Nie mógł uwierzyć, że po raz drugi w ciągu tygodnia znalazł się w tym domu. Wspomnienie tamtego poranka dawno temu ciągle jeszcze było żywe w jego pamięci: karetka, światła reflektorów, wyjące syreny, pisk kół na podjeździe; chodnik pełen ludzi, sąsiedzi w futrach narzuconych na eleganckie szlafroki; wozy policyjne barykadujące North Street; wszędzie pełno glin. Krzyk kobiety. To gosposia, która znalazła ciała.
Wraz z kolegą obsługującym karetkę ze szpitala w Georgetown wbiegł szybko do holu. Młody policjant stał w drzwiach salonu.
– Nie ma się co śpieszyć. Już im nie pomożecie.
Mężczyzna, leżący na plecach z kulą w głowie, chyba zginął natychmiast. Broń znajdowała się między nim a kobietą. Kobieta upadła do przodu i krew z rany na piersi poplamiła dywan. Oczy jej były wciąż otwarte, patrzyły bez wyrazu, jakby się zastanawiała, co się stało i dlaczego. Nie wyglądała na więcej niż trzydzieści lat. Ciemne włosy rozsypały się luźno na ramionach. Miała szczupłą twarz, delikatne nozdrza i wystające kości policzkowe. Żółta jedwabna sukienka falowała wokół niej jak wieczorowa toaleta.
On pierwszy pochylił się nad małą dziewczynką. Jej rude włosy były tak zbroczone zaschniętą krwią, że aż pociemniały; prawa nóżka wystawała spod koszuli nocnej. Skórę przebiła złamana kość.
Pochylił się niżej.
– Żyje – wyszeptał.
Zapanował okropny hałas. Podali jej kroplówkę. Przywieźli butelkę krwi grupy O Rh (-). Położyli maskę tlenową na małej, nieruchomej twarzyczce, unieruchomili pogruchotaną nogę. Pomógł zabandażować głowę rannej dziewczynki, delikatnie gładził jej czoło; włosy dziecka skręcały się wokół jego palców. Ktoś powiedział, że mała ma na imię Kerry.
– Jeśli taka jest wola Boża, uratuję cię, Kerry – wyszeptał.
– Ona tego nie słyszy – odezwał się brutalnie lekarz i odepchnął go. Policyjni fotografowie robili zdjęcia. Kredą zaznaczono na dywanie ułożenie ciał.
Już wtedy czuł, że ten dom jest siedliskiem szatana i grzechu, miejscem, gdzie dwóm niewinnym istotom, młodej kobiecie i jej córeczce, wyrządzono wielką krzywdę. Kiedyś pokazał go Glorii i opowiedział jej o tamtym poranku.
Mała Kerry przebywała przez dwa miesiące na oddziale intensywnej terapii szpitala w Georgetown. Zaglądał do niej najczęściej, jak mógł. Nigdy się nie budziła, tylko leżała jak śpiąca lalka. Zrozumiał, że pewnie nie będzie żyła, i próbował znaleźć jakiś sposób, aby wyprawić ją do Pana. Ale zanim mógł działać, została przeniesiona do specjalistycznego centrum medycznego koło Bostonu. Niedługo potem dowiedział się, że umarła.
Jego siostra miała lalkę.
– Pozwól mi się nią opiekować – prosił. – Będziemy udawać, że jest chora i ja ją wyleczę.
Ciężka, gruba ręka ojca uderzyła go w twarz. Krew trysnęła mu z nosa.
– To najpierw siebie wylecz, siostrzyczko.
Zaczął rozglądać się za szmacianką Glorii w sypialni dziennikarki. Otworzył szafę, przeszukał półki i podłogę, ale lalki nie było. Ze złością przyglądał się drogim ubraniom -jedwabnym bluzkom, szlafrokom, sukniom, kostiumom, jakie widzi się w magazynach mody. Gloria nosiła przeważnie dżinsy i swetry, które kupowała w K-Mart. Pacjenci w klinice chodzili zazwyczaj we flanelowych koszulach nocnych i w za dużych szlafrokach, które okrywały ich bezkształtne ciała. Jedna z sukienek dziennikarki zwróciła jego uwagę. Była to brązowa wełniana długa tunika z paskiem ze sznurka. Przypominała mnisi habit. Wyjął ją z szafy i powiesił przed sobą. Następnie przejrzał dolne szuflady bieliźniarki. Tam też nie było lalki. Jeśli znajdowała się jeszcze w domu, to na pewno nie w sypialni. Nie mógł tracić tak wiele czasu. Zerknął do szaf w pustych sypialniach i zszedł na dół.
Patricia zostawiła zapalone światło w przedpokoju, w bibliotece i w salonie – nie zgasiła nawet lampek na choince. Grzeszy rozrzutnością, pomyślał ze złością Arthur. To nieuczciwe zużywać tak wiele energii, kiedy starzy ludzie nie mogą sobie pozwolić nawet na ogrzewanie mieszkań. A choinka jest już sucha. Gdyby chwycił ją ogień, zapaliłaby się, gałązki by trzaskały, a ozdoby uległyby zniszczeniu.
Jakaś zabawka spadła z choinki. Podniósł ją i powiesił na miejscu. W salonie raczej nie było gdzie schować lalki.
Na końcu poszedł do biblioteki. Szuflady okazały się zamknięte – pewnie w którejś ją schowała. Nagle zauważył pudło wepchnięte głęboko pod stół i w jakiś sposób już wiedział. Musiał się dobrze naszarpać, zanim je wyciągnął, ale gdy zdjął wieko, serce zaczęło mu bić radośnie. Leżała tam cenna lalka Glorii.
Brakowało fartuszka, jednak Arthur nie mógł już tracić czasu na poszukiwania. Przeszedł przez wszystkie pokoje, starannie wypatrując śladów swojej obecności. Może gdzieś nie zgasił lub nie zapalił światła albo nie domknął drzwi. Z pracy w klinice wyniósł duże doświadczenie. Oczywiście, jeśli Patricia Traymore zacznie szukać lalki, domyśli się, że ktoś tu zaglądał. Ale pudło było wciśnięte głęboko pod stół. Może na razie niczego nie zauważy.
Wyszedł tą samą drogą, którą wszedł – przez okno na piętrze. Dziennikarka nie korzystała z tej sypialni; prawdopodobnie nie była tu od wielu dni.
Wszedł do domu piętnaście po piątej. Dzwony kościoła przy college'u wybijały szóstą, gdy zsunął się po drzewie, przemknął przez ogród i zniknął w ciemności nocy.
Dom ambasadora był ogromny. Wysokie białe ściany stanowiły doskonałe tło dla wspaniałej kolekcji dzieł sztuki. Wygodne, bogato obite kanapy i zabytkowe georgiańskie stoły zwróciły uwagę Pat. Ogromna choinka przybrana srebrnymi ozdobami stała przy drzwiach prowadzących na taras.
Stół w jadalni zastawiono wyszukanymi daniami: kawior i jesiotr, indyk w galarecie, gorące biszkopty, sałatki. Dwóch kelnerów dyskretnie napełniało szampanem kieliszki gości.
Niewysoki, siwowłosy ambasador Cardell był elegancko ubrany. Wytwornie powitał Pat i przedstawił ją swojej siostrze, Rowenie van Cliff, która z nim mieszkała.
– Jego mała siostra – powiedziała pani Rowena van Cliff, mrugając powiekami. – Mam tylko siedemdziesiąt cztery lata, a Edward osiemdziesiąt dwa.
Zgromadziło się tam jeszcze około czterdziestu osób. Lila szeptem udzielała Pat informacji o najznakomitszych gościach:
– Ambasador brytyjski z żoną, sir John i lady Clemens… Ambasador francuski… Donald Arlen – wkrótce ma zostać przewodniczącym Banku Światowego… Generał Wilkins to ten wysoki mężczyzna przy kominku – przejmuje dowództwo NATO… Senator Whitlock – ta kobieta obok niego jest jego żoną…
Przedstawiła też Pat ludziom z sąsiedztwa. Dziennikarka była zaskoczona, gdy zorientowała się, że jest ośrodkiem zainteresowania. Czy już wiadomo, kto dokonał włamania? Czy nie wydaje się jej, że prezydent zamierza powołać Abigail Jennings na urząd wiceprezydenta? Czy dobrze pracowało się z panią senator? Czy cały program został już nagrany?
Giną Butterfield, felietonistka z „Washington Tribune”, podeszła do nich i słuchała zachłannie tego, co mówiła Pat.
– To bardzo niezwykłe, kiedy ktoś włamuje się do domu i zostawia list z pogróżkami – zauważyła. – Oczywiście, nie potraktowała pani tego poważnie.
Pat chciała, żeby jej słowa zabrzmiały tak, jakby przed chwilą przyszły jej do głowy.
– Wszystkim nam się wydaje, że to sprawka jakiegoś szaleńca. Bardzo przepraszam, że zrobiłam wokół tego tyle zamieszania. To nie w porządku wobec pani senator.
Felietonistka się uśmiechnęła.
– Droga pani, to jest Waszyngton. Chyba nie sądzi pani, że można pominąć milczeniem ten pełen emocji list. Wydaje się pani nastawiona bardzo optymistycznie, ale gdybym to ja była na pani miejscu, poważnie zaniepokoiłabym się włamaniem do mojego domu i groźbami.