– A pod ziemią w tym miejscu jest chyba pusto – poinformował Morten rozgorączkowany swoim odkryciem.
Jordi tupnął parę razy na próbę. Zgadzało się.
Jordi ostrożnie wyciągnął rękę ku skalnej ścianie, ale Miguel go powstrzymał.
– Pozwól mnie spróbować! I odejdźcie stąd, wszyscy! Trzymajcie się mocno, każde swojego stalagmitu. Nie wiemy, co może się stać!
Unni zdążyła zauważyć, że część ściany jest obluzowana.
– Ty też bądź ostrożny, Miguelu!
Odwrócił się i pospiesznie się do niej uśmiechnął, z wdzięcznością, ale też uspokajająco. Sissi stała gotowa wyciągnąć do niego rękę. Jej też starał się dodawać odwagi.
W końcu nacisnął ostrożnie obluzowany fragment ściany.
Nic się nie wydarzyło.
– Siedzi mocno – powiedział, po czym spróbował delikatnie obrócić ten fragment.
Ziemia się zatrzęsła. Wszyscy drgnęli i mocniej schwycili się swoich sopli. Morten chyba o wiele za mocno niż było trzeba.
Miguel mierzył odległość do „bezpiecznego” gruntu, po czym zdecydowanym ruchem obrócił ten obluzowany kawałek i błyskawicznie znalazł się koło Sissi.
Postąpił bardzo rozsądnie. Wykonana, jak się okazało, z ciężkiego metalu podłoga przy ścianie z wielkim łoskotem podzieliła się na dwoje i otworzyła. Osłaniająca ją warstwa kamieni, zaprawy murarskiej i piachu rozsypała się na obie strony, a spod spodu wyłoniła się ogromna skrzynia pełna szlachetnych kosztowności z epoki średniowiecza.
Na wierzchu, pośrodku ogromnego zbioru, spoczywało Święte Serce Galicii.
Brzydkie, niezdarne, wielkie i prawdopodobnie ciężkie jak ołów. Olbrzymi, oszlifowany w kształcie serca rubin mienił się w blasku pochodni, a otaczające go diamenty lśniły przepięknym blaskiem.
– O Święta Matko Boska! – wyszeptała Juana.
– Prosperidad - rzekł Antonio. – Majątek. Tak, co najmniej tyle można o tym powiedzieć!
Znaleźli więc serce Galicii, ale…
– Musi być coś więcej – niecierpliwiła się Juana, kiedy mężczyźni ostrożnie wyjmowali niewiarygodny klejnot ze skrzyni.
Oczywiście, pod nim znajdowało się jeszcze mnóstwo wartościowych przedmiotów, ale nie dostrzegli żadnego z tych, które złożyć miały w darze pozostałe cztery części kraju.
– A druga strona? – głośno myślał Morten. – Może tam znajduje się jeszcze jedna skrzynia?
Ruszył ku przeciwległej ścianie i zniknął między lodowymi formacjami.
– Nie! Stop! – krzyknęła za nim Unni, a Jordi i Miguel powtórzyli ostrzeżenie. – Morten, niczego nie dotykaj! – wołała Unni. – Pozwól, by Miguel szedł pierwszy!
– A to dlaczego? – złościł się Morten urażony. Unni westchnęła bezradnie.
– Bo w dziwny sposób wyczuwam jakby obecność Wamby. Nie, Miguelu, ja nie chcę ciebie złożyć w ofierze, ale chodzi mi o to, że ty też czasem miewasz takie przeczucia jak ja. I jak Jordi. Potrafisz się więc lepiej bronić.
– Zgadza się. Przerwijmy na razie poszukiwanie ewentualnych skarbów, nie traćmy niepotrzebnie czasu.
– Ale…
– Miguel ma rację – poparł go Jordi. – Nasze zadanie przede wszystkim.
– Jakie cholerne zadanie? – jęknął Morten. – Ja wciąż nie wiem, o jakie to zadanie chodzi.
Musieli mu przyznać rację. Nikt dotychczas nie miał pojęcia, w jaki sposób mają uwolnić rycerskie rody od przekleństwa. Nieoczekiwanie zadzwonił telefon komórkowy Mortena. Wszyscy zamarli w bezruchu. Spoglądali po sobie.
– Telefon? Tutaj? – zastanawiał się Antonio. – Przecież dotychczas w grotach nie było zasięgu.
– Ktoś musi dzwonić z bliskiej odległości – uznał Jordi.
Morten wydobywał telefon z kieszeni z obrzydzeniem, jakby aparat był zakażony dżumą. Bąknął: „To ja” i słuchał.
– O rany boskie – jęknął przerażony.
21
Emma zdołała się wspiąć na najbliższą i prawie nieistniejącą skalną półkę. W straszliwym przerażeniu czepiała się nagiej ściany i darła jak oszalała. Śmiertelny strach i wola życia dawały jej jakieś niewiarygodne siły, bo teoretycznie rzecz biorąc, nie powinna była się trzymać skały, albowiem naprawdę nie znajdowała żadnego oparcia, ani wspinać się z taką szybkością.
Wisiała po prostu na opuszkach palców, tylko dla jednej stopy znalazła jakieś minimalne wgłębienie. Była podrapana, paznokcie połamane, całe ubranie w strzępach. Okropnie ostrzyżone włosy sterczały teraz na wszystkie strony, miały różną długość i barwę – kruczoczarne od spodu z żółtymi kosmykami po wierzchu. Bardzo nowoczesna fryzura właściwie, gdyby ktoś miał teraz czas, żeby się nad tym zastanawiać.
Ale nawet jej samej absolutnie nie były w głowie takie sprawy.
Hrabia próbował wspinać się za nią. I wył przerażony:
– Wciągnij mnie na górę!
Emma wolną stopą próbowała kopnąć czepiającą się skały rękę.
Na ziemi leżał Alonzo śmiertelnie zmasakrowany. Tommy sądził, że udało mu się odskoczyć, kiedy Wamba ruszał do ataku. Thore Andersen próbował robić to samo, ale Wamba posłał za nim swój złowieszczy oddech. Ten sam, którego Jordi kiedyś starał się uniknąć i który tylko go musnął, a i tak Jordi leżał śmiertelnie chory przez wiele tygodni i został uratowany tylko dzięki gryfowi Urraki oraz niestrudzonej troskliwości swoich przyjaciół.
Thore natomiast dostał cały strumień prosto w plecy.
Hrabia podjął nową próbę wspięcia się na skałę. To stworzyło nieoczekiwaną szansę dla Emmy. Postawiła wolną stopę na głowie hrabiego i udało jej się wejść jeszcze o krok wyżej, tak że w końcu dostała się do niewielkiego występu, na którym mogła usiąść. Byle jak i niepewnie, ale jednak. Rozdygotanymi rękami wydobyła swój telefon komórkowy i histerycznie telefonowała do Mortena. Miała jego numer z czasów, kiedy starała się go uwieść.
– Pomóżcie mi! Pomóżcie mi! – wrzeszczała tak, że Morten był przez chwilę całkiem ogłuszony. – Wamba zamierza wymordować nas wszystkich! Pospieszcie się! Przyjdźcie, uratujcie mnie!
Oto cała Emma. Nie: „Pomóżcie nam! Ratujcie nas!”
Nic takiego, o nie. Tutaj na pierwszym miejscu jest ja, tylko ja i nikt więcej.
22
W grocie tylko przez kilka minut trwała cisza po tym, jak Morten powtórzył wszystkim, co usłyszał od Emmy.
I zaraz Morten wybuchnął:
– A niech giną!
Wyraził w ten sposób to, co wszyscy myśleli.
– Nie – rzekł po chwili Jordi, choć czynił to chyba niechętnie. – Nie możemy się tak zachować. Mimo wszystko mamy w sobie jeszcze trochę człowieczeństwa. Tylko co moglibyśmy zrobić? Kiedy ostatnio ich widzieliśmy, błądzili po bezdrożach daleko stąd.
– Pozwólcie, że ja się zajmę Wambą – rzekł Miguel.
Te słowa i zapaliły we wszystkich mdły płomyk nadziei. Jako Tąbris byłby pewnie w stanie podołać zadaniu. Jordi popatrzył na miecz, który złożyli na ołtarzu, arce czy co to było.
– Śmierć Wamby – rzekł wolno Jordi. – Przypuszczalnie ten miecz jest jedyną bronią, która może unieszkodliwić potwora.
– Chyba tak, i tym razem pójdzie chyba łatwiej – potwierdził Antonio. – Bo on żyje teraz tylko jako Leon. Jeśli Leon w nim umrze, to Wamba też nie będzie dłużej egzystował, zostanie definitywnie usunięty ze świata. Ale właściwie powinienem to zrobić ja. Bo od dzieciństwa przysięgałem sobie, że pewnego dnia zabiję Leona za całe zło, jakie wyrządził naszej mamie i ojcu, a przede wszystkim tobie, Jordi. Nie mam jednak, niestety, takiej siły, bym zdołał zmierzyć się z Wambą. Więc… czy ty, Miguelu, zechcesz wziąć to na siebie?
– Oczywiście!
Jordi wyglądał jak człowiek, któremu zdjęto z ramion wielkie brzemię.