Veronica i Charles Traymore'owie powiedzieli Pat, że została adoptowana. Zawsze chciała odnaleźć swoją prawdziwą rodzinę. Dopóki jednak nie skończyła szkoły średniej, nie znała całej prawdy. Wreszcie dowiedziała się, że jej matka była siostrą Veroniki.
– Na rok zapadłaś w śpiączkę i nie dawano ci szansy na przeżycie – wyjawiła jej wówczas ciotka. – Kiedy wreszcie odzyskałaś przytomność, byłaś na poziomie rozwoju niemowlęcia i musieliśmy cię uczyć wszystkiego od początku. Moja matka, a twoja babcia, zamieściła nawet nekrolog w gazetach. Tak bardzo się bała, żeby ten skandal nie wlókł się za tobą przez całe życie. Charles i ja mieszkaliśmy wtedy w Anglii. Adoptowaliśmy cię, a przyjaciołom powiedzieliśmy, że pochodzisz z jakiejś angielskiej rodziny. Pat przypomniała sobie irytację Veroniki, kiedy postanowiła zamieszkać w domu w Georgetown.
– Pat, lepiej tam nie wracać – powiedziała ciotka. – Należało sprzedać ten dom i dać ci pieniądze, zamiast wynajmować go przez te wszystkie lata. Dzięki pracy w telewizji zyskujesz sławę. Dlaczego masz ją tracić przez grzebanie się w przeszłości? Spotkasz ludzi, którzy znali cię, gdy byłaś dzieckiem. Ktoś mógłby się domyślić…
Wąskie usta Veroniki zacisnęły się jeszcze bardziej, gdy Pat nie przestawała się upierać.
– Zrobiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby zapewnić ci dobry start w życiu. Jedź, skoro tak bardzo się upierasz, ale pamiętaj, że cię ostrzegaliśmy.
Wreszcie przytuliły się mocno do siebie, roztrzęsione i zdenerwowane.
– Daj spokój – perswadowała Pat. – Moja praca polega na odkrywaniu prawdy. Ujawniam dobro i zło w życiu innych ludzi i nie zaznam spokoju, dopóki nie zrobię tego samego w swoim życiu.
Poszła do kuchni i podniosła słuchawkę telefonu. Nawet jako dziecko często zwracała się do Veroniki i Charlesa po imieniu, a ostatnio właściwie przestała do nich mówić „mamo” i „tato”. Podejrzewała jednak, że to ich martwiło i raniło.
Veronica odebrała telefon po pierwszym sygnale.
– Cześć, mamo. Jestem tu, cała i zdrowa. Na drogach nie było tłoku.
– Gdzie tu?
– W domu w Georgetown.
Veronica chciała, aby Patricia zatrzymała się w hotelu do czasu nadejścia mebli. Nie dając jej szansy na jakikolwiek protest, Pat dodała szybko:
– Tak jest dużo lepiej. Będę mogła zostawić swoje rzeczy w bibliotece i spokojnie się zastanowić przed czekającym mnie jutro wywiadem z senator Jennings.
– Nie jesteś zdenerwowana?
– Ani trochę. – Wyobraziła sobie szczupłą, zatroskaną twarz Veroniki. – Zapomnij o tym i przygotuj się do wyprawy. Czy już jesteście spakowani?
– Oczywiście, Pat, ale nie podoba mi się to, że samotnie spędzisz święta.
– Będę tak zajęta przygotowaniem programu, że nie starczy mi czasu, żeby o tym myśleć. W każdym razie spędziliśmy razem cudowne dni przed Bożym Narodzeniem. Wiesz, chyba muszę wyjąć rzeczy z samochodu. Ucałowania dla was obojga. Wyobraź sobie, że przeżywasz drugi miesiąc miodowy, i pozwól Charlesowi znowu się w tobie zakochać.
– Pat! – Zdziwienie i rozbawienie mieszały się w głosie przybranej matki. Zdążyła jeszcze tylko dodać: – Zamykaj dobrze drzwi.
Pat włożyła kurtkę i odważyła się wyjść z domu. Wieczór był chłodny. Przez dziesięć minut wyjmowała bagaże z samochodu. Walizka z bielizną pościelową i kocami była ciężka i nieporęczna; Pat musiała odpoczywać co chwila w drodze na piętro. Zawsze, gdy próbowała nieść coś cięższego, czuła, że coś się dzieje z jej prawą nogą. Pudło z naczyniami i jedzeniem musiała postawić na blacie kuchennym. Faceci z firmy przewozowej powinni przyjechać jutro rano, pomyślała. Ale wiedziała, że nie leży zbytnio liczyć na solidność takich instytucji. Właśnie skończyła rozwieszać ubranie w szafie i zajęła się parzeniem kawy, kiedy zadzwonił telefon.
W ciszy domu ów dźwięk zabrzmiał jak wystrzał. W tym samym momencie krople gorącej kawy spadły jej na rękę. Pat drgnęła i skrzywiła się z bólu. Odstawiła filiżanką na stół i podniosła słuchawkę.
– Pat Traymore.
– Cześć, Pat.
Ścisnęła mocniej słuchawkę, starając się nadać swemu głosowi przyjacielskie brzmienie: – Cześć Sam.
Samuel Kingsley, kongresman z dwudziestego szóstego okręgu wyborczego z Pensylwanii, mężczyzna, którego kochała całym sercem, i jeszcze jeden powód jej przyjazdu do Waszyngtonu.
Rozdział 2
Kiedy czterdzieści minut później walczyła z zapięciem naszyjnika, dzwonek przy drzwiach oznajmił przyjście Sama. Pat miała już na sobie zieloną wełnianą sukienkę, ozdobioną satynową wypustką. Kiedyś Sam powiedział, że zieleń podkreśla rudy kolor jej włosów.
Sam zadzwonił ponownie. Ręce tak jej się trzęsły, że nie potrafiła zapiąć naszyjnika. Chwyciła torebkę i wrzuciła go do środka. Schodząc na dół, usiłowała zachować spokój. Przypomniała sobie, że minęło już osiem miesięcy od śmierci Janice, żony Sama, a on ani razu nie telefonował.
Na ostatnim stopniu zauważyła, że znów utyka na prawą nogę. Za namową Sama poszła kiedyś z tym do lekarza i w rezultacie musiała mu wyjawić powód swej ułomności.
Zawahała się przez chwilę i powoli otworzyła drzwi.
Sam wypełniał sobą prawie całe wejście. Lampa przy drzwiach oświetliła srebrne pasma w jego ciemnobrązowych włosach. Spod niesfornych brwi spoglądały piwne oczy, poważne i figlarne zarazem. Pojawiły się wokół nich jakieś nowe zmarszczki. Lecz jego uśmiech się nie zmienił – był ciepły i szczery.
Stali zakłopotani, czekając, aż jedno z nich zrobi pierwszy krok i nada odpowiedni ton spotkaniu. Sam trzymał w ręku miotłę. Uroczyście wręczył ją Pat.
– W moim okręgu mieszkają amisze.* [Odłam protestanckiego ugrupowania mennonitów (przyp. tłum.)] Ich obyczaj nakazuje przynieść do nowego domu miotłę i sól. Sięgnął do kieszeni po solniczkę. – Pozwolisz mi wejść? – Wchodząc do środka, położył ręce na jej ramionach i pochylił się, żeby ją pocałować w policzek. – Witaj w naszym mieście, Pat. Dobrze, że tu jesteś.
A więc oto i jego powitanie, pomyślała. Spotkanie starych przyjaciół. Waszyngton jest zbyt mały, żeby nie natknąć się na dawnych znajomych. To całkiem nowa rozgrywka, Sam, i tym razem zamierzam ją wygrać.
Pocałowała go w usta, świadomie przedłużając pocałunek do chwili, gdy poczuła, że narasta w nich napięcie. Wtedy cofnęła się z lekka i uśmiechnęła.
– Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – zapytała. – Założyłeś podsłuch?
– Niezupełnie. Abigail powiedziała mi, że jutro będziesz w jej biurze. Zadzwoniłem do Potomac Cable i tam dostałem numer twojego telefonu.
Głos Sama zabrzmiał ciepło, gdy wspomniał o senator Jennings. Pat poczuła się nieswojo i pochyliła się nieco, aby nie dostrzegł wyrazu jej twarzy. Zajęła się szukaniem naszyjnika w torebce.
– Nie mogę sobie poradzić z tym zapięciem. Pomożesz mi? – Podała mu naszyjnik.
Delikatnie włożył go jej na szyję. Poczuła ciepło jego rąk, gdy zapinał łańcuszek.
– W porządku, powinno się trzymać. Czy pokażesz mi dom?
– Jeszcze nie ma czego oglądać. Reszta rzeczy zostanie przywieziona dopiero jutro. Za kilka dni będzie tu zupełnie inaczej. A poza tym umieram z głodu.