Zawrócili i rzucili się biegiem przed siebie. Banda Emmy za nimi. Ku temu, co Unni by nazwała pułapką rzezimieszków.
CZĘŚĆ CZWARTA. PROSPERIDAD
17
Generalnie rzecz biorąc, rycerze nie przejmowali się poszukiwaczami skarbów i ich zmartwieniami. Siedzieli wyprostowani na koniach, na wzniesieniu w pobliżu otoczonych tajemnicą głazów. Obserwowali Mortena i Juanę, którzy energiczne budzili swoich towarzyszy, wykrzykując przy tym głośno, że właśnie coś znaleźli.
„Teraz powinni zachować jak największą ostrożność”, powiedział don Federico. „Jeśli popełnią błąd, możemy stracić wszystko”.
„Wolałbym, żebyśmy razem z Urracą nie tworzyli aż takich skomplikowanych systemów i aż tak bardzo nie utrudniali drogi do celu”, westchnął don Garcia.
„Przecież musieliśmy stworzyć ochronę! A kto mógł wtedy przypuszczać, że nie będą tego pokonywać nasze dzieci czy w najgorszym razie wnuki? Im poszłoby o wiele lepiej”.
„Oni jednak zostali usunięci z tego świata, zanim zdążyli się zorientować, o co chodzi, i czegokolwiek dowiedzieć”, powiedział don Ramiro urażony.
„To my zostaliśmy usunięci ze świata, zanim zdążyliśmy ich poinformować o niebezpiecznej drodze i czyhających na niej zasadzkach. Że nasi najbliżsi zostali zlikwidowani przez inkwizycję, to był dla nas jeszcze jeden kielich goryczy, który musieliśmy spełnić”, poprawił go don Federico.
Don Sebastian pochylił swoją posiwiałą głowę. „Wszystko poszło źle. Wszystkie nasze nadzieje legły w gruzach. Oni są ostatnią deską ratunku”.
Popatrzyli raz jeszcze na siedmioro młodych ludzi, którzy wstali już z trawy, wypoczęci i gotowi do dalszych działań. No, tak, wszyscy wypoczęci to chyba nie byli…
„Żeby oni tylko teraz znaleźli klucz do całości”, westchnął don Galindo. „Nasze myśli są z nimi. Jednak my sami nic zrobić nie możemy”.
18
Jordi i jego przyjaciele stali przed tym, co nazwali czarodziejską bramą w górskiej ścianie.
– Świetna robota! – chwalił Mortena i Juanę. – Teraz trzeba tylko odczytać, co tam jest napisane.
– Najważniejsze jest chyba to, że znaleźliśmy kolejne miejsce dla gryfa! – cieszył się Antonio. – Spójrzcie tam, poniżej tamtej krawędzi!
Unni zaczęła układać wierszyk:
– Połóż gryfa na ścianie, a zobaczysz, co tam jest napisane. Może się nic nie stanie.
– Nie, to ostatnie całkiem nie pasuje. Chyba jestem najgorszą morderczynią dowcipów na świecie.
– O, tak, ja coś o tym wiem – uśmiechnął się Jordi z czułością. – Ale, oczywiście masz rację z tą ścianą. Trzeba przyłożyć do niej gryfa, tylko musi to być właściwy gryf. Juana! Zostały na jeszcze dwa amulety i nie wolno nam popełnić żadnego błędu. Odczytaliście napis?
– Jest tego sporo – powiedział Antonio. – Ale prawie całkiem zatarte. Tylko główne słowo widać wyraźnie. Juana?
Ona wciąż jeszcze miała miękkie kolana po niedawnych przeżyciach. Czuła się cudownie zmęczona. Odczytywała literę po literze. Kilku brakowało.
– Pro. per. dad. To chyba powinno być prosperidad.
– Dobrobyt – przetłumaczył Jordi. – Dobrobyt to gryf Galicii. Pedra. Szkoda, że go z nami nie ma. Kto dopasuje jego gryfa?
– Ty sam – powiedziała Sissi.
– Dobrze. Mogę to zrobić ja – zgodził się Jordi.
Przyjrzał się dwóm pozostałym jeszcze gryfom i wybrał właściwy. Wszystkie amulety poznaczyli literkami. G jak Galicia.
Unni odczuła wielki niepokój.
– Zaczekaj chwilkę, Jordi! Przecież Antonio mówił o wielu słowach, prawda?
Usłyszała ciche westchnienie ulgi. Czyżby rycerze znajdowali się w pobliżu? Chyba nie powinni tutaj przychodzić.
Antonio bardzo się ożywił.
– Tak, widziałem coś koło zarysu gryfa. Ale to bardzo niewyraźne.
Wszyscy tłoczyli się przy ścianie, każdy chciał coś zobaczyć. Jak zwykle pierwsze miejsce przysługiwało Juanie.
– No, nie wiem – powiedziała niepewnie – To strasznie niewyraźne. Ale tak, to są słowa. Możesz mi pomóc, Jordi?
Wspólnymi siłami zdołali odczytać coś, co mogło być zdaniem:
Caminante, espera!… Nombre!
– Nie wiem, czy mam rację – zaczęła Juana niepewnie. – Wydaje mi się jednak, że to znaczy: Wędrowcze, zaczekaj! Słuchaj imienia!
Po chwili zamieszania Unni powiedziała:
– Słuchać? Co to do licha może oznaczać? I jakiego imienia?
– Moim zdaniem to ważne – rzekł Miguel. – Myślę, że tutaj jest coś więcej. I Jordi… nie przykładaj jeszcze gryfa. Możemy sobie narobić kłopotu, jeśli nie będziemy naprawdę ostrożni.
Przez kilka minut wszyscy intensywnie myśleli. Słowa Miguela miały swoją wagę. On rzadko się wypowiadał na temat ich zadania, a teraz był naprawdę zatroskany. To dla nich wiele znaczyło. Nauczyli się cenić jego towarzystwo. Wszyscy wiedzieli, że jest ich największym wrogiem, ale wiedzieli też, że się zmaga z ambiwalentnymi uczuciami. I wielokrotnie okazał im nieocenioną pomoc.
Oczywiście wiedzieli, że ma własny interes w tym, by odnaleźli, czego szukają, i wypełnili zadanie. Jednym z jego obowiązków przecież było sprawdzenie, o co w tym wszystkim chodzi.
Chociaż pewnie do tej pory sam wiele odgadł.
– Imię, imię! – Unni uderzała stopą o ziemię w takt tych słów, zniecierpliwiona, coraz bardziej zła. – Jakie imię? Tu chyba nie ma żadnego imienia?
Mimo woli wszyscy rozejrzeli się dookoła, w końcu zatrzymali wzrok na kamieniach.
Nad doliną zalegała cisza. Jakby uszy ludzi nie odnotowywały już szumu strumienia. Został w jakiś dziwny sposób stłumiony, jakby przesłonięty bawełnianą otuliną.
Zdawali sobie sprawę z tego, że ów fenomen pochodzi od kamieni, otaczających niezgłębionym milczeniem to, co ukrywają.
– Unni – rzekł Jordi, kiedy wszyscy ruszyli ku wzniesieniu. – Jakiś czas temu pytałem cię, czy nie zechciałabyś położyć rąk na tych jasnych kamieniach, by dowiedzieć się czegoś o ich historii.
Poczuła, że jej ciało przenika nieprzyjemny dreszcz.
– Czy to konieczne? – spytała z wymuszonym spokojem. – Przecież wiemy, czym one są.
– Owszem, to kamienie nagrobne dla dwojga zamordowanych kandydatów do tronu – odparł Antonio cicho.
– Rozdzielonych nawet po śmierci – rzekła Sissi. – Tym razem przez wielki, prastary głaz.
Wszyscy mówili z wielkim szacunkiem, tym większym, im bliżej kamieni się znajdowali.
– Tak, ale czy oni tutaj zostali pochowani i nadal tu spoczywają? – spytała Juana.
– No właśnie tego chciałbym się dowiedzieć od Unni – rzekł Jordi z powagą. – Unni, odważysz się?
Unni protestowała przeciwko temu z całego serca. Nie chciała raz jeszcze mieć do czynienia z tragicznym losem tych dwojga. Cóż jednak mogła zrobić?
– Oczywiście – skłamała. – Tylko nie odchodź ode mnie, Jordi.
– Będę tutaj.
Unni trzymała dłonie w pewnej odległości od powierzchni kamiennego kolosa po lewej stronie. Przybliżała je wolno, przerażona.
W końcu dłonie spoczęły na głazie i Unni zaraz je cofnęła.
– Nie, oni tu nie leżą.
– Ale to ich kamień?
– Jednego z nich, chyba tak. Chciałabym dotknąć tego drugiego.
Przeszli na prawą stronę. Unni powtórzyła swój zabieg.
– Tak. To jest kamień nagrobny księcia Rodrigueza. Ten drugi przeznaczono dla księżniczki Elviry. Ale żadne z nich tutaj nie spoczywa.
Ludzie, którzy wydawali się tacy mali u stóp kamiennych kolosów, stali w milczeniu, zamyśleni, szukali jakiegoś wyjaśnienia, pragnęli uczynić kolejny krok na drodze do celu.
– No a trzeci głaz, Unni?