Выбрать главу

Tylko Jordi i Unni prosili o pomoc Urracę, Antonio i Sissi próbowali zmusić ścianę, by ustąpiła, zaklęcia Juany natomiast były co najmniej niejasne.

Wielu z nich miało tak zwane uzdrawiające dłonie, ale tutaj nie o uzdrawianie chodziło, raczej przeciwnie.

Minuty mijały. Unni zauważyła, że stojący obok niej Miguel jeszcze bardziej zwiększa koncentrację. Postąpiła tak samo. Jordi również.

Ale co to? Czy ściana jest dokładnie taka sama jak przedtem?

Wygląda na to… Ale to chyba tylko omam wzrokowy w tym słabym świetle. Wyglądało jednak na to, że ściana stała się w jakiś sposób jakby cieńsza.

Miguel zrobił dwa kroki naprzód i przyłożył dłonie do ściany. Unni nie wiedziała, czy ma zrobić to samo, ale kiedy Jordi poszedł w ślady Miguela, ona też się zdecydowała Pchać nie miała jednak odwagi, bo gdyby doszło do przesunięcia ściany, to mogłaby wpaść w przedłużenie rzeki po drugiej stronie. Wyglądałaby wtedy bardzo głupio.

Bezsensowne myśli wytrąciły ją z koncentracji. Starała się znowu skupić.

Usłyszała szept Miguela. Co on gada? Jakieś niezrozumiałe słowa w całkowicie obcym języku, jeśli to w ogóle był język. Chyba jednak nie to, co się zwykle rozumie pod określeniem „język”. Unni przeniknął dreszcz.

Odważyła się rzucić pospieszne spojrzenie w bok i oniemiała. Twarz Miguela nie wyglądała jak zwykle, przypominała raczej demoniczną maskę Tabrisa. Mam nadzieję, że Sissi tego nie widzi, pomyślała. Ale właściwie Sissi demoniczną postać Miguela przyjmuje z wielkim spokojem.

Unni znowu rozpraszała uwagę, myślała o innych sprawach. Kiepska z niej czarownica. Runy, magiczne formułki, zaklęcia… Przestań, Unni, skoncentruj się, do licha!

Teraz ściana naprawdę wygląda inaczej.

Zrobiła się jakby bielsza. Mur pojaśniał, to kompletne szaleństwo, o rany, czym my się zajmujemy? Koncentracja, Unni, koncentracja!

Nagle mur jakby przestał stawiać opór, silny strumień słonecznego światła wpadł do ciemnego lochu i oślepił wędrowców.

– Szybko na drugą stronę! – wrzeszczał Miguel. – Zabierzcie wszystko, co do was należy!

– Ja nic nie widzę – r skarżyła się Juana, ale zbierała po omacku porozrzucane wokół swoje rzeczy. Inni jej pomagali, w końcu potknęła się i potoczyła na miękką, zieloną trawę w cudownie ciepłym blasku słońca.

14

Minęło sporo czasu, zanim byli w stanie cokolwiek zobaczyć.

Górska trawa pachniała przyjemnie. Ciepło słońca przenikało ciała wędrowców, czuli na twarzach jego promienie.

W końcu mogli się rozejrzeć.

Dokąd przybyli?

Ponure przeczucia Miguela na szczęście się nie spełniły. Żadna skała nie zamykała już przejścia, czary Urraki przestały być potrzebne.

Jak ostatecznie do tego doszło? zastanawiały się Juana i Sissi, najmniej obyte z okultystycznymi umiejętnościami swoich towarzyszy podróży.

Antonio pojmował więcej, potrafiłby sporo powiedzieć na temat związku poszczególnych wydarzeń – szczere pragnienie Urraki, by udało im się wypełnić zadanie, jej przywiązanie do Unni i Jordiego, ich siła, magiczny gryf, a na dodatek zaprzysięgły wróg Urraki i jego moc, której ona nie mogła znać, a która teraz została użyta dla wsparcia jego przyjaciół.

Miguel z pewnością zrozumiał, od kogo pochodzi ten szept w jego głowie: „Jeszcze jeden dobry uczynek zapisany na twoje konto, Tabris”.

On zaś odpowiedział w duchu jednym z najgorszych piekielnych zaklęć.

Wiedział, że Urraca ich obserwuje, choć nie ma jej nigdzie w pobliżu.

Zaczęli powoli wstawać.

– Gdzie my u licha jesteśmy? – zastanawiał się Morten.

Widzieli niewiele, dwie góry stały naprzeciwko siebie. Na dwóch innych wielkie zwały i rumowiska kamieni.

Oni sami znajdowali się w niewielkiej dolince czy też idyllicznej górskiej przełęczy porośniętej trawą i jesiennymi kwiatami. Tu i tam jakieś drzewo. Szeroki potok z pluskiem spływał z gór i ginął pośród kamieni.

Ale najdziwniejsze ze wszystkiego…

Antonio przerwał zachwyt Unni.

– Znaleźliśmy się w zasypanej przełęczy! Ja myślę…

– Wiemy, co myślisz – wtrącił Jordi. – Że jesteśmy na wyspie pośród skalnych osypisk. Tylko gdzie to, na Boga, jest?

Wszyscy stali, spoglądając na widoczne wzniesienie pośrodku tej małej oazy.

– Dobry Boże, a co to może oznaczać?

Nagle w dolinie, w której nie czuło się najmniejszego nawet podmuchu wiatru, zaległa przytłaczająca cisza. Trzy ogromne kamienie na wzniesieniu jeszcze ją powiększały.

Prawdziwe giganty, stały niczym pomniki z dawno minionej przeszłości.

– Czy to są megality? – spytała Unni półgłosem.

– Nie wiem – odparł Antonio tak samo cicho. – Ten stary pośrodku… wygląda na prehistoryczny.

Środkowy kamień był rzeczywiście ogromny, ale niewiele wyższy niż pozostałe. Jakby z upływem czasu zapadał się w ziemię. I jakby teraz był zaledwie czubkiem góry lodowej. Miał zaokrąglone kształty i dość gładką powierzchnię, w przeciwieństwie do tych dwóch, które stały po obu stronach, jakby w jego cieniu.

I te dwa zostały najwyraźniej przeniesione z osypiska. Prawdopodobnie bardzo starannie wybrane. Jasny wapień nie dopuszczał pomyłki. Wielki kamień był ciemniejszy, dwa boczne jaśniały właśnie tak jak wapień, dokładnie tak jak reszta kamieni na osypisku.

– Ulokowanie ich tam wymagało kolosalnej siły – stwierdził Jordi.

– Zwróciliście uwagę na to, jaka cisza otacza wszystkie trzy? – spytała Sissi.

Dziwne pytanie, ale wszyscy zrozumieli, o co jej chodzi.

– Tak – potwierdził Jordi. – ciekawe, jakie tajemnice one kryją?

– Gdyby mogły mówić… mruknęła Juana.

– Tak, ale ja w każdym razie skorzystam z okazji, żeby się za nimi schronić na chwilę – rzekł Morten beztrosko.

– Nie! – krzyknął Jordi ostro. – To by była profanacja! Wszędzie jest mnóstwo kamieni, za którymi możesz się ukryć. Nie musisz akurat tutaj!

Morten położył uszy po sobie i lekko urażony powlókł się dalej. Zawsze przecież mogli otwarcie mówić o wizycie w toalecie, skąd nagle ta delikatność?

– A czy ja mogłabym do nich podejść? – spytała Sissi.

– Oczywiście, proszę – zgodził się Jordi.

– Pójdę z tobą – wtrącił Miguel.

Jordi, Antonio i Unni poszli z nimi. Juana stała przez chwilę niezdecydowana, uznała jednak, że sama nie zostanie, i pobiegła za resztą.

Weszli na górę do kamieni. Z bliska wydawały się przytłaczające.

Uważnie oglądali największy, któremu ponad ziemię wystawał jedynie zaokrąglony wierzchołek.

– Jeśli coś zostało na nim wyryte, to teraz znaki znalazły się głęboko pod ziemią – rzekł Antonio. – Mam ochotę to zbadać. Mogę pogrzebać trochę mieczem?

– Ani mi się waż! – odparł Jordi surowo i obaj bracia wybuchnęli śmiechem. Jordi podszedł do jednego z jaśniejszych kamieni i przyglądał mu się uważnie. Potem wrócił do towarzyszy.

– Unni – poprosił stłumionym głosem, jakiego okoliczności tutejsze zdawały się wymagać. – Unni, ty masz zdolność odczytywania historii przedmiotów, których dotykasz. Chciałbym, żebyś położyła ręce na największym kamieniu.

Nagle Unni poczuła dojmujący lęk przed zrobieniem tego, o co Jordi prosi.

– Moglibyśmy trochę zaczekać? – spytała, bo nie umiała nigdy Jordiemu odmówić. – Jestem trochę zmęczona.

– Oczywiście! Przepraszam, sam powinienem o tym pomyśleć.

Zawołał do grupy.

– Odpoczniemy tu trochę na trawie i zjemy, jeśli nam jeszcze coś zostało. Wodę mamy w strumieniu.