– Pamiętasz, jak Toby pobił się z dwoma facetami, którzy powiedzieli, że Abby wszystkich zawiodła? – przypomniał Ernie.
– Toby Gorgone? – spytała szybko Pat.
– Ten sam – potwierdził. – Miał zawsze bzika na punkcie Abby. Wie pani, jak to dzieciaki, zawsze rozmawiają w szatni. Kiedy jakiś chłopak powiedział coś złego o Abby w obecności Toby'ego, zaraz tego żałował.
– Pracuje teraz u niej – wtrąciła Pat.
– Naprawdę? – Ernie potrząsnął głową. – Proszę go ode mnie pozdrowić. Niech go pani spyta, czy ciągle traci pieniądze na wyścigach.
Minęła już jedenasta, gdy Pat wróciła do motelu. Jej pokój był jeszcze zimny. Rozpakowała się szybko. Niestety, za całą szafę służył wieszak drzwiach. Rozebrała się, wzięła prysznic, wyszczotkowała włosy, oparła o wezgłowie małe poduszki i położyła się do łóżka z notatnikiem w ręku. Jak zwykle czuła pulsowanie w nodze; słaby ból opadał od biodra do łydki.
Przejrzała notatki zrobione tego wieczoru. Według Ethel pani Foster opuściła dom Saundersów po wydarzeniach w klubie i zaczęła pracować jako kucharka w szpitalu okręgowym. Nikt nie wie, czy odeszła dobrowolnie, czy została wyrzucona. Ale nowa praca musiała być dla niej ciężka. Była korpulentną kobietą. „Myśli pani, że ja jestem gruba. Trzeba by widzieć Francey Foster” – powiedziała Ethel. Francey umarła wiele lat temu i od tamtego czasu nikt nie widział tu Abigail. Tak naprawdę to wcześniej też nikt jej nie widział przez długie lata.
Ethel bardzo dużo mówiła o Jeremym Saundersie:
– Abigail miała szczęście, że nie została jego żoną. Nigdy nie był wart złamanego grosza. Na szczęście odziedziczył duże pieniądze, inaczej zdychałby z głodu. Mówią, że jego ojciec zamroził cały kapitał w trustach, a Eveline uczynił wykonawczynią swojej ostatniej woli. Jeremy był dla niego wielkim rozczarowaniem. Zawsze wyglądał jak dyplomata czy angielski lord, ale jego słowa to tylko pusta gadanina. – Ethel przypuszczała, że Jeremy sobie popija. Próbowała namówić Pat, aby do niego zadzwoniła. – Pewnie brakuje mu towarzystwa. Eveline spędza większość czasu u zamężnej córki w Westchester.
Pat zgasiła światło. Następnego ranka zamierzała odwiedzić emerytowaną dyrektorkę szkoły, która poprosiła Abigail o pracę dla Eleanor Brown; chciała też spróbować umówić się na spotkanie z Jeremym Saundersem.
Przez noc spadło jakieś dwanaście centymetrów śniegu, ale droga została oczyszczona, kiedy Pat piła kawę z właścicielem motelu.
Przejazd przez Apple Junction nie należał do przyjemności. Miasteczko wyglądało wyjątkowo ponuro i nieciekawie. Połowa sklepów była zamknięta i zaniedbana. Jedyna dekoracja świąteczna, zrobiona ze światełek, dyndała nad Main Street. Na bocznych ulicach domy ciasno przylegały do siebie, z ich ścian odpadała farba. Większość samochodów, zaparkowanych na ulicy, była stara. Wydawało się, że nie ma tu żadnych nowych budynków: ani bloków mieszkalnych, ani biur. Ulice były wyludnione; miało się wrażenie pustki. Czy większość młodych ludzi uciekła stąd, tak jak Abigail, gdy tylko dorosła? – zastanawiała się Pat. Czy można ich za to potępiać?
Zobaczyła szyld z napisem: „Tygodnik Apple Junction”. Odruchowo zaparkowała i weszła do środka. Pracowało tam dwoje ludzi: młoda kobieta, która odbierała przez telefon jakieś ogłoszenie, i sześćdziesięcioletni mężczyzna strasznie hałasujący na ręcznej maszynie do pisania. Jak się okazało, nazywał się Edwin Shepherd i był właścicielem i wydawcą gazety. Było mu bardzo miło, że może porozmawiać z Pat.
Niewiele mógł dodać do tego, co już wiedziała o Abigail. W każdym razie z chęcią poszukał starych numerów gazety, w których mogłyby się znaleźć jakieś wzmianki o obu konkursach: lokalnym i stanowym, w których zwyciężczynią była Abigail.
Pat widziała już zdjęcie pani senator w koronie i szarfie miss stanu Nowy Jork. Ale fotografia ukazująca w całości Abigail na tle transparentu„Miss Apple Junction” była czymś zupełnie nowym. Zwyciężczyni stała na jakimś podeście podczas miejscowego jarmarku, a obok niej trzy pozostałe finalistki. Na głowie miała koronę zrobioną z papieru. Trzy dziewczyny pięknie się uśmiechały; w jednej z nich Pat rozpoznała młodą Ethel Stubbins. Tylko uśmiech Abigail był chłodny, niemal cyniczny. Wydawało się, że jest ponad to.
– W środku zamieszczono jej zdjęcie z matką – usłużnie zauważył Shepherd i przewrócił stronę.
Pat wstrzymała oddech ze zdumienia. Czy to możliwe, aby dziewczyna o tak delikatnych rysach i szczupłej sylwetce mogła być córką tej grubej, przysadzistej kobiety? Pod zdjęciem widniał podpis: „Dumna matka wita królową piękności Apple Junction”.
– Może pani weźmie te numery? – zaproponował Shepherd. – Mam więcej egzemplarzy. Proszę tylko wspomnieć o nas, gdyby zamierzała pani wykorzystać ten materiał w swoim programie.
Niezręcznie byłoby odmówić, pomyślała Pat. Mogę się zastanowić nad wykorzystaniem tego zdjęcia, uznała, dziękując wydawcy. Szybko wyszła.
Kilometr dalej miasto zmieniało się nie do poznania. Ulice były szersze, domy okazalsze, rezydencje duże i świetnie utrzymane.
Jasnożółty dom z czarnymi okiennicami należał do Saundersów. Stał na rogu. Długi podjazd kończył się przed schodami prowadzącymi na ganek. Piękne filary przypominały Pat architekturę Mount Vernon. Wzdłuż podjazdu rosły drzewa. Mała strzałka wskazywała dostawcom drogę do drzwi od tyłu dla służby.
Pat zaparkowała i weszła na schody. Z bliska zauważyła, że farba zaczynała odłazić, a metalowe okiennice korodują. Zadzwoniła i usłyszała odległy dźwięk kurantów. Drzwi otworzyła szczupła, siwowłosa kobieta krótkim fartuszku nałożonym na ciemną sukienkę.
– Pan Saunders czeka na panią. Jest w bibliotece.
Jeremy Saunders był ubrany w brunatną aksamitną marynarkę. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na bujanym fotelu przy kominku. Spod mankietów granatowych spodni wystawały ciemnoniebieskie skarpetki. Miał wyjątkowo regularne rysy i piękne siwe włosy, układające się w fale. Tusza i podpuchnięte oczy zdradzały skłonność do alkoholu.
Wstał, przytrzymując się krzesła.
– Panna Traymore! – Miał tak wymodulowany glos, jakby pobierał lekcje pięknej dykcji. – Przez telefon nie mówiła pani, że jest pani tą Patricią Traymore.
– Co to za różnica? – uśmiechnęła się Pat.
– Niech pani nie będzie taka skromna. Pani jest młodą damą, która robi program o Abigail. – Wskazał jej krzesło naprzeciwko swojego. – Napije się pani Krwawej Mary?
– Dziękuję.
Karafka była już opróżniona do połowy. Pokojówka zabrała jej płaszcz.
– Dziękuję, Anno. To wszystko na razie. Może później panna Traymore zechce towarzyszyć mi w lekkim lunchu. – Jego głos zabrzmiał jeszcze bardziej absurdalnie, gdy mówił do służącej, która właśnie wyszła z pokoju. – Możesz zamknąć drzwi, Anno, jeśli sobie życzysz! – zawołał. – Dziękuję ci, kochanie. – Kiedy drzwi się zamknęły, Saunders westchnął. – Dziś już nie ma dobrej służby. Z przyjemnością wspominam czasy, kiedy Francey Foster zarządzała kuchnią, a Abby podawała do stołu. – Zdawał się rozkoszować tym wspomnieniem.