Oczy Pat napełniły się łzami, kiedy myślała o tym młodym człowieku, który nie wstydził się słów miłości do swojej matki.
Ona także doświadczyła jego wspaniałej miłości. Trzymała go za rękę. Krzyczała z radości, gdy wracał do domu. „Tatusiu. Tatusiu!”. Huśtał ją w powietrzu, podrzucał i łapał mocnymi rękami. Jechała podjazdem na trójkołowym rowerku… przewróciła się na żwirowej alejce… Jego głos mówiący: „To nie będzie bardzo bolało, Kerry. Musimy to dokładnie oczyścić… Jakie zjemy lody?…”.
Usłyszała dzwonek u drzwi. Zebrała wszystkie zdjęcia i listy i wstała. Połowa wysunęła się jej z rąk, kiedy próbowała wrzucić je do pudła. Ponownie usłyszała dzwonek, tym razem już bardziej natarczywy. Rzuciła się, aby pozbierać rozsypane fotografie i papiery i schować je razem z innymi.
Już wychodziła z pokoju, gdy uświadomiła sobie, że zapomniała sprzątnąć fotografie rodziców i że zostawiła szmacianą lalkę. Gdyby Toby tu wszedł zobaczył je! Wrzuciła wszystko do pudła i wepchnęła pod stół.
Toby miał znowu zadzwonić, gdy Pat nagle szarpnęła drzwi. Cofnęła się odruchowo na widok jego potężnej postaci.
– Chciałem już odejść. – Nie zabrzmiało to miło.
– Chyba możesz chwilę zaczekać – odrzekła chłodno.
Za kogo się uważał, żeby tak się irytować z powodu kilku sekund oczekiwania? Przyglądał się jej uważnie. Przypomniała sobie, że tarła oczy brudnymi rękami. Pewnie miała umorusaną twarz.
– Wyglądasz, jakbyś piekła ciasto z błota.
Był zaciekawiony i patrzył na nią podejrzliwie. Nie odpowiedziała. Poprawił paczkę, którą trzymał w rękach; wielki sygnet z onyksem przesuwał się na jego palcu.
– Gdzie mam to zanieść, Pat? Do biblioteki?
– Tak.
Toby szedł tuż obok. Pat miała przykre wrażenie, że wpadłby na nią, gdyby się nagle zatrzymała. W wyniku długiego siedzenia po turecku zdrętwiała jej prawa noga. Znowu utykała.
– Kulejesz, Pat? Nie przewróciłaś się na lodzie ani nic takiego, prawdą?
Odpieprz się, pomyślała.
– Połóż to pudło na stole.
– Zabiorę je, kiedy ci już nie będzie potrzebne. Pani senator miała dużo roboty ze znalezieniem tych albumów. To ja już pójdę.
Odczekała, aż Toby zatrzaśnie drzwi frontowe, i podeszła, żeby je zamknąć na zasuwę. Kiedy była w holu, drzwi ponownie się otworzyły. Toby był wyraźnie zaskoczony jej widokiem; uśmiechnął się krzywo.
– Ten zamek nie powstrzyma nikogo, kto będzie chciał tu wejść, Pat – powiedział. – Załóż solidniejszy.
Dodatkowe materiały od pani senator były mieszaniną wycinków prasowych i listów od sympatyków. Większość zdjęć przedstawiała ją na uroczystościach państwowych, oficjalnych przyjęciach, inauguracjach, przy przecinaniu wstęgi. Podczas przeglądania kilka fotografii spadło na podłogę.
Ostatnie strony albumu okazały się bardziej obiecujące. Dostrzegła duże zdjęcie przedstawiające młodą Abigail i Willarda siedzących na kocu nad jeziorem. Willard czytał jej książkę. Było to sielankowe ujęcie; wyglądali jak kochankowie z wiktoriańskiej kamei.
Znalazła jeszcze kilka fotografii, które można było dołączyć do montażu. Kiedy już wszystkie przejrzała, schyliła się po te, które upadły. Pod spodem leżała pognieciona kartka eleganckiego papieru listowego. Pat rozwinęła list i przeczytała:
Billy, kochanie. Byłeś wspaniały na dzisiejszych obradach. Jestem z Ciebie bardzo dumna. Ogromnie Cię kocham i z niecierpliwością czekam na czas, kiedy będę z Tobą żyć i pracować. O, mój najdroższy, naprawdę zmienimy ten świat.
List nosił datę trzynastego maja. Tydzień później, dwudziestego, Willard Jennings zginął w katastrofie lotniczej. Byłoby to przejmujące zakończenie, pomyślała Pat. Przekonałoby każdego, kto uważa panią senator za kobietę zimną i pozbawioną uczuć. Gdyby tylko udało się jej skłonić Luthera do zaprezentowania tego listu w programie. Jak by to brzmiało?
– Billy, kochanie – przeczytała głośno. – Przykro mi… – Głos Pat się załamał. Co się ze mną dzieje? – pomyślała niecierpliwie. Postanowiła zacząć jeszcze raz: – Billy, kochanie. Byłeś wspaniały…
Rozdział 16
Dwudziestego trzeciego grudnia o czternastej senator Abigail Jennings usiadła w bibliotece w swoim domu razem z Philipem i Tobym, aby obejrzeć transmisję telewizyjną z oficjalnego złożenia rezygnacji przez wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych.
Abigail słuchała z przejęciem wiceprezydenta, który – oparty na poduszkach w szpitalnym łóżku – mówił zdumiewająco mocnym głosem jak na umierającego.
– Zamierzałem wstrzymać się z tą decyzją do Nowego Roku. Uważam jednak za swój obowiązek zwolnić urząd, aby prezydent mógł zawczasu wyznaczyć mojego następcę. Jestem wdzięczny panu prezydentowi i partii za okazane mi zaufanie, kiedy dwukrotnie została wysunięta moja kandydatura na wiceprezydenta. Jestem wdzięczny obywatelom Stanów Zjednoczonych za to, że dali mi szansę służyć im.
Prezydent z głębokim żalem przyjął rezygnację starego przyjaciela i współpracownika. Zapytany o następcę, oświadczył:
– Mam kilku kandydatów.
Ale odmówił wypowiedzenia się na temat osób, o które pytali dziennikarze.
Toby gwizdnął.
– A więc stało się, Abby.
– Pani senator, a nie mówiłem… – zaczął Philip.
– Siedź i słuchaj! – ucięła Abigail.
Gdy skończyła się scena w pokoju szpitalnym, na ekranie ukazał się Luther Pelham w studiu telewizyjnym Potomac Cable.
– To historyczna chwila… – zaczął mówić.
Pokrótce opowiedział o wiceprezydencie i wreszcie doszedł do sedna sprawy.
– Nadszedł czas, aby na tak wysoki urząd została powołana kobieta… kobieta o koniecznym doświadczeniu i umiejętnościach. Panie prezydencie, niech pan ją teraz wybierze.
Abigail zaśmiała się nerwowo.
– To znaczy mnie. Zadzwonił telefon.
– To pewnie dziennikarze. Nie ma mnie – oświadczyła.
Godzinę później reporterzy ciągle jeszcze czekali pod domem Abigail, która wreszcie zgodziła się na wywiad. Na pozór była spokojna. Powiedziała, że jest zajęta przygotowywaniem przyjęcia świątecznego dla przyjaciół. Na pytanie, czy oczekuje nominacji na wiceprezydenta, odparła rozbawionym tonem:
– Chyba nie spodziewacie się, że odpowiem na to pytanie.
Kiedy weszła do domu i zamknęła drzwi, wyraz jej twarzy i zachowanie uległy zmianie. Nawet Toby nie ośmielił się odezwać ani słowem.
Zadzwonił Luther, żeby ustalić porządek nagrań. Podniesiony głos Abigail słychać było w całym domu.
– Tak, widziałam. Wiesz co? Może to jest już zupełnie pewne i bez tego cholernego programu wiszącego mi nad głową. Tłumaczyłam ci, że to głupi pomysł. Nie mów, że pragnąłeś mi tylko pomoc. Chciałeś, żebym miała wobec ciebie zobowiązania, oboje o tym wiemy.
Abigail zaczęła mówić ciszej. Philip wymienił spojrzenia z Tobym.
– Czego się dowiedziałeś? – zapytał.
– Pat Traymore była w Apple Junction w zeszłym tygodniu. Wstąpiła do redakcji miejscowej gazety i dostała tam jakieś materiały. Odwiedziła Saundersa, faceta, który bujał się w Abby, kiedy była młodą dziewczyną. Ciągle jej zawracał głowę. Potem odwiedziła emerytowaną dyrektorkę szkoły. Byłem u Pat w Georgetown, gdy zadzwonił Saunders.
– Ile szkody mogłaby wyrządzić pani senator każda z tych osób? – spytał Philip.
Toby wzruszył ramionami.
– To zależy. Czy dowiedziałeś się czegoś o domu Pat?
– Niewiele – powiedział Philip. – Dotarliśmy do biura obrotu nieruchomościami, które od lat go wynajmuje. Ktoś był już zdecydowany na jego dzierżawę, ale bank, zarządzający tą nieruchomością w imieniu spadkobierców, powiedział, że ktoś z rodziny zamierza teraz z niego korzystać i już nie będzie do wynajęcia.