Выбрать главу

– Ale musisz oddzielić jego głowę od ciała, tylko to jedno jest skuteczne. I, na Boga, nie pozwól, żeby nawet najmniejszy kawałeczek potwora znalazł się blisko ciebie! A przede wszystkim uważaj na jego oddech, jest śmiertelnie niebezpieczny, ja coś o tym wiem!

– Z pewnością dam sobie radę. Lecę tam zaraz i zajmę się nim.

– A co będzie, jeśli ktoś z tych przeklętych poszukiwaczy skarbów żyje? – spytała Unni.

Jordi wahał się.

– Jeśli ktoś z nich został przy życiu, to sprowadź go tutaj, Miguelu!

– Chyba żartujesz! – wykrzyknął Morten oburzony.

– Nie jesteśmy barbarzyńcami, Morten.

Miguel z wielką pewnością siebie ujął miecz i natychmiast go odrzucił z tłumionym krzykiem.

Wszyscy zobaczyli, że miecz jest rozpalony niemal do białości. Gdy tylko Miguel go puścił, wszystko wróciło do normy.

Jordi przymknął oczy.

– Tylko ktoś z królestwa śmierci może zwyciężyć umarłego czarownika.

– Ty nie jesteś martwy! – zawołała Unni z rozpaczą.

– Nie byłbym tego taki pewny – mruknął Jordi. – Czasami tak się czuję… Nie, dość o tym. Miguel! Weźmiesz mnie ze sobą na tamtą stronę?

– Oczywiście! Będę cię wspierał, jak tylko potrafię.

– Dziękuję! A wy – mówił dalej Jordi. – Wy szukajcie nadal pod dowództwem Antonia. Unni, nie odstępuj Antonia ani na krok. Juana, ty odpowiadasz za Mortena. A Morten za Juanę – dodał pospiesznie, widząc, że jego słowa nie padły na podatny grunt. – Sissi sama wie, co ma robić. Antonio, oto ostatni gryf. Pilnuj go jak oka w głowie!

– Wy też na siebie uważajcie, chłopcy! – poprosiła Sissi.

– No właśnie! – przyłączyła się Unni. – Wiesz, Jordi, właściwie to czuję się spokojniejsza, że opuszczasz tę grotę. Ona jest jakby… niedobra dla ciebie. A teraz uważaj i miej się na baczności!

Odprowadzili obu aż do wyjścia z groty. Jordi trzymał miecz w ręce. Uściskał Unni długo, jakby chciał napełnić ją nadzieją i pewnością siebie, Sissi ucałowała Miguela w policzek i w podzięce dostała serdeczny uśmiech. Zaraz potem Miguel przemienił się w potężnego Tabrisa. Rozpostarł swoje mieniące się kolorami skrzydła i obaj z Jordim opuścili grotę w dolinie.

Piątka pozostałych poczuła się osamotniona i porzucona.

23

Krzyki słychać było już z daleka. Oczom Jordiego i Tabrisa ukazało się prawdziwe pole bitwy. Pośrodku ciasnej rozpadliny między stromymi skałami, na niewielkiej, otwartej łączce stał budzący grozę Wamba i potrząsał swoją ogromną głową, rycząc przy tym z żądzy krwi. Najwyraźniej zmusił ludzi, by porzucili kosztowności, miał je bowiem przy swoich stopach, złożone na kupce.

Wysoko na skalnej ścianie siedziała Emma i darła się wniebogłosy. Kiedy zobaczyła dwie postaci spadające z nieba na potężnych skrzydłach, zaczęła wzywać ratunku i pomocy. Wybierała demona. Bo skoro Jordi, a przedtem Sissi mogli się do niego zbliżyć, to może on nie jest taki niebezpieczny, jak myślała.

Poza tym to był teraz jej jedyny ratunek. A mając do;(wyboru dwie złe istoty… Z Alonza został jedynie krwawy f tłumoczek, ale o tym wiedzieli już przedtem. Thoremu Andersenowi też nikt nie mógł już pomóc, jego ziemskie szczątki przedstawiały widok tak makabryczny, że Jordi musiał odwrócić twarz. Przypomniał sobie ów krzew, który się zapalił od śmiertelnego oddechu Wamby, kiedy on sam poprzednim razem spotkał się z tym potworem. Hrabia zdołał się wspiąć na poprzednie miejsce Emmy, ale najwyraźniej nie do końca umknął Wambie, bo tłukł teraz z całej siły ręką własną nogę, by ugasić palące się spodnie. Włoski szlachcic był zielonobiały ze strachu i mógł runąć na dół dosłownie w każdej chwili, a wtedy byłby bezpowrotnie zgubiony.

Kawałek dalej, jakby chciał uciec, leżał Tommy. Wyglądał na znacznie mniej poszkodowanego niż tamci, ale leżał zupełnie bez ruchu.

– Tabris, zdołasz zdjąć tych dwoje ze skały? A potem zobacz, jak się ma Tommy. Ja zajmę się Wambą.

– Potrzebujesz pomocy? Jordi westchnął.

– Tylko ten miecz może go zranić. I tylko ja mogę nim władać. A zresztą, zaczekaj – Jordi zmienił zdanie. – Zajmij się najpierw mężczyznami. Ta na górze sobie jakoś poradzi.

Z jego tonu Tabris wywnioskował, że Jordi chciał powiedzieć coś w rodzaju: „Dobrze jej zrobi, jak się trochę pomęczy”.

Tabris posadził Jordiego na ziemi między Wambą a Tommym.

– Chcę ci jeszcze powiedzieć, Jordi, że ja mógłbym ugasić trochę ten ogień, którym on zionie, gdybyś chciał. Może nie całkiem, ale jednak trochę go zmniejszę.

– Och, serdeczne dzięki, zrób, co możesz, Tabris! To wyrówna trochę nasze szanse, jego i moje.

Wamba wyczuł, że za jego plecami coś się dzieje. Obrócił się niezdarnie, ciężko, i ryknął niezadowolony, widząc ogromnego demona i tego człowieka z mieczem, który już raz odciął mu łeb.

Serce Jordiego biło głośno. Zaciskając obie dłonie na rękojeści miecza, człowiek patrzył, jak czarownik Wamba zwraca się w stronę demona i otwiera paszczę, by zionąć ogniem.

– Uważaj, Tabris!

– Jestem gotowy!

Wamba wydał z siebie kolejny ryk, potężny słup ognia wzbił się w powietrze i skierował w stronę Tabrisa. Ten jednak uniósł rękę wysoko nad głową i ogień zawrócił do paszczy Wamby.

Ryk bólu sprawił, że ziemia zadrżała.

– Dziękuję bardzo! Teraz już sobie dam radę. Zabierz tylko stąd żywych ludzi, bo ich krzyki mnie rozpraszają – powiedział Jordi tak spokojnie, jak tylko mógł.

Nie zapomniał, jaki paskudny jest Wamba. Mimo to poczuł mdłości na jego widok i zdawało mu się, że tego nie zniesie. Ale musiał. Raz na zawsze trzeba zrobić koniec z tą bestią z praczasu.

Kątem oka dostrzegł, jak Tabris pochyla się nad Tommym i podnosi go z ziemi. Może w chłopaku tli się jeszcze iskierka życia, bo w przeciwnym razie demon by się nim nie zajmował. W następnej sekundzie Tabris znalazł się u stóp góry i zdjął ze skały hrabiego, który wyglądał jak sparaliżowany. Potem demon z obydwoma ludźmi wzbił się w powietrze.

To, rzecz jasna, sprawiło, że Emma zaczęła się drzeć jeszcze głośniej z przerażenia i zawodu.

– Milcz! – zawołał Jordi ostro. – Jeśli chcesz, żebyśmy cię uratowali przed twoim byłym kochankiem, to siedź teraz cicho!

Emma wydala z siebie coś w rodzaju szlochu i zamilkła po prostu ze zdumienia.

Nagle usłyszeli głosy Leona i Wamby, dyszące, ochrypłe, wypowiadające te same słowa. Niczym męski duet potwór przemawiał do Jordiego:

– Gdzie jest mój skarb? Kto, u diabła mi go ukradł? To tutaj nic przecież nie znaczy.

Wielka, niezdarna stopa kopnęła kosztowności z takim rozmachem, że rozleciały się po okolicy. Jordi zebrał się na odwagę, by odpowiedzieć:

– Wamba, ty nigdy nie wiedziałeś, gdzie skarb jest ukryty. A ty, Leon, w ogóle nie masz do niego prawa. Poza wszystkim nas skarb nie interesuje. My chcemy tylko pomóc.

Ale nie wam, pomyślał z goryczą, nie widział jednak sensu dalszego drażnienia potwora, więc zmilczał. Tym razem głosy się rozdzieliły. Najpierw dał się słyszeć znienawidzony Leon:

– Przeklęty pomiocie Vargasów, zmiażdżę cię raz na zawsze! Mam już ciebie dosyć!

Jordi uniósł miecz, wiedział jednak, że nie może ściąć głowy komuś, kto jest od niego o tyle wyższy. Musiał wejść na coś, ale niczego odpowiedniego nie widział.

Słońce stało nisko i oświetlało przestrzeń między skałami. Nie mogą zapaść ciemności, przemknęło przez myśl Jordiema Ze zgrozą przypominał sobie tamtą księżycową noc w Nawarze, kiedy po raz pierwszy walczył z Wambą.

Teraz jest znowu w identycznej sytuacji. Sam. W pobliżu nie ma nikogo z przyjaciół.