Juana jęknęła i położyła obie dłonie na jego piersiach, ale bez wielkiej siły i zdecydowania. Było jej strasznie gorąco, starała się wierzyć, że to z powodu słońca, i ciało za nic nie chciało być jej posłuszne. Jak odmienione.
Mama. Ojciec! Co oni by teraz powiedzieli? I to w czasie wypełniania takiego potwornego zadania, kiedy balansujemy jak na ostrzu noża między życiem i śmiercią…
O, what the heck, jak mawiają Anglicy. Niech to licho porwie, nie wiem nawet, jakby to zapisać. O, święta Madonno, co on ze mną robi? Usiłuje mnie posiąść? Czy najpierw nie powinniśmy się całować? Nie, ale, och, on się dowie, jak bardzo na niego czekam. Co mam robić? Co tam, niech się dzieje, co chce. On pragnie, och, ratunku… i ja pragnę, Boże, nie wytrzymam dłużej! Mamo i tato, wybaczcie mi, ale nie mogę pozostać waszą posłuszną dziewczynką!
Leżeli na ziemi, w zielonej trawie między kamieniami i nikt nie mógł ich zobaczyć. Zrywali nawzajem z siebie ubrania, jęcząc z niecierpliwości, tu nie było czasu na żadne gry wstępne, czas naglił, i to pod każdym względem. Mieli go naprawdę bardzo mało, ktoś mógł w każdej chwili zawołać albo przyjść, a oni nie byli w stanie już się opanować.
Wszystko dokonało się żałośnie szybko, właściwie jednak nie mieli potrzeby, żeby kochać się dłużej. To tak, jakby zapalić bardzo krótki lont, pomyślał Morten, kiedy leżąc na plecach, oddychał głęboko. Był z siebie zadowolony, zaspokoił Juanę, a ona najwyraźniej nawet nie zwróciła uwagi na ból, jęknęła tylko mimo woli, a potem podążyła za nim, jakby się nic nie stało.
Dokonał oto defloracji dziewicy. Wielkie, pompatyczne słowo, ale czuł się wspaniale!
Patrzcie no, jaki ze mnie mężczyzna!
Tylko jak powinien zachować się teraz? Unikać patrzenia jej w oczy? Morten, Morten, przywoływał sam siebie do porządku. Tym razem nie wolno ci przeskakiwać przez płot w najniższym miejscu! Powinieneś sobie z tym poradzić jak mężczyzna.
Wstał i pomógł wstać Juanie, uśmiechał się do niej czule, jakby chciał dodać jej otuchy. Wcale zresztą nie udawał, a kiedy ona odpowiedziała mu nieśmiałym uśmiechem, poczuł w piersi falę ciepła. Przeprosiła go i pobiegła za najbliższy głaz, by doprowadzić się do porządku. Dobry Boże, Morten zapomniał o wszelkich zabezpieczeniach, ale chyba nic się nie stanie, to przecież tylko jeden jedyny raz.
Iluż to młodych ludzi przed nim oszukiwało się takimi nadziejami?
Morten nie wiedział, co powiedzieć, kiedy Juana wróciła ubrana, ale onieśmielona.
– Eeee… Może teraz pójdziemy drogą nad strumieniem? Tutaj nie ma chyba już nic interesującego.
Zabrzmiało to neutralnie. Juana skinęła głową. Poszukała jego ręki i Morten ją podał. Jestem perfekcyjnym kochankiem, myślał z dumą.
Znowu widzieli wszystkie trzy kamienie. Ogromne, przytłaczające.
Morten odchrząknął.
– Zastanawiam się, czy one są widoczne z powietrza – rzekł trochę niepewnym głosem. – Chodzi mi o to, że ktoś je musiał widzieć.
– Z góry nie są chyba takie imponujące – odparła z udaną lekkością. – Można je chyba uznać za takie same jak inne głazy na osypisku, tylko że przypadkiem potoczyły się na otwarte miejsce. Poza tym wątpię, by nawet helikopter mógł tutaj wylądować.
Musieli mówić dosyć głośno, bo szum strumienia ich zagłuszał.
– Tak, chyba masz rację.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, z wdzięcznością. Czy mam mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało, czy też traktować to jak dobry uczynek, zastanawiał się Morten.
Ale sam też czuł się bardzo dobrze.
Jak mam jej powiedzieć, że to nie powinno oznaczać żadnych zobowiązań? Jaka to w gruncie rzeczy jest dziewczyna? Katoliczka? Pojęcia nie mam, jak katolickie dziewczyny odnoszą się do takich spraw.
Zaraz jednak zapomniał o wszystkich problemach, bowiem nagle stanęli oboje na brzegu strumienia.
Po drugiej stronie, na skalnej ścianie dostrzegli coś, co wzbudziło ich zainteresowanie. Coś, co przy odrobinie wyobraźni można by potraktować jako słowo. A wokół niego szczeliny układające się w zarys wąskich, ale wysokich drzwi.
Może to jakiś ruchomy blok skalny?
16
Hrabia i Emma zaczęli się wściekle kłócić o to, kto jest winien temu, że zabłądzili. Pozostali trzej wtórowali im tak, że trudno było z tej dyskusji wywnioskować coś rozsądnego.
W końcu nastała krótka pauza w przedstawieniu i Emma zdążyła wykrzyczeć, że ona i jej ludzie tylko podążają za idącym przodem hrabią.
– Nie prosiliśmy was o towarzystwo – odciął się hrabia ostro. – Ale wy mówiliście, że przynajmniej wiecie, gdzie znajduje się wejście do podziemnego tunelu.
– Przecież nie wiedzieliśmy! Ja myślałam, że to wy wiecie, byliście tacy pewni siebie!
I tak dalej.
Nareszcie Tommy zdołał wtrącić parę słów.
– Nie podoba mi się to wszystko. Mógłbym przysiąc, że ktoś nas śledzi. I przedzieraliśmy się właśnie przez taką ciasną przełęcz, że z trudem z niej wyszliśmy. A ja nie pamiętam żadnej przełęczy, kiedy wchodziliśmy do tej przeklętej doliny! Teraz to naprawdę jesteśmy zamknięci.
– Co za głupstwa! – prychnął hrabia. – Chyba nie musimy malować diabelskich znaków na ścianach.
Emma pełna złych przeczuć obejrzała się przez ramię.
– Przecież wiemy, kto się włóczy po tej dolinie.
– Kto taki? Nikogo nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy. Nikogo prócz tych tak zwanych demonów, ale ich tu już dawno nie ma.
– Nie sądzę też, żeby Leon tu był – rzekł Alonzo. – On przecież zniknął. Chyba zawrócił.
– Tego nie wiemy – syknęła Emma. – I nie nazywaj go więcej Leonem, teraz to jest to prastare straszydło Wamba.
– Niech sobie będzie, kim chce – mruknął Alonzo. Emma kopnęła go w kostkę.
Tommy rozglądał się niespokojnie.
– Moim zdaniem powinniśmy natychmiast zawrócić i przejść przez tę przełęcz. To jest ślepy zaułek. Tylko osypiska i głazy.
– Zastanawiam się, czy tamta banda nadal siedzi w zrujnowanym kościele – powiedział Thore Andersen, kiedy rozpoczęli mozolną wędrówkę z powrotem, właśnie do zrujnowanego kościoła. Tym razem kompania Emmy musiała iść przodem.
– Gówno mnie to obchodzi, gdzie oni są! – wrzasnął Tommy, odwracając się. – Chcę wracać do domu!
Wszyscy byli sfrustrowani niewielkimi rozmiarami skarbu. Chociaż zdobycz miała swoją wagę, więc każde z nich było solidnie obciążone. Znalezisko zdawało się wartościowe, ale nie tak bajeczne, jak się spodziewali.
Nagle Emma i Alonzo zatrzymali się jak na dany znak. Doszli już prawie do ciasnego przejścia między jasnymi skałami.
– Słyszałeś? – spytała Emma szeptem.
– Tak. Jest przy pasażu.
Reszta również się zatrzymała. Drzewa zasłaniały widok, ale słyszeli gniewne pomruki i sapanie jakiejś dużej istoty, która próbowała się przecisnąć między skałami.
– Jezu Chryste – wyszeptał Tommy pobladłymi wargami. – On tu idzie. Co robić?
– Posuwa się wolno, jest bardzo niezdarny – odparła Emma z obrzydzeniem, ale za buńczucznymi słowami kryła się niepewność. – Zdążymy się stąd wycofać.
– Wycofać? Dokąd mianowicie? Mamy się wspinać na drzewa? I jak długo będziemy tam siedzieć? On przecież nigdy nie odpuści.
– Schowamy się i wymkniemy, kiedy on już przeciśnie się przez to przejście. Jeśli w ogóle się przeciśnie.
Cała piątka rozglądała się desperacko wokół. Szczerze mówiąc, nie było tu zbyt wiele kryjówek.
– Chodźmy, wasza wysokość – powiedział Thore Andersen. – Musimy wracać.