Morten uzyskał kontrolę nad instrumentem.
I oto nad doliną dał się słyszeć głęboki ryk, odpowiedziało mu donośne echo. Morten wciągnął powietrze i zadął znowu.
Nagle umilkł spłoszony.
Ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć. Towarzyszył temu łoskot i grzmoty w górach, brama w skale zatrzęsła się i ukazała wyraźnie swoje kontury. Miguel chwycił Sissi, jakby chciał ją bronić, Jordi gwałtownie odciągnął Unni na bok. Antonio zajął się bezbronną Juana.
Morten zadął jeszcze raz.
Wszyscy zauważyli, że coś jakby się przemknęło pod nimi, po czy rozległ się potężny, metaliczny trzask, który odczuli całymi ciałami.
– Znowu się zapada jakaś pułapka – Jordi starał się przekrzyczeć łoskot.
– Jordi, gryf! – wołał Miguel. – A ty, Morten, jeszcze raz! Zsynchronizowali moment przyłożenia gryfa do ściany z kolejnym rykiem instrumentu i natychmiast wszyscy odskoczyli w bok.
Na ich oczach tak zwana brama zapadła się w ziemię, a w górskiej ścianie ukazała się wielka dziura.
Udało się. Wykazali się nadzwyczajną przezornością, bo gdyby za szybko przyłożyli gryfa do ściany, to wszyscy zapadliby się razem z bramą.
Przypomnieli sobie los, jaki spotkał Flavię.
19
„Są wewnątrz”, westchnął don Sebastian głęboko, jak po długim biegu. „Najświętsza Dziewico, pomóż nam teraz!”
Don Garcfa myślał z goryczą, że nie tak znowu wiele pomocy otrzymywali stamtąd przez ostatnie pięćset lat, ale nic nie powiedział. Pragnął tylko ze szczerego serca, by sześciorgu młodym ludziom nareszcie się udało. Demona Tabrisa nie brał pod uwagę. Pomaga ludziom, co prawda, to prawda, ale dąży tylko do tego, by wypełnić swoje zadanie, to znaczy pojmać Urracę i wymordować pozostałych. Na Boga, Urraca, trzymaj się od niego z daleka! Nie mieszaj się już do tego, co młodzi robią. Oni sobie poradzą.
Oni sobie poradzą. Powtórzył te słowa, zdał sobie jednak sprawę, że pod koniec zdania jego optymizm spadł do zera.
Zaszli daleko, ale tyle jeszcze czeka ich trudu. Niebezpieczeństwa ustawiały się przed nimi w kolejce.
Sympatyczny don Galindo uśmiechnął się. „Chociaż żadne z nich nie jest moim potomkiem, to bardzo ich wszystkich lubię. Oni naprawdę potraktowali to zadanie poważnie”.
Stary don Federico pokiwał głową. „Ten spokojny Jordi, który wszystkim daje poczucie bezpieczeństwa, jego znający się na leczeniu chorób brat, który podczas tej trudnej wędrówki nabiera coraz większej pewności siebie i staje się niemal takim samym oparciem dla reszty jak Jordi, nasza szalona Unni z ukrytymi zdolnościami. Roztrzepany Morten, na którego można się wściekać, ale który nagle zgłasza wspaniałe idee i dokonuje wielkich czynów, w końcu delikatna Juana z całą swoją wiedzą…”
Tu don Federico umilkł na chwilę. Oblicze stało się poważne, niemal ponure. „I ta niewiarygodnie silna dziewczyna ze Szwecji, Sissi, która dokonała kompletnie błędnego wyboru. Taka obiecująca, tak dobrze jest mieć ją w czasie tej wyprawy, ale jeśli nie ocknie się na czas, to sama siebie wtrąci do otchłani”.
„I nie ma nikogo, kto mógłby uratować ją przed demonem. Nasza najmocniejsza pomocnica, Urraca, w żadnym razie nie może się tego podjąć”, westchnął don Ramiro.
Zaległa cisza.
„Weszli do środka”, oznajmił don Garcia. „Chodźcie, podążymy za nimi!”
20
Wyraźnie było widać, że znaleźli się w kolejnej grocie. I to dużej. Były tu stalaktyty i stalagmity, lodowe nacieki zwisające od powały i sterczące z podłoża. Ale niezbyt wiele.
Uwagę wędrowców zwróciło natomiast co innego.
– Ta grota została obrobiona ludzkimi rękami – zauważył Miguel. – I to bardzo gruntownie.
Owszem, wszędzie, na ścianach i suficie widać było ślady narzędzi tnących. Należało więc stawiać jak najostrożniejsze kroki.
– Pochodnie! – zarządził Jordi. – Tu musimy mieć pochodnie, kieszonkowe latarki nie wystarczą.
– Przydałby się raczej teatralny specjalista od oświetlenia – rzekł Morten. – I reflektory w każdym kącie. Tarara! – Wymachiwał rękami niczym dyrektor cyrku w swoim wielkim numerze.
Przyniesiono drewno na pochodnie i Jordi, który się na tym znał, przygotował co trzeba. Wkrótce cała grota została oświetlona, a w każdym razie prawie cała.
Pod wysokim sklepieniem zapanował niewiarygodny, czarodziejski nastrój.
Unni z trudem mogła oddychać, tak ją to wzruszyło. Było w tym coś niezwykle uroczystego, sakralnego, ściskającego za serce. Odczuła głęboką wdzięczność, że może to oglądać i przeżywać.
Zdumieni przyglądali się swoistej mieszaninie dzieła natury i ludzkiej działalności budowlanej. Ściana zbudowana z małych kamieni, które wyglądały jak piszczałki organów, dzieliła grotę na dwie części. Przed nimi, po przekątnej, został wzniesiony mur tak wysoki, że nie mogli zobaczyć, co się za nim kryje, widzieli tylko sufit, jakby wysadzany małymi stalaktytami, frontową ścianę nibyorganów oraz kawałek tylnej ściany, która też wyglądała na wymurowaną.
W tej części groty, w której się znajdowali, było coś w rodzaju podium czy może ołtarza, wysokości zwykłego stołu, długiego na jakieś trzy metry i szerokiego na mniej więcej dwa. Wyglądało to masywnie, podium nie zostało zbudowane z mniejszych elementów, nie miało żadnych drzwiczek.
– Co by miało przedstawiać? – zastanawiała się Sissi.
– Pojęcia nie mam – odparł Jordi. – Nie wiem też, co robić dalej.
Chodzili dookoła tego dziwnego jakby mebla, szukali, oświetlali artystycznie wyglądające stalagmity, opukiwali środkową ścianę i ołtarz, nerwy mieli napięte do ostateczności ze strachu, że któreś nieostrożnym gestem uruchomi kolejną pułapkę, i niczego nie mogli pojąć.
– Mamy jeszcze jednego gryfa – przypomniał Morten.
– Pamiętam o tym – odparł Jordi. – Ale nie jest łatwo znaleźć dla niego miejsce w tej sali, bo tu aż się roi od różnego rodzaju zagłębień.
Unni stała i napawała się atmosferą.
– Tutaj coś jest – powiedziała stłumionym głosem.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Jordi. Pozostali zatrzymali się, żeby posłuchać.
– Jesteśmy u celu – oznajmiła Unni.
– No, czas najwyższy – mruknął Antonio.
Unni próbowała wyjaśnić dokładniej.
– Czuję się tak, jakbym miała się rozlecieć na kawałki z żalu. Ale ogarniają mnie też inne uczucia. Jak nadzieja, chwiejna, niepewna, ale nadzieja. – Przez jej twarz przemknął cień. – I zagrożenie. Wielkie zagrożenie. Jordi!
Z trudem wciągała powietrze i chwyciła go za rękę.
– Odejdź stąd, Jordi! Błagam cię!
– Chyba zdołam się w odpowiednim momencie wycofać.
– Nie! To jest twój… To jest twój… Nie była w stanie dokończyć zdania.
Część wędrowców powróciła do przerwanych poszukiwań. Miguel raz jeszcze badał zamykającą im drogę ścianę, po chwili zwrócił się do towarzyszy:
– Ten mur jest podwójny – oznajmił. – Zewnętrzny jest bardzo cienki.
Paznokciami zdrapywał zaprawę.
– Powinniśmy go rozebrać. Ale to by, oczywiście, zajęło kilka dni.
– Nie możemy sobie na to pozwolić – zaprotestował Antonio. – Nie mamy już jedzenia.
Morten zawołał z otwartego pomieszczenia za wyjątkowo tu gęstymi stalagmitami:
– Dajcie mi pochodnię!
Szybko do niego podeszli. Morten wskazywał jakąś nierówność na ścianie. Nie wyglądała za bardzo naturalnie.
– Masz rację – przyznał Jordi. – Tutaj coś jest. Może nie wgłębienie na gryfa, a coś innego. Jakiś wyzwalacz, jeśli tak można powiedzieć.