– Dlaczego pani milczała?
– Z wielu powodów. Kilka tygodni po wypadku urodziłam dziecko, a chciałam też zachować szacunek matki Willarda.
– Matki Willarda?
– Tak. Widzi pani, George dość często latał z Willardem Jenningsem. Stali się dobrymi przyjaciółmi. Starsza pani Jennings wiedziała o tym i po katastrofie przyszła do mnie – do mnie, a nie do swojej synowej – usiadłyśmy razem i czekałyśmy na potwierdzenie wiadomości. Wyłożyła pokaźną sumę na edukację mojego syna. Nie chciałam jej unieszczęśliwiać, sięgając po broń, której mogłam użyć przeciwko Abigail Jennings. Obie miałyśmy określone podejrzenia, ale dla niej skandal byłby przekleństwem.
Trzy stojące zegary szafkowe jednocześnie wybiły godzinę. Była pierwsza. Promień słońca wśliznął się do pokoju. Pat zauważyła, że Catherine Graney, mówiąc, obraca na palcu lewej ręki złotą obrączkę ślubną. Najwidoczniej nie wyszła powtórnie za mąż.
– Jakiej broni mogła pani użyć? – zapytała Pat.
– Mogłam podważyć nieskazitelną uczciwość Abigail. Willard był bardzo nieszczęśliwy jako mąż i polityk. W dniu swojej śmierci miał zdecydować, że nie będzie kandydował w kolejnych wyborach i że przyjmuje stawisko rektora college'u. Chciał pracować na uczelni. Ostatniego ranka pokłócili się na lotnisku. Abigail błagała go, aby nie zgłaszał rezygnacji, on odpowiedział jej przy mnie i George'u: „Abigail tobie nie sprawi to już żadnej różnicy. Między nami wszystko skończone”.
– Abigail i Willard mieli się rozwieść?
– Rola „szlachetnej wdowy” była tylko grą. Mój syn, George Graney junior, jest teraz pilotem w Air Force. Nigdy nie widział ojca. Ale nie pozwolę, żeby dotknęło go jakiekolwiek z jej kłamstw. I bez względu na to, czy wygram proces, czy nie, pokażę całemu światu, że ta kobieta zawsze była obłudna.
Pat ostrożnie dobierała słowa:
– Pani Graney, oczywiście zrobię, co będę mogła, aby nie wspomniano o pani mężu w sposób przynoszący mu ujmę. Muszę jednak pani powiedzieć, że przeglądałam osobiste materiały pani senator i wszystko wskazuje na to, że Abigail i Willard Jennings bardzo się kochali.
Catherine Graney spojrzała na nią z politowaniem.
– Chciałabym zobaczyć minę starszej pani Jennings, gdyby kiedykolwiek to usłyszała! Coś pani poradzę: w drodze powrotnej niech pani nadłoży półtora kilometra i przejedzie przez Hillcrest. To posiadłość Jenningsów. Niech pani sobie wyobrazi, jak zdeterminowana musiała być matka Willarda, aby nie zapisać ani tej posiadłości, ani nawet złamanego grosza własnej synowej.
Piętnaście minut później Pat przyglądała się przez wysokie, żelazne wrota pięknej rezydencji stojącej na pokrytym śniegiem wzgórzu. Abigail, jako wdowa po Willardzie, miała pełne prawo się spodziewać, że odziedziczy tę posiadłość tak samo jak miejsce w Kongresie. Gdyby się rozwiedli, nic z tego by nie dostała. Jeśli wierzyć Catherine Graney, tragedia, o której pani senator mówiła z takim przejęciem, była zrządzeniem losu, ratującym ją dwadzieścia pięć lat temu od klęski i zapomnienia.
Rozdział 18
– Ładnie wygląda – zauważył wesoło Toby.
– Powinno się dobrze filmować – zgodziła się Abigail. Podziwiali choinkę w jej salonie. Stół w jadalni był już przygotowany na świąteczne przyjęcie. – Jutro rano pewnie będą się tu kręcić dziennikarze – dodała. – Dowiedz się o wczesne msze w katedrze. Muszę się tam pokazać.
Zamierzała poruszyć niebo i ziemię. Odkąd prezydent oświadczył: „Ogłoszę, którą wybrałem”, Abigail była chora ze zdenerwowania.
– Jestem lepszą kandydatką – powtarzała mnóstwo razy. – Claire pochodzi z jego okręgu. To dla niej niedobrze. Gdybym tylko nie wplątała się w ten cholerny program.
– Może ci pomóc – uspokajał ją Toby, chociaż w duchu martwił się tak samo jak jego pracodawczyni.
– Toby, mógłbyś mi pomóc, gdybym była jedną z wielu kandydatek. Ale nie sądzę, by po obejrzeniu tego cholernego filmu prezydent podskoczył z radości i powiedział: „Tylko ta”. Być może, zanim oznajmi swoją decyzję, będzie chciał się przekonać, czy nie wywoła to jakichś negatywnych reperkusji.
Wiedział, że miała rację.
– Nie przejmuj się. Tak czy inaczej, nie możesz się wycofać. Program został już zapowiedziany.
Abigail starannie wybrała gości na świąteczną kolację. Byli wśród nich dwaj senatorowie, trzej kongresmani, sędzia Sądu Najwyższego i Luther Pelham.
– Chciałabym tylko, aby Sam Kingsley wrócił z Kalifornii – powiedziała.
O szóstej wszystko już było gotowe. Gęś leżała przygotowana w kuchence mikrofalowej. Następnego dnia będzie można podać ją na zimno. Aromatyczny zapach wypełnił dom. Przypominało to Toby'emu kuchnię w domu Saundersów, w której siadywali razem z Abby, gdy chodzili do liceum. Tamta kuchnia zawsze pachniała dobrym jedzeniem. Francey Foster była świetną kucharką, trzeba jej to przyznać. No, chyba muszę już jechać, Abby.
– Masz jakieś ważne spotkanie?
– Nie bardzo.
Kelnerka ze Steakburgera zaczynała go nudzić. Po jakimś czasie wszystkie go nudziły.
– Potrzebuję cię jutro rano. Przyjedź po mnie wcześnie.
– Tak jest, pani senator. Spokojnej nocy. Musisz jutro pięknie wyglądać.
Gdy Toby wychodził, Abby poprawiała jakieś świecidełka na choince. Wrócił do swojego pokoju, wziął prysznic, włożył wełniane spodnie, ciepłą koszulę i sportową marynarkę. Dziewczyna ze Steakburgera dość wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie zamierza nic gotować tego wieczoru, więc dla odmiany pójdą gdzieś razem, a potem wrócą do niej na lampkę wina przed snem.
Toby'ego nie bawiło wydawanie pieniędzy na jedzenie, kiedy konie były tak interesujące. Zawiązał ciemnozielony wełniany krawat i przyglądał się sobie w lustrze, gdy zadzwonił telefon. Była to Abby.
– Wyjdź i kup mi „The National Mirror” – zażądała.
– „Mirror”?
– Słyszałeś, co powiedziałam. Wyjdź i kup. Właśnie dzwonił Philip. Miss Apple Junction i jej elegancka matka są na pierwszej stronie. Kto dotarł do tego zdjęcia? Kto?
Toby ścisnął słuchawkę. Pat Traymore była w Apple Junction. Jeremy Saunders do niej dzwonił.
– Jeśli ktoś chce cię wykończyć, zrobię z niego miazgę.
Pat wróciła do domu przed wpół do czwartej. Miała wielką ochotę na godzinną drzemkę. Czuła tępy, przejmujący ból w nodze już w czasie jazdy z Richmondu. To efekt wczorajszego stania i wspinania się przy wieszaniu obrazów. Zaledwie weszła do domu, zadzwonił telefon. Była to Lila Thatcher.
– Tak się cieszę, że cię złapałam, Pat. Czekałam na ciebie. Czy masz wolny wieczór?
– Prawdę mówiąc… – Zaskoczona znienacka, nie potrafiłam wymyślić żadnej rozsądnej wymówki. Nie tak łatwo kłamać przed medium, pomyślała. Lila przerwała jej:
– Nie trać czasu. Pan ambasador zaprasza gości na coroczną kolację wigilijną, więc zadzwoniłam i powiedziałam mu, że chciałabym cię przyprowadzić. W końcu jesteś teraz jedną z jego sąsiadek. Odrzekł, że będzie mu bardzo miło.
Osiemdziesięcioletni emerytowany ambasador był chyba najbardziej dystyngowanym, sędziwym mężem stanu w okręgu. Niewielu światowych przywódców ominęło jego dom podczas wizyty w Waszyngtonie.
– Bardzo chętnie przyjdę – odpowiedziała ciepło Pat. – Dziękuję, że pani o mnie pomyślała.
Po skończonej rozmowie poszła do sypialni. Goście ambasadora z pewnością będą świetnie ubrani. Postanowiła włożyć czarną, aksamitną garsonkę z jasną wypustką wokół mankietów.
Miała jeszcze czas na piętnastominutową gorącą kąpiel i na drzemkę.