– I nigdy już do pani nie napisała?
– No… nie… – Margaret wstała. – Przepraszam, czy chciałaby pani jeszcze kawy? Dzbanek jest pełny. Ja sobie naleję. Wprawdzie nie powinnam, ale się napiję. – Próbując się uśmiechać, Margaret przeszła do kuchni. Pat wyłączyła magnetofon. Na pewno dostała jakąś wiadomość od niej, pomyślała, i nie potrafi skłamać. Kiedy pani Langley wróciła, Pat zapytała delikatnie:
– Co dzieje się teraz z Eleanor?
Margaret postawiła na stole dzbanek z kawą i podeszła do okna. Czy skrzywdzi Eleanor, zawierzając Pat Traymore? Może dzięki temu dziennikarka wpadnie na trop prowadzący do Eleanor?
Jakiś samotny wróbel przeleciał za oknem i smutno przysiadł na obłożonej gałęzi wiązu rosnącego przy podjeździe. Margaret zdecydowała się nagle. Zaufa Patricii Traymore, pokaże jej listy, powie, w co wierzy. Odwróciła się i napotkała pełen niepokoju wzrok Pat.
– Chcę pani coś pokazać – powiedziała.
Podeszła do stołu, trzymając w każdej ręce po jednej kartce złożonego papieru listowego.
– Napisała do mnie dwa razy. Ten list – wyciągnęła prawą rękę – został napisany w dniu domniemanej kradzieży. Niech pani to przeczyta, niech pani tylko przeczyta.
Kremowy papier listowy był tak pognieciony, jakby ktoś go ciągle trzymał w dłoniach. Pat zerknęła na datę. List miał jedenaście lat. Przeczytała go pobieżnie. Eleanor wyrażała nadzieję, że pani Langley dobrze się bawiła Europie; pisała, że dostała awans i że praca bardzo jej się podoba. Uczęszczała na zajęcia z malarstwa na George Washington University i szły jej bardzo dobrze. Właśnie wróciła z popołudnia spędzonego w Baltimore. Miała im zrobić szkic jakiegoś krajobrazu z wodą i wybrała zatokę Chesapeake. Pani Langley podkreśliła jeden akapit. Było w nim napisane:
Ledwie tam zdążyłam. Musiałam biegać za sprawami senator Jennings. Zostawiła swój brylantowy pierścionek w biurze wyborczym i myślała, że jest schowany w sejfie. Ale tam go nie było, a ja ledwo zdążyłam na autobus.
To miał być dowód? – pomyślała Pat. Jej oczy spotkały się z pełnym nadziei spojrzeniem Margaret.
– Nie rozumie pani? Eleanor napisała do mnie tego wieczoru, kiedy jakoby została popełniona kradzież. Po co wymyślałaby tę historię?.
Pat nie wiedziała, jak w najmniej przykry sposób powiedzieć to, co musiała:
– Może chciała zapewnić sobie alibi.
– Jeśli chce się zapewnić sobie alibi, nie pisze się do kogoś, kto może dostać ten list po kilku miesiącach – odparła z przekonaniem Margaret. Po chwili westchnęła ciężko. – No cóż, próbowałam. Mam tylko nadzieje, że będzie pani tak dobra i nie zechce się grzebać w tej smutnej sprawie. Eleanor pewnie próbuje jakoś ułożyć sobie życie i zasługuje na to, aby ją zostawić w spokoju.
Pat spojrzała na drugi arkusik, który Margaret trzymała w ręku.
– Napisała do pani po swoim zniknięciu?
– Tak, ten list przyszedł trzy lata temu.
Pat wzięła go do ręki. Litery było słabo widoczne, a papier tani.
Droga Pani Langley. Proszę zrozumieć, że nie powinnam utrzymywać kontaktów ze swoimi dawnymi znajomymi. Jeśli mnie znajdą, to trafię z powrotem do więzienia. Przysięgam Pani, że nie wzięłam tych pieniędzy. Byłam bardzo chora, ale staram się odbudować swoje życie. Zdarzają się dobre dni. Powoli zaczynam wierzyć, że znowu będzie wszystko w porządku. Kiedy indziej jestem tak przerażona, tak się boję, że ktoś mnie rozpozna. Często o Pani myślę. Kocham Panią i bardzo za Panią tęsknię.
Podpis Eleanor był chwiejny, litery nierówne – całkowity kontrast z porządnym i ładnym charakterem pisma w poprzednim liście. Pat musiała wykorzystać cały swój dar przekonywania, żeby uzyskać od Margaret zgodę na zabranie obu listów.
– Zamierzam przedstawić tę sprawę w naszym programie – tłumaczyła – ale jeśli nawet Eleanor zostanie rozpoznana i ktoś doniesie o niej policji, będziemy mogli przywrócić jej zwolnienie warunkowe. Wtedy nie musiałaby się ukrywać do końca życia.
– Bardzo chciałabym ją jeszcze zobaczyć – wyszeptała Margaret. Łzy zalśniły w jej oczach. – Była dla mnie najbliższą osobą, prawie jak własne dziecko. Proszę zaczekać, pokażę pani jej zdjęcie.
Na najniższej półce biblioteczki leżały sterty kronik szkolnych.
– Mam ich tyle, ile lat przepracowałam w szkole – wyjaśniła staruszka. – Ale kronikę, w której jest Eleanor, trzymam na wierzchu. – Przerzuciła szybko kilka kartek. – Skończyła szkołę siedemnaście lat temu. Czyż nie jest urocza?
Dziewczyna na zdjęciu miała delikatne mysie włosy i miły, niewinny uśmiech. Podpis brzmiał:
Eleanor Brown. Hobby: malarstwo. Ambicje: sekretarka. Kółka zainteresowań: chór. Uprawiany sport: jazda na wrotkach. Przewidywania: prawa ręka kierownika, wyjdzie młodo za mąż, dwójka dzieci. Ulubiona rzecz: perfumy Soir de Paris.
– Mój Boże, jakież to okrutne – zauważyła Pat.
– No właśnie. Dlatego chciałam, aby stąd wyjechała. Pat potrząsnęła głową i spojrzała na pozostałe kroniki.
– Chwileczkę – powiedziała. – Czy nie ma pani przypadkiem kroniki, w której jest coś o senator Jennings?
– Oczywiście. Zobaczmy, to będzie gdzieś tutaj.
Kolejna książka, którą sprawdziła Margaret, leżała po prawej stronie. Na tej fotografii Abigail była ostrzyżona na pazia; włosy sięgały jej do ramion. Na ustach miała delikatny uśmiech, jakby podporządkowała się bezwzględnie poleceniom fotografa. Jej szeroko otwarte duże oczy patrzyły spokojnie i tajemniczo. Podpis pod zdjęciem brzmiał:
Abigail Foster (Abby). Hobby: obserwacja obrad legislatury stanowej. Ambicje: zostać politykiem. Kółka zainteresowań: klub dyskusyjny. Przewidywania: zostanie delegatką do legislatury stanowej z Apple Junction. Ulubiona rzecz: każda książka z biblioteki.
– Delegatka do legislatury stanowej! – wykrzyknęła Pat. – To wspaniałe! Pół godziny później wychodziła z kroniką nauczycielki pod pachą, wsiadając do samochodu zdecydowała, że przyśle tu ekipę z kamerą, żeby mieć materiał filmowy z miasteczka: Main Street, dom Saundersów, liceum i drogę do Albany. W czasie tego filmu senator Jennings opowiedziałaby krótko o dorastaniu w Apple Junction i wczesnym zainteresowaniu się polityką. Ten fragment kończyłby się zdjęciem pani senator w koronie miss stanu Nowy Jork oraz fotografią z kroniki szkolnej wraz komentarzem, że decyzja o wyjeździe do Radcliffe zamiast do Atlantic City, była najważniejsza w jej życiu.
Z nieznanym i niepokojącym uczuciem, że w jakiś sposób upiększa całą tę opowieść, Pat jeździła z godzinę po mieście, wynotowując miejsca, które chciała sfilmować. Potem uregulowała rachunek w Apple Motel, jechała do Albany, oddała wypożyczony samochód i z ulgą weszła na pokład samolotu odlatującego do Waszyngtonu.
Rozdział 9
Waszyngton jest piękny, pomyślała Pat, w każdym miejscu i o każdej godzinie. W nocy światła wokół Kapitolu i pomników zdają się roztaczać nastrój niczym niezmąconego, wiecznego trwania. Wyjechała stąd dopiero trzydzieści godzin temu, a wydawało się jej, że minęły cale dni od tamtej chwili. Przy lądowaniu dało się odczuć nieznaczny wstrząs i samolot zaczął łagodnie kołować.
Gdy otworzyła drzwi domu, usłyszała dzwonek telefonu i rzuciła się, aby podnieść słuchawkę. Dzwonił Luther Pelham. Był zdenerwowany.
– Pat, świetnie, że cię złapałem. Nie powiedziałaś mi, gdzie się zatrzymałaś w Apple Junction. Kiedy wreszcie do tego doszedłem, ciebie już tam nie zastałem.
– Przepraszam. Powinnam była zatelefonować do ciebie rano.