– Czy matka Toma chce cię obstawić swoimi wpływowymi przyjaciółmi i krewnymi?
– Niestety, chyba tak. Nie zostanę tu do Nowego Roku, wrócę tuż po Bożym Narodzeniu. Nie było już żadnych pogróżek?
– Nie. Sam, tęsknię za tobą – dodała powoli.
Cisza. Pat mogła wyobrazić sobie wyraz jego twarzy. Zatroskany, próbuje znaleźć odpowiednie słowa. Cały czas niepokoisz się o mnie tak jak dwa lata temu, pomyślała.
– Sam?
Z trudem panował nad własnym głosem:
– Ja też za tobą tęsknię, Pat. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Co za fantastyczne wyznanie!
– A ty jesteś jednym z moich najdroższych przyjaciół. Nie czekając na odpowiedź, odłożyła słuchawkę.
Rozdział 17
– Tato, czy widziałeś moją szmacianą lalkę?
Uśmiechnął się do Glorii, mając nadzieję, że nie wygląda na zdenerwowanego.
– Nie, oczywiście, że jej nie widziałem. Sprawdzałaś w szafce w swoim pokoju?
– Tak. Nie mam pojęcia… Tato, czy jesteś pewny, że jej nie wyrzuciłeś?
– Dlaczego miałbym ją wyrzucać?
– Nie wiem. – Wstała od stołu. – Chcę coś kupić na święta. Nie mogę się spóźnić. – Spojrzała zaniepokojona i zapytała:
– Tato, czy znowu źle się czujesz? Przez kilka ostatnich nocy mówiłeś przez sen. Słyszałam cię ze swojego pokoju. Czy coś cię martwi? Nie słyszysz znowu tamtych głosów, prawda?
Arthur dojrzał strach w oczach Glorii. Niepotrzebnie wspominał jej o głosach. Nie zrozumiała. Co gorsza, zaczęła się o niego martwić.
– Ależ skąd. Żartowałem, kiedy ci o nich mówiłem. Był pewien, że nie uwierzyła.
Położyła mu rękę na ramieniu.
– Ciągle powtarzałeś przez sen nazwisko pani Gillespie. Czy to nie ona niedawno zmarła w klinice?
Kiedy Gloria wyszła, Arthur usiadł przy stole w kuchni, oparł chude nogi na poprzeczce krzesła i zamyślił się. Siostra Sheehan i lekarze dopytywali się, czy zaglądał do pani Gillespie.
– Tak – przyznał się. – Chciałem tylko sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuje.
– Ile razy pan do niej zaglądał?
– Raz. Spała. Czuła się dobrze.
– Pani Harnick i pani Drury uważają, że pana widziały. Ale pani Drury powiedziała, że było wtedy pięć po trzeciej, a pani Harnick była pewna, że widziała pana później.
– Pani Harnick się myli. Byłem tam tylko raz.
Musieli mu uwierzyć. Zdarzały się chwile, gdy pani Harnick zachowywała się jak zgrzybiała staruszka, poza tym jednak była bardzo bystra.
Nagle znowu wziął do ręki gazetę. Ostatnio wracał metrem do domu. Na peronie stała starsza kobieta z siatką wypełnioną zakupami; wspierała się na lasce. Arthur chciał podejść do niej i pomóc nieść siatkę, gdy pociąg wjechał na stację. Tłum ruszył do przodu i jakiś młody chłopak z książkami pod pachą o mało nie przewrócił staruszki, śpiesząc się, żeby zająć miejsce.
Arthur przypomniał sobie, że pomógł jej wsiąść tuż przed zamknięciem drzwi.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak. O Boże, już się bałam, że upadnę. Młodzi ludzie są tacy nieuważni. Nie tak jak za moich czasów.
– Są okrutni – odrzekł łagodnie.
Chłopak wysiadł na stacji Dupont Circle i przeszedł przez peron. Arthur szedł za nim i zdołał stanąć tuż obok niego przed tłumem ludzi, na samej krawędzi peronu. Kiedy pociąg nadjeżdżał, Arthur przysunął się do chłopaka i potrącił go, tak że jedna z książek zaczęła mu się wyślizgiwać z rąk. Młody człowiek starał się ją schwycić, a gdy stracił równowagę, wystarczyło lekko go popchnąć: Chłopak wraz z książką wylądował na torach.
Gazeta. Tak, było na trzeciej stronie: „Dziewiętnastoletni student zabity przez metro”. Śmierć uznano za wypadek. Stojący obok mężczyzna widział książkę wypadającą z rąk studenta. Chłopak pochylił się, chcąc podnieść, i stracił równowagę.
Kawa ostygła. Postanowił zaparzyć świeżą, a potem pójść do pracy.
W klinice było tyle bezradnych starszych osób, potrzebujących jego mocy. Głowę miał zaprzątniętą Patricią Traymore. Dlatego postąpił zbyt nieostrożnie z panią Gillespie. Jutro powie Glorii, że musi pracować do późna, i wróci do domu dziennikarki.
Musiał znowu się tam dostać.
Gloria chciała odzyskać swoją lalkę.
Dwudziestego czwartego o dziesiątej rano Pat pojechała do Richmondu. Świeciło słońce, ale powietrze wydawało się bardzo mroźne. To będą zimne święta.
Po zjechaniu z głównej drogi trzy razy źle skręciła i była wściekła na siebie. Wreszcie znalazła Balsam Place. Znajdowały się tam ładne, niewysokie domy w stylu Tudorów. Dom z numerem 22 okazał się większy od pozostałych, a na trawniku stała tablica z napisem: „Antyki”.
Catherine Graney czekała w drzwiach. Miała około pięćdziesięciu lat, kwadratową twarz, głęboko osadzone niebieskie oczy, była szczupła i zgrabna. Siwiejące proste włosy nosiła krótko przystrzyżone. Uścisnęła serdecznie dłoń Pat.
– Czuję się, jakbym panią znała. Często jeżdżę w interesach do Nowej Anglii i oglądam pani program, kiedy tylko mogę.
Na parterze urządzono salon wystawowy. Krzesła, kanapy, wazy, lampy, obrazy, wschodnie dywany, porcelana, wyroby szklane – wszystkie te rzeczy zostały opatrzone etykietkami. Na stylowej serwantce stały niewielkie statuetki. Seter irlandzki z rudą, przetykaną siwizną sierścią spał bok.
– Mieszkam na górze – wyjaśniła pani Graney. – Sklep jest właściwie zamknięty, ale ktoś zadzwonił i zapytał, czy może wstąpić po prezent potrzebny w ostatniej chwili. Napije się pani kawy?
Pat zdjęła płaszcz. Popatrzyła dookoła, przyglądając się zawartości pokoju.
– Ma tu pani piękne rzeczy.
– Lubię o nich tak myśleć. – Pani Graney wyglądała na zadowoloną. – Uwielbiam wyszukiwać i odnawiać antyki. Urządziłam warsztat w garażu.
Nalała kawy do porcelanowej filiżanki i podała ją Pat.
– Lubię otaczać się ładnymi rzeczami. Z tymi kasztanowymi włosami i w złocistej bluzce wygląda pani doskonale na tej stylowej kanapie.
– Dziękuję – powiedziała Pat.
Spodobała się jej ta otwarta kobieta. Miała w sobie coś bezpośredniego i szczerego, co umożliwiło przejście do właściwego powodu wizyty.
– Pani Graney, zdaje sobie pani sprawę, że list od pani jest dość zaskakujący. Czy może mi pani wyjaśnić, dlaczego nie skontaktowała się pani bezpośrednio z telewizją, tylko ze mną?
Catherine Graney wypiła łyk kawy.
– Tak jak mówiłam, obejrzałam sporo pani programów. Wszystkie cechowały obiektywizm i rzetelność. Wydawało mi się, że nie zechce pani uczestniczyć w rozgłaszaniu kłamstw. Dlatego zwracam się do pani, aby się upewnić, że w programie o Abigail Jennings nie zostanie wymienione nazwisko George'a Graneya i że pani senator nie będzie mówić o „błędzie pilota” w rozmowie na temat śmierci Willarda Jenningsa. Mój mąż potrafił latać na wszystkim, co miało skrzydła.
Pat pomyślała o już zrealizowanych fragmentach programu. Pani senator oskarżała pilota, ale czy rzeczywiście wymieniła jego nazwisko? Pat nie była pewna. Pamiętała jednak kilka szczegółów tego wypadku.
– Czy śledztwo nie wykazało, że pani mąż leciał zbyt nisko?
– To samolot leciał zbyt nisko, a znajdował się w górach. Abigail Jennings zaczęła korzystać z tej katastrofy; chciała wystąpić w gazetach jako osoba domagająca się wprowadzenia przepisów, które zwiększą bezpieczeństwo lotów. Szkoda, że wtedy nie zaprotestowałam.
Pat popatrzyła na setera, który chyba wyczuł napięcie w głosie swojej pani, bo wstał, przeciągnął się, przeszedł powoli przez pokój i położył się u jej stóp. Catherine pochyliła się i pogłaskała psa.