I co, mam złożyć Jordiego w ofierze? Nawet myśleć o tym nie chcę, to się nie może zdarzyć! Musimy zapobiec katastrofie.
– Ciii – szepnęła Sissi. – Ktoś chodzi po dachu.
Rzeczywiście ktoś był na dachu. Ale niedługo. Wielki płat konstrukcji oderwał się z trzaskiem i sześć osób runęło na łeb, na szyję do wnętrza.
– Przecież mówiłem, że jest nas za dużo – syknął hrabia, kierując swoje słowa głównie do Emmy. – Co wyście tam mieli do roboty?
Podniósł się sztywno niczym połamany przez reumatyzm starzec. Emma skręciła stopę, poza tym jednak skończyło się na siniakach, co prawda rozległych, ale tylko tyle.
Flavii niełatwo było zachować godność, ale robiła co mogła.
– Teraz już wystarczy – zwróciła się do grupy Jordiego niezwykle ostrym tonem. – Zabierajcie się stąd natychmiast, obrzydliwe pasożyty!
– Uważam, że nie powinnaś używać takich słów, Flavio – odparł Jordi przyjaznym tonem. – Zostańcie z nami i wszyscy zejdźmy spokojnie na dół. Ale jeśli będziecie stwarzać problemy, to Tabris znowu was uśpi.
– Kto to taki ten Tabris?
– Demon.
– Ale go tu nie ma.
– Owszem, oto on. Jeszcze się nie domyśliłaś, że to Miguel?
– Zastrzelić go! – wrzasnął hrabia.
Ale broń pozostała po „złej” stronie. Przypuszczalnie nie miałaby też w tej sytuacji żadnego znaczenia.
– Masz rozcięty policzek, Flavia. Pozwól mi się tym zająć – powiedział Antonio.
– Nie dotykaj mnie, ty konowale! Jesteś Vargas, czyli nowy typ natręta i poszukiwacza szczęścia. My byliśmy pierwsi!
– Chyba nie – odparł Antonio. – My dziedziczyliśmy przekleństwo po rycerzach pokolenie za pokoleniem, a poszukiwaczami szczęścia to nie byliśmy nigdy. Chyba że masz na myśli nasze pragnienie, by dać rodzinom trochę spokoju i poczucia bezpieczeństwa, no i jednak trochę szczęścia po wiekach strachu i cierpień. Natomiast moglibyśmy dyskutować nad tym, kto tu jest natrętem. Bo to ty najpierw zdobyłaś zaufanie ojca Mortena, potem samego Mortena, Jordiego i Pedra, a twój brat uwiesił się na tobie. Niczym się nie różnicie od podłej Emmy i jej hałaśliwej bandy.
– Nie, no wiesz co! – Flavia była taka oburzona, że krzyczała piskliwie.
– To do niczego nie doprowadzi – wtrącił Jordi łagodnie. – Chodźcie! Schodzimy!
– Ja pierwsza.
– Tabris – rzekł Jordi ostrzegawczo.
Sześcioro poszukiwaczy skarbów zrezygnowało. Kiedy wszyscy ruszyli ku schodom, Alonzo musiał podtrzymywać Emmę. Skłonność do poszturchiwania i popychania została stłumiona przez Miguela, większość poszukiwaczy nie wiedziała, jak na niego reagować.
Jesteśmy teraz pod chórem, pomyślała Unni. Dziwne jednak, jakie to puste miejsce. Żadnych grobów. Ściany z kamieni i jakiegoś rodzaju murarskiej zaprawy. Znali się na rzeczy owi rzemieślnicy z dawnych czasów, którzy zbudowali ten kościół i którzy musieli zapłacić za to życiem.
Flavia, rozpychając się łokciami, parła do przodu. Uważała, że Jordi niepotrzebnie się tak wlecze. W ręce trzymała jakiś papier, którego przedtem nie widzieli, i w świetle latarki starała się oznaczyć, gdzie są drzwi do następnego pomieszczenia. Nie było to znowu takie trudne, bo przez szparę w tych drzwiach sączyło się słabe światło.
Na dole uderzył w nich zapach zbutwiałej ziemi. Unni doznała nieprzyjemnego uczucia. Zawrócić! Uciekać stąd jak najdalej! I jak najszybciej!
Zarazem wiedziała w głębi duszy, że właśnie tutaj od dawna chciała się znaleźć. Że tutaj jest oczekiwana.
Choć to może najbardziej ponure i paskudne miejsce, w jakim człowiek chciałby być oczekiwany!
Flavia była jak stracona dla świata. Gorączkowo badała wzrokiem futrynę drzwi.
– Ja mogę to zrobić. Ja mogę…
– Uspokój się, Flavia – ostrzegał ją brat, hrabia. – Najpierw uważnie przeczytaj instrukcje.
– Umiem je niemal na pamięć. Nie gadaj głupstw!
– Przy trzecim uderzeniu dzwonu! Andersen, biegnij i postaraj się, żeby dzwon uderzył!
– Dziękuję – odparł Thore. – To nie jest miejsce dobre dla zdrowia. Ja się wycofuję.
Hrabia chwycił go za ramię z taką siłą, jakby posługiwał się imadłem.
– Nic podobnego! Bo jak nie, to ja idę na policję, a wtedy wiesz, co się stanie.
Thore Andersen zrezygnował.
– Ali right, szefie. Hrabia go puścił.
Flavia żyła we własnym świecie i Jordi jej nie przeszkadzał, bo to ona wiedziała, jak iść dalej.
– Tam! Tam, gdzie jest ten mały drążek – mamrotała podniecona. – Tak, gdzieś miał być mały drążek. Odnalazłam go! Idziemy jak trzeba! Skarb jest mój!
– Tu nie ma nic o żadnym drążku.
– Oczywiście że jest!
– Nie, zaczekaj! Nie naciskaj tego! Rób wszystko po kolei! – wykrzykiwał hrabia, ale Flavia go nie słuchała.
Zachowywała się jak w febrze, wszystko przesłaniała jej wizja niewiarygodnego bogactwa. Z tego co mówił Elio, wynikało, ze Flavia i jej brat prowadzili wielkopański styl życia, ale że to sztuczna wielkość. Elio nie powiedział tego wprost, dawał tylko do zrozumienia, że muszą oglądać każdego lira, zanim zdecydują się go wydać.
– Zaczekaj! – krzyknęła również Unni, dostrzegła bowiem jakieś słowo wyryte na ścianie nad drzwiami. Zostało niemal zatarte przez czas, wydawało jej się jednak, że odczytuje jakby progreso.
Progreso? Postęp?
Kantabria? Ród Sissi pochodził z Kantabrii. I jej gryf odpowiada za postęp. Progreso.
Mimo woli Unni chwyciła Sissi za ramię i krzyknęła:
– Stop! Flavia, zapomniałaś o gryfie!
Za późno. Flavia zdążyła już pociągnąć za niewielki drążek wystający ze skały obok drzwi. Drążek przesunął się wolniej i z większym oporem, niż sobie wyobrażała, z trudem pokonywał tę niewielką odległość, jakiej potrzebowała. Tommy doskoczył, próbował odepchnąć Flavię na bok i własną siłą przesunąć drążek, żeby to on mógł wejść pierwszy, ale hrabia szarpnął go do tyłu i mocno trzymał.
Flavia koncentrowała wzrok na drzwiach, myślała tylko o tym, że mają się otworzyć, była głucha na wołanie Unni i protesty pozostałych.
Nagle rozległo się przeciągłe, metaliczne skrzypnięcie, ale nie od strony drzwi. Pochodziło z głębi, jakby spod spodu.
Ziemia rozwarła się pod Flavią i włoska dama z rozdzierającym krzykiem spadła w otchłań, wymachując rozpaczliwie rękami w poszukiwania jakiegoś oparcia. Wielu podbiegło zobaczyć, co się dzieje, ale ziemia zaraz znowu zamknęła się z hałasem. Słychać było łoskot, jakby spadających z wielkiej wysokości mas ziemi.
Kawałek papieru wirował w powietrzu. Antonio pochwycił go i schował w kieszeni.
– Otwierajcie! – ryknął hrabia. – Musimy ją wydostać!
– Ona spadła bardzo głęboko – szepnęła Juana wstrząśnięta. – Jej krzyk opadał coraz niżej i niżej, aż w końcu został zdławiony.
Hrabia rozglądał się bezradnie wokół, ale nie miał odwagi zbliżyć się do drzwi.
– To były dwie żelazne płyty, wszyscy słyszeli. Musimy je ponownie otworzyć. No, róbcie coś wreszcie!
Sissi patrzyła błagalnie na Miguela.
– Czy ty byś nie mógł… skoro jesteś stamtąd… Sama pojęła, jaka jest niedelikatna i umilkła. Twarz Miguela była surowa.
– Ona nie żyje. Zginęła podczas upadku. I ziemia ją przysypała.
– Ja nie chcę tu dłużej tkwić! – wybuchnął Alonzo z przerażeniem w głosie.
– Zamknij się! – wrzasnęła Emma ostro, ale i jej twarz wyraźnie pobladła.
Zaległa cisza. Szok sprawił, że większość zebranych oniemiała. Odór ziemi z otchłani był przesycony wonią pleśni i dławiąco intensywny. Hrabia usiadł i trząsł się cały. Bełkotliwie wzywał Andersena, ale Andersena w pobliżu nie było. Dawno temu powinien był uderzyć w dzwon.