozbawiony.
A przed Moniką? Podniecające spotkanie z Emmą, kiedy jednak on nie był w stanie niczego zdziałać.
No, a wcześniej, przed Emmą? Długo był niepełnosprawny po wypadku… nie, w ogóle niczego nie potrafił sobie przypomnieć.
Morten był więc całkiem po prostu wygłodniały, jeśli chodzi o bliskość kobiety. A tu siedzi Juana, która nie ma żadnego faceta, i opiera się całym ciałem o jego ramię i biodro.
Czy ktoś zauważył, że Morten Zmaga się z wielką erekcją? Nie, chyba nie, w tych ciemnościach…
Milczenie przerwał Antonio:
– Wiecie co – zaczął, jakby miał im coś bardzo ważnego do zakomunikowania.
Nie, nikt nic nie wiedział.
– Pamiętacie, że uderzyłem się w kolano, prawda? Nie chciałem o tym za dużo gadać, ale bolało mnie przez cały czas, zwłaszcza podczas tego długiego marszu. A wspinaczka po kamienistym podłożu dała się porządnie we znaki naszym stopom. No i teraz już mnie nic nie boli, ani kolano, ani stopy.
– Mnie też nic nie boli! – zawołała Juana w zachwycie. – A mam takie wrażliwe podeszwy.
Okazało się, że nikt na nic nie cierpi. Nie bolą ich ani nadwyrężone stawy, ani poocierana skóra, ani siniaki… Wszystko zniknęło.
Kiedy otrząsnęli się ze zdumienia tą trudną do pojęcia przemianą, Jordi powiedział:
– Wiecie co ja myślę? Otóż moim zdaniem to gryfy wysyłają nam ostatnie pozdrowienie, zanim znikną. Pierwszy gryf sprowadził na nas progreso. Postęp lub sukces. I przecież odnieśliśmy sukces, czy też uzyskaliśmy postęp. Weszliśmy do wewnętrznego lochu z mieczem i skarbem. Kolejny gryf oznacza salud – zdrowie. No więc teraz wszyscy są w znakomitej formie, prawda?
Owszem, musieli przyznać, że to prawda.
– Ale one od początku miały taką moc – powiedziała Sissi. – To nie tylko ostatnie pozdrowienie dla nas, nic w końcu nieznaczących.
– Tak, gryfy są kluczami – przyznał Jordi. – To jest ich właściwe zadanie.
Teraz zostały im jeszcze trzy gryfy. Miguel powiedział:
– Jako nieczłowiek muszę stwierdzić, że nie jesteście nic nieznaczącymi istotami.
Rozgrzały ich te słowa. Dziękowali mu nieśmiało.
– Tak, ale wszyscy muszą przyznać, że wpakowaliśmy się po uszy – westchnął Morten. – Powinniśmy byli chyba wybrać którąś z odnóg. Albo wyjść przez otwór, z którego widzieliśmy dolinę. To tutaj jest przecież beznadziejne, prawdziwy dead end. Jordi zacisnął zęby.
– Ale to musi być tutaj. Nic innego nie jest możliwe.
Bo przecież Unni ma rację: żadna rzeka nie zaczyna się ani nie kończy w ten sposób. Oni znowu tu coś wykombinowali. Pytanie tylko co?
Ponownie zapalono latarki. Bez słowa całe towarzystwo wstało z ziemi i wszyscy zaczęli uważnie szukać. Tyle że nikt nie wiedział, co tak naprawdę chcieliby znaleźć.
Sytuacja wydawała się beznadziejna. Aż do chwili, gdy…
– Ja coś widzę! – zawołał Miguel, który kierował światło swojej latarki wysoko na jedną ze ścian. – To bardzo niewyraźne, nie jestem pewien, ale… Juana, to litery!