Ujął ją za ręce i przez chwilę stali bez słowa. Później Sam schylił się pocałował Pat w policzek.
– Cieszę się, że nie masz jednego ulubionego miejsca – mruknęła.
– Co?
– Poprzednim razem pocałowałeś mnie pod prawym okiem, a dzisiaj pod lewym.
– Dobranoc, Pat. Zamknij drzwi.
Ledwie zdążyła wejść do biblioteki, gdy zaczął dzwonić telefon. Przez chwilę bała się podnieść słuchawkę.
– Pat Traymore. – Wydawało jej się, że głos ma napięty i ochrypły.
– Panno Traymore – usłyszała kobiecy głos – mówi Lila Thatcher, pani sąsiadka z przeciwka. Wiem, że właśnie wróciła pani do domu, ale czy mogłaby pani przyjść teraz do mnie? Mam pani coś bardzo ważnego do powiedzenia.
Lila Thatcher, pomyślała Pat. Lila Thatcher. Ależ tak. Była jasnowidzem, napisała wiele cieszących się dużą poczytnością książek o postrzeganiu pozazmysłowym i innych zjawiskach parapsychicznych. Kilka miesięcy temu stała się sławna z powodu udziału w odnalezieniu zaginionego dziecka.
– Za chwilę przyjdę – zgodziła się Pat niechętnie. – Ale obawiam się, że będę mogła zostać nie dłużej niż chwilkę.
Kiedy przemykała ulicą, starając się nie wpaść w breję na wpół roztopionego śniegu i błota, próbowała zlekceważyć uczucie niepokoju.
Była pewna, że nie chce usłyszeć tego, co Lila Thatcher zaraz jej powie.
Rozdział 11
Drzwi otworzyła pokojówka i zaprowadziła ją do salonu. Pat nie wiedziała, jakiego rodzaju osoby ma się spodziewać; wyobrażała sobie Cygankę w szalu na głowie. Ale kobietę, która przyszła ją przywitać, można było po prostu określić jako sympatyczną. Była lekko zaokrąglona; miała siwe włosy, inteligentne błyszczące oczy i ciepły uśmiech.
– Patricia Traymore – powiedziała. – Tak się cieszę, że mogę panią poznać. Witam w Georgetown. – Ściskając dłoń dziennikarki, uważnie jej się przyjrzała. – Wyobrażam sobie, jak musi być pani zajęta przy programie, który pani przygotowuje. Jestem pewna, że to dopiero projekt. Jak się pani współpracuje z Lutherem Pelhamem?
– Jak na razie dobrze.
– Mam nadzieję, że będzie tak dalej.
Lila Thatcher nosiła okulary przyczepione do długiego srebrnego łańcuszka na szyi. Bez zastanowienia uchwyciła je prawą ręką i zaczęła nimi uderzać w wewnętrzną stronę lewej dłoni.
– Mogę poświęcić pani tylko kilka minut. Za pół godziny mam spotkanie, a jutro rano muszę złapać wczesny samolot do Kalifornii. Dlatego zdecydowałam się zatelefonować. Zazwyczaj tak nie robię. W każdym razie uczyniłam to ze świadomością, że nie mogę wyjechać bez ostrzeżenia pani. Czy pani wie, że dwadzieścia trzy lata temu w domu, który pani teraz wynajmuje, zostało popełnione morderstwo i samobójstwo?
– Mówiono mi o tym. – Była to odpowiedź najbliższa prawdy.
– Nie czuje pani niepokoju z tego powodu?
– Wiele domów w Georgetown musi mieć około dwustu lat. Z pewnością w każdym z nich umierali ludzie.
– To nie to samo. – Głos starszej kobiety stał się ostrzejszy i wyraźnie podenerwowany. – Mój mąż i ja sprowadziliśmy się tutaj jakiś rok przed tą tragedią. Pamiętam, jak pierwszy raz powiedziałam mężowi, że zaczynam wyczuwać ciemność w atmosferze wokół domu Adamsów. Przez następne miesiące to wrażenie pojawiało się i znikało, ale z każdym powrotem stawało się coraz silniejsze. Dean i Renée Adams byli bardzo atrakcyjną parą. On wyglądał świetnie; jeden z tych mężczyzn, którzy przyciągają innych jak magnes i stale są w centrum uwagi. Renée była inna – spokojna, powściągliwa, bardzo zamknięta w sobie. Wydawało mi |się, że poślubienie polityka to najgorsza rzecz, jaka mogła jej się przytrafić, i zgodnie z moimi przewidywaniami ich małżeństwo zaczęło się rozpadać. Ale też bardzo kochała swojego męża, a oboje byli ogromnie przywiązani do dziecka.
Pat słuchała bez ruchu.
– Kilka dni przed śmiercią wyjawiła mi, że zamierza wrócić z Kerry do Nowej Anglii. Stałyśmy naprzeciwko tego domu i doświadczyłam takiego uczucia zagrożenia, że nie potrafię tego opisać. Próbowałam ostrzec Renée. Powiedziałam, że jeśli jej decyzja jest nieodwołalna, to nie powinna czekać ani chwili dłużej. A potem było za późno. Nigdy więcej nie czułam nawet najlżejszego niepokoju, związanego z pani domem, aż do tego tygodnia. Ale teraz to wrażenie wraca. Nie wiem dlaczego, ale jest takie samo jak wtedy. Czuję ogarniającą panią ciemność. Czy może pani opuścić ten dom? Nie powinna pani w nim mieszkać.
Pat starannie sformułowała pytanie:
– Czy ma pani jakiś inny powód niż to uczucie, aby przestrzec mnie przed pozostaniem tutaj?
– Tak. Trzy dni temu moja pokojówka zauważyła jakiegoś podejrzanego mężczyznę, kręcącego się na rogu. Później zobaczyła ślady na śniegu wzdłuż tego domu. Myślałyśmy, że to jakiś włóczęga, i zawiadomiłyśmy policję. Wczoraj rano, gdy spadł świeży śnieg, też widziałyśmy ślady stóp. Ktokolwiek tu węszy, dochodzi tylko do tego wysokiego rododendronu. Stojąc za nim, każdy może obserwować pani dom, nie będąc zauważonym ani z naszych okien, ani z ulicy.
Pani Thatcher skuliła się w sobie, jakby nagle poczuła chłód. Skóra na jej twarzy była poorana głębokimi, grubymi zmarszczkami. Uważnie przyglądała się Pat. Kiedy dziewczyna na nią spojrzała, źrenice kobiety rozszerzyły się nagle; krył się w nich wyraz jakiejś tajemnej wiedzy. Gdy Pat wychodziła po kilku minutach, starsza pani wydawała się wyraźnie zdenerwowana i ponownie przynagliła ją do opuszczenia domu.
Lila Thatcher wie, kim jestem, pomyślała Pat. Nie ma żadnych wątpliwości. Poszła prosto do gabinetu i nalała sobie szklaneczkę brandy.
– Tak lepiej – mruknęła, gdy ciepło zaczęło ogarniać jej ciało. Starała się nie myśleć o ciemności na zewnątrz. Przecież, policja była tu i szukała tego włóczęgi. Pat próbowała nakazać sobie spokój. Lila błagała Renée, żeby wyjechała. Gdyby matka wtedy usłuchała, gdyby zwróciła uwagę na ostrzeżenie, czy udałoby się uniknąć tragedii? Czy ona sama powinna teraz pójść za radą tej kobiety i przenieść się do hotelu albo wynająć inne mieszkanie?
– Nie mogę – powiedziała głośno. – Po prostu nie mogę.
Miała bardzo mało czasu na przygotowanie programu. Głupotą byłoby tracić ten czas na przeprowadzkę. Lila, jako medium, czuła niebezpieczeństwo, ale nie oznaczało to, że mogła mu zapobiec. Pat pomyślała, że gdyby mama pojechała do Bostonu, ojciec prawdopodobnie ruszyłby za nią. Jeśli ktoś będzie chciał mnie znaleźć, to mnie znajdzie. W każdym innym mieszkaniu musiałabym tak samo uważać jak tutaj. I będę uważać.
Myśl, że Lila chyba odgadła, kim naprawdę jest Pat, była dla niej w jakiś sposób pocieszająca. Martwiła się o moich rodziców. Znała mnie dobrze, kiedy byłam mała. Po skończeniu programu porozmawiam z nią, skorzystam z jej wspomnień. Może przy jej pomocy złożę to wszystko w jakąś całość.
Teraz jednak trzeba koniecznie przejrzeć materiały od pani senator i wybrać coś do programu.
Taśmy z filmami były wszystkie razem w jednym z pudeł, które przyniósł Toby. Na szczęście miały kartki z opisem. Pat zaczęła je układać. Część przedstawiała działalność polityczną, zdarzenia z kampanii przedwyborczej i przemówienia. Wreszcie znalazła filmy z prywatnego życia. Te interesowały ją najbardziej. Zaczęła od filmu zatytułowanego „Willard i Abigail – przyjęcie weselne w Hillcrest”.
Wiedziała, że uciekli, zanim Willard ukończył prawo na Harvardzie. Abigail dopiero zaliczyła pierwszy rok w Radcliffe. Willard zgłosił swoją kandydaturę do Kongresu kilka miesięcy po ślubie. Żona pomagała mu w czasie kampanii wyborczej, potem ukończyła college przy uniwersytecie w Richmondzie. Najwidoczniej przyjęcie odbyło się, kiedy Willard przywiózł ją do Wirginii.