Spojrzała na niego.
– Nie.
– Spróbuj, jesteśmy przy tobie, wszyscy…
– Nie zdobędę się.
– Ale jesteś jedyną, która by mogła. Która to potrafi. Ostatnie słowa wypowiedział Miguel. Mówił cicho, lekko drżącym głosem.
Jego uznanie dodało jej odwagi. Unni wyciągnęła trzęsące się ręce w stronę wielkiego, ciemnego kamienia, w końcu złożyła je na powierzchni.
Głęboka, przenikliwa wibracja ogarniała poprzez dłonie cale jej ciało. Była niczym kościelne organy, rozedrgana, jakby poruszona najgłębszym akordem. Tak to odczuwała.
I najszybciej jak mogła, oderwała dłonie od powierzchni kamienia.
Odetchnęła z ulgą.
– No?
– Tam coś leży. Ale to nie jest grób… To tutaj powinniśmy szukać odpowiedzi – zakończyła stanowczo.
– Odpowiedzi na wszystko?
– Nie, tego nie wiem. W każdym razie powinniśmy przeszukać to miejsce.
– Powinniśmy szukać imienia – stwierdził Antonio. – Co byście powiedzieli, gdybym pogrzebał tu trochę mieczem?
– Mowy nie ma – zaprotestował Jordi. – Znajdziemy coś innego. Zobaczmy no… To chyba jest, że tak powiem, frontowa strona kamienia, prawda?
Owszem, nikt nie miał raczej wątpliwości. Rozbiegli się, żeby przynieść noże oraz w poszukiwaniu ostrych kamieni, po czym zabrali się do roboty.
Najpierw zdarli darń wokół kamienia i dopiero wtedy zauważyli jakieś wyryte zagłębienia nieco niżej. To wzmogło ich entuzjazm i w rekordowym czasie wydobyli na światło dzienne jakieś słowo.
– Ależ to są runy! – wykrzyknął Morten zawiedziony. – Nordyckie runy tutaj?
– Nie, no w takim razie ja mówię pas – oznajmiła Juana. – Kto się zna na runach?
– Czy mogę zobaczyć? – poprosiła Sissi, więc zrobili jej przejście. Ona ukucnęła przed kamieniem i uważnie studiowała to, co odkryli.
– Oj, to jakieś bardzo stare – jęknęła. – To runy z najstarszego alfabetu. Oto co odczytałam:
– Patrzcie – mówiła Sissi. – Ta druga litera, która wygląda jak X, to jest G, i nie było jej w użyciu od siódmego wieku naszej ery. Zmieniła się w coś, co wygląda jak Y, a oznacza K.
– A zatem kamień został ustawiony w siódmym wieku? – spytał Antonio.
– Niekoniecznie. Znajdujemy się na krańcach terytorium Wizygotów. Jak powiadacie, runy istniały tylko w Skandynawii, ale znajdowały się na innych przedmiotach, amuletach i tak dalej w całej Europie. A zwyczaj rycia run na kamieniach mógł przywędrować ze Skandynawii aż tutaj. Na przykład właśnie z Wizygotami. Ci, którzy wznieśli kamień, chcieli zapewne postępować zgodnie ze starym ludowym obyczajem. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, co to znaczy…
– No pewnie, że chcemy!
– Dobrze! W takim razie ja bym odniosła tę inskrypcję do polowy szóstego wieku.
– A to dlaczego?
– Ponieważ tu napisano Agila. To jest imię z dziennika Jonasa Hansena. I to jest imię wizygockiego, otoczonego legendą króla, który panował, zapewne w Toledo, w okresie od 549 do 554 roku, kiedy to został usunięty przez prawowitego następcę tronu.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – wykrzyknęła Unni zdumiona.
Sissi uśmiechnęła się.
– W szkole pisałam pracę o Wizygotach.
– Nigdy o tym nie wspominałaś.
– Bo nie lubię się chwalić – rzekła Sissi z bardzo fałszywą skromnością. – Jedyne, co wiadomo na temat Agili, to to, że wyruszył ze swoimi wojami na północ.
– Na północ? Tutaj? – spytał Morten.
– Nie wiem. Ale niemożliwe to nie jest. Mógł się tu ukrywać w górach. Co ty na to, Juana?
– Odebrało mi mowę. O nordyckich runach nic nie wiem, ale za to znam się na hiszpańskich królach. Chyba masz rację. Ten Agila, czy raczej Aquila, orzeł, to mityczny król lub wielmoża. Przypuszczalnie jednak król, skoro otrzymał taki piękny kamień.
Unni nazbierała kwiatów i ułożyła je przy wszystkich trzech kamieniach. Miguel tymczasem kopał dalej, bo chciał odkryć więcej tekstu. Nie znalazł jednak niczego, co by się różniło od nordyckich run, za pomocą których ktoś niezdarnie zawiadamiał:
„Ja, NN, poleciłem wznieść ten kamień i wyryć te runy na pamiątkę… „ I tak dalej.
Miguel znalazł jednak coś innego. Jego nóż natrafił na coś przy kamieniu, tuż pod inskrypcją.
Wspólnymi siłami wydobyli stamtąd niewielki przedmiot.
– To piszczałka? A może róg? – zastanawiał się Jordi zaskoczony.
– Prawdopodobnie zatkany ziemią – mruknął Morten. – A ja przecież grałem na rogu w szkole muzycznej!
– Możemy to oczyścić – zaproponował Jordi.
– I ujawnić mój nieistniejący talent muzyczny? Nie, dziękuję!
– „Słuchaj imienia” – zacytowała Unni. – Możesz chyba zadąć w ten instrument, Morten. Zadąć, bardzo dobre słowo!
– Dobrze, ale po co? Nie mogę przecież odgrywać Agili.
– Chociaż spróbuj – żartowała Sissi.
Antonio oglądał rurkę. Była krótka, w zasadzie prosta, zwężona nieco z jednej strony.
– Jeśli zdołasz wydobyć z tego choćby jeden ton, to i tak będziesz zuch. Chodź ze mną nad strumień, spróbujemy ją oczyścić.
– A nie rozpadnie się przy myciu na części?
– Nie.
– Nie, została zrobiona z metalu, nie wiem tylko z jakiego.
Kiedy już umyli instrument w strumyku i przekonali się, że w środku nic nie ma, spoglądali po sobie zdumieni.
– To nie jest żaden szósty wiek – oznajmiła Juana z wielką pewnością siebie.
– Nie, i chyba nie powinniśmy byli się niczego takiego spodziewać – potwierdził Jordi. – To przecież ludzie rycerzy przynieśli tutaj rurkę, nie wcześniej niż pod koniec piętnastego wieku. Jestem przekonany, że mamy do czynienia z pułapką, która zostałaby zlikwidowana, gdybyśmy tylko ułożyli gryfa we właściwym miejscu. Zostało to zawarte w słowach: Wędrowcze, zaczekaj! Słuchaj imienia!
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – poskarżył się Morten.
Juana wyjaśniła:
– Moim zdaniem to jest swego rodzaju opis. Poza tym napis na tej bramie też jest niewyraźny. To może równie dobrze być: Słuchaj podczas… imienia. Musi chodzić chyba o to, że powinniśmy zagrać, żeby móc wejść do środka. I o ile dobrze rozumiem, to jest tak, że z tego instrumentu można wydobyć tylko jeden ton.
– To by się zgadzało – potwierdził Morten. – To znaczy pewnie by można zagrać całą oktawę, ale myślę, że jeden ton wystarczy.
W tej dziedzinie czuł się ekspertem, pływał jak rybą w wodzie. To cudowne uczucie!
Przyłożył rurkę do ust, ale Jordi natychmiast go powstrzymał.
– Nie tutaj! Musimy podejść do bramy.
Unni spojrzała ukradkiem na wzniesienie. Starannie przykryli wykopaną jamę, więc wokół kolosalnego kamienia panował ład i porządek. Słońce przesuwało się po niebie, ale pozostało jeszcze sporo czasu do zachodu. Cieszyła się, że tak jest.
Znowu stanęli przed bramą.
Morten ustawił się twarzą do skały i raz jeszcze przyłożył rurkę do warg.
Rozległ się ostry, bezdźwięczny syk.
– Kapitalnie – mruknęła Unni, a Morten rzucił jej pełne wymówki spojrzenie. Spróbował jeszcze raz.
Z rurki wydobył się mało elegancki dźwięk. Znowu Unni:
– Ja myślałam, że ty będziesz dął w instrument, a nie puszczał bąki.
Morten wybuchnął śmiechem.
– Nie, no tak nie można – upomniał ich surowo Antonio. – Unni, zachowaj swoje komentarze na później! A ty, Morten, skoncentruj się jeszcze raz. Przecież potrafisz. Morten odetchnął.
– Dobrze, muszę tylko najpierw trochę poćwiczyć.
– Jasne, to dość trudny instrument.
Po kilku próbach, podczas których Unni musiała odejść na bok, nareszcie z rurki wydostał się drżący, niepewny ton. Rozległy się brawa i radosne okrzyki.