Sissi. Cudowna Sissi. Ona umrze. Pożyje jeszcze co najwyżej z osiemdziesiąt łat. To po prostu moment w wieczności. Chociaż nie! Ja mam przecież zabić ich wszystkich tutaj. Tak będzie dla niej najlepiej.
Tam jest Jordi. Nadal żyje. Ale potwór zapędził go między skały i tam zamknął. Wamba dyszy wściekle. Ja widzę, co Jordi ma w myślach, do czego zmierza. Interesuje go ten żałosny skarb u stóp Wamby. Potwór oddalił się od niego, ale nie bardzo. Tylko kawałek.
Jordi stał i czekał. Ponad wszystko pragnął zbliżyć się do skarbu. Ale Wamba czuwał i zachowywał się tak jak ptak, który strzeże swoich jaj w gnieździe.
Oto przybywa Tabris. Jordi poczuł się nagle spokojniejszy. Nie był już taki samotny.
Ale co Tabris woła?
Jordi zdał sobie sprawę, że strach przepływa przez jego ciało lodowatą falą. Unni we władzy katów inkwizycji?
– Muszę tam iść. Natychmiast! – zawołał w odpowiedzi. – Zaniesiesz mnie?
– Nie! Bo tamci tylko na to czekają. Oni przecież ciebie chcą pojmać. A mają dość siły, by cię unieszkodliwić. To jest siła, którą dały im zaklęcia Wamby w grocie.
– Nie obchodzi mnie, co zrobią ze mną, tylko Unni nie może się nic stać – zawołał Jordi z rozpaczą.
Oblicze Tabrisa pozostało nieprzeniknione. W tej samej chwili się zdecydował.
– No dobrze! Ale najpierw dokończ tutaj sprawę!
– Jak mam sobie dać z tym radę?
– Pomogę ci. Miecz to jedyna broń, będąca w stanie zranić bestię, a ty jesteś jedynym, który może podnieść tę broń.
Chyba nie bardzo, pomyślał Jordi. Był już porządnie zmęczony, bardzo bolały go ramiona.
Unni, nie, nie! Czul się jak pies myśliwski, który nie może się urwać z uwięzi. Przepełniła go wściekła nienawiść do Wamby – Leona, który go tutaj zatrzymuje i nie pozwala mu biec na ratunek ukochanej. Leon, który zniszczył całe jego dzieciństwo i wczesną młodość. Czy ten nędznik ma zniszczyć również resztę? Czy przez niego Jordi ma stracić Unni?
Zapomniał o wszelkiej ostrożności. Musi wracać do groty, musi zakończyć trwającą tam wojnę pozycyjną.
Nie sięgał Wambie do szyi. Zwykle łagodny Jordi był jak odmieniony. Nie licząc się z niczym, realizował swój plan. Odskoczył w bok, porwał największy klejnot z kupki czarownika, złotą tiarę, i zaczął z nią uciekać, a przeciwnik ryknął ze złości. Tym razem i Wamba, i Leon byli chyba tak samo wściekli.
Jordi udał, że w biegu zgubił tiarę, Wamba dopadł tam natychmiast, pochylił się, by ją podnieść. Jordi tylko na to czekał. Uniósł miecz i jednym jedynym wściekłym cięciem odrąbał głowę od ciała Wamby – Leona.
Potem uciekł, by odrąbany łeb go przypadkiem nie trafił. Tabris był tuż, tuż, chwycił Jordiego i obaj wznieśli się w powietrze.
Jordi wypuścił miecz z ręki. Z góry patrzył, jak piękna broń z sykiem się rozpada i znika.
Z Wambą było gorzej. Poprzednim razem wszystko dokonało się o wiele szybciej, teraz jednak Wamba znalazł sobie mieszkanie w ciele żywej istoty i to ciało właśnie hamowało proces rozkładu.
Kiedy Tabris i Jordi byli już tak daleko, że mieli stracić Wambę z oczu, obaj obejrzeli się jeszcze ostatni raz. Skarb leżał na ziemi. Dwaj zmarli, Alonzo i Thore Andersen również. Poza tym jednak łączka między skałami była pusta. Na trawie nie dostrzegli już niczego.
Wamba, a razem z nim Leon, definitywnie zniknął i z czasu, i z przestrzeni.
32
Po kilku sekundach znaleźli się z powrotem w grocie.
Z Unni było marnie. Jordi patrzył z przerażeniem na czterech mnichów gotowych rozpocząć tortury. Rozpoznawał żelazne imadła i rozpalone kleszcze, nie chciał na to dłużej patrzeć.
– Jestem tutaj! – zawołał. – Róbcie, co chcecie, ze mną, ale ją zostawcie w spokoju!
Kaci aż podskoczyli ze zdumienia. Ich złe gęby zalśniły triumfalnie w pełnych oczekiwania grymasach, oświetlone przez palący się na podłodze groty ogień.
Nagle jednak złe uśmiechy zgasły. Mnisi odwrócili się i patrzyli na mur za swoimi plecami. Ten, który zasłaniał wewnętrzną część groty.
Rozległ się trzask i luźne kawałki muru posypały się w dół. Rozpadła się zewnętrzna warstwa.
– Dzieło Wamby – rzekł Jordi. – Mur, który się rozpada. No to nareszcie czarownik z praczasu opuścił nas i świat na zawsze. Albo nie. To mogło się zdarzyć tylko w chwili jego śmierci, a ta nastąpiła jakiś czas temu. To coś innego…
Nagle drgnął, bo rozległ się krzyk Emmy, która stała na pół ukryta za jakimś stalagmitem. Próbowała uciekać, ale Tabris ją powstrzymał. Musieli mieć ją pod nadzorem.
– Róbcie to! – krzyczała Emma do mnichów. – Dręczcie ich, zabijcie ich oboje! Nie zasługują na lepszy los! Jordi przypomniał sobie, że przecież kaci są narzędziami Emmy. Tabris też miał być. Tylko że nim nie tak łatwo jest sterować.
– Spieszcie się! – wrzeszczała Emma. – Nie stójcie tak, i nie gapcie się!
Ale mnisi wciąż byli jak sparaliżowani.
Oczom zebranych ukazał się wewnętrzny mur.
I wtedy mnisi zaczęli krzyczeć, bo na murze zobaczyli napis: Amor ilimitado solamente! Po chwili ukazała się także tarcza herbowa rycerzy ze znakiem, który wobec katów inkwizycji miał morderczą moc.
Dwóch mnichów próbowało uciekać, ale na próżno. Wszyscy czterej runęli na ziemię w konwulsyjnych skurczach i po chwili rozpłynęli się w powietrzu.
Ostatni czterej, z początkowych trzynastu, definitywnie przestali istnieć.
– Uff! – odetchnął Morten z ulgą.
– No jasne, inaczej nie mogło się to skończyć, skoro byli na tyle głupi, żeby zaczynać w trzynastu – próbowała żartować Unni, która, zataczając się, odchodziła od ołtarza, delikatnie podtrzymywana przez Jordiego. Obejmowali się nawzajem i starali się nie płakać z wielkiej ulgi.
– O, patrzcie! – zawołała Juana. – Tam, w prawdziwym murze, znajduje się ostatnie wgłębienie. Tuż pod tarczą.
Morten wyjął gryfa i podał go Unni, która przecież była potomkinią rodu z Vasconii. A gryf Vasconii oznaczał miłość. Amor.
Ona sama mogła się o tym przekonać.
Miguel mocno obejmował Sissi, która właściwie nie miała tu nic do roboty, ale on bał się ją wypuścić. Sissi wciąż trwała w napięciu i żądzy zemsty, więc nie można było przewidzieć, co jej przyjdzie do głowy.
Tommy dostał zastrzyk przeciwbólowy i leżał na trawie pod gwiazdami, które powoli, jakby nieśmiało, zaczynały rozpalać się na niebie.
W grocie wszyscy uważnie patrzyli, jak Unni kładzie gryfa na przeznaczone mu miejsce, uroczyście, podtrzymywana przez Jordiego.
Potem czekali.
Wolno i z łoskotem wewnętrzny mur z tarczą osuwał się pod ziemię. Wolno, bardzo wolno, a jednak z trzaskiem. Może to nic dziwnego. Mimo wszystko minęło ponad pięćset lat.
AMOR ILIMITADO SOLAMENTE
33
Kaci inkwizycji zniknęli na zawsze. Podobnie Wamba – Leon. Zarena została zamknięta w dole z nieczystościami.
Wszystkie mistyczne zagrożenia przestały istnieć.
Z wyjątkiem jednego.
Tabris, który zamierzał wymordować ich wszystkich. Że on jest w stanie to zrobić, nikt nie wątpił. W ostatnich godzinach jego oczy były dzikie, jak zaczarowane, miało się wrażenie, że jego nerwy znajdują się na skórze, a nie pod nią. Był niespokojny i czasami zły, a oni nie wiedzieli, co o tym sądzić.
Jako Miguel stał obok Sissi i patrzył ze zdumieniem na to, co ukazuje się spod muru.
Jak już zdążyli się dowiedzieć, duża grota w głębi była podzielona na dwoje, aż do osuwającego się muru. Dalej w głębi jednak widać było jakiś otwór. Był teraz pogrążony w ciemnościach.