Выбрать главу

Pat wiedziała, o co chodzi. Wiele znanych osób opierało się przed zrobieniem programu o nich samych.

– Tak, wspomniał mi o tym – potwierdziła – ale jestem przekonana, że po obejrzeniu gotowego programu zmieni pani zdanie.

– Tylko dlatego się na to zgodziłam. Będę szczera: wolę pracować z tobą i z Lutherem, niż żeby inna stacja telewizyjna zrobiła jakiś nieautoryzowany film. A najbardziej chciałabym, żeby wróciły stare dobre czasy, kiedy polityk mógł po prostu powiedzieć: „Moja reputacja świadczy o mnie”.

– Te czasy już minęły. Przynajmniej dla ludzi, którzy coś znaczą. Abigail sięgnęła do szuflady i wyciągnęła papierośnicę.

– Nigdy nie paliłam publicznie. Tylko raz – jeden raz, może sobie przypominasz – w gazecie ukazało się moje zdjęcie, kiedy trzymałam w ręku papierosa. Byłam wtedy członkiem Izby; dostałam wówczas mnóstwo listów od rodziców z mojego okręgu z zarzutem, że daję zły przykład. Wyciągnęła rękę z papierośnicą. – Zapalisz?

– Nie, dziękuję. – Pat potrząsnęła głową. – Mój ojciec prosił, żebym nie paliła, dopóki nie skończę osiemnastu lat, a potem przestało mnie to interesować.

– I dotrzymałaś słowa? Nie popalałaś za garażem czy gdziekolwiek indziej?

– Nie.

Pani senator się uśmiechnęła.

– To uspokajająca wiadomość. Sam Kingsley i ja nie darzymy zbytnim zaufaniem środków masowego przekazu. Znasz go, prawda? Kiedy powiedziałam mu o tym programie, zapewniał mnie, że jesteś zupełnie inna.

– To miło z jego strony – odrzekła Pat, starając się nadać głosowi obojętny ton. – Pani senator, wydaje mi się, że byłoby najlepiej, gdyby wyjaśniła mi pani, czemu tak się pani wzbrania przed tym nagraniem. Jeśli będę wiedziała wcześniej, co uważa pani za niewłaściwe, oszczędzimy mnóstwo czasu.

Z uwagą obserwowała zamyśloną twarz Abigail Jennings.

– To bardzo deprymujące, że nikomu nie podoba się moje życie osobiste. Zostałam wdową mając trzydzieści jeden lat. Kiedy umarł mój mąż, zajęłam jego miejsce w Kongresie, potem sama zostałam wybrana do Senatu – wszystko to sprawiało, że czułam się tak, jakbyśmy nadal byli partnerami. Kocham moją pracę i jestem z nią związana czymś w rodzaju węzła małżeńskiego. Ale, oczywiście, nie mogę opisać ze łzami w oczach pierwszego dnia w szkole małego Johnny'ego, bo nigdy nie miałam dzieci. W przeciwieństwie do Claire Lawrence nie można mnie obfotografować z gromadą wnuków. I ostrzegam cię, Pat, że nie zgadzam się na pokazanie w tym programie jakiegokolwiek zdjęcia, przedstawiającego mnie w kostiumie kąpielowym, w butach na wysokim obcasie i brylantowej koronie na głowie.

– Ale przecież była pani miss stanu Nowy Jork. Musi pani o tym pamiętać.

– Naprawdę? – Jej niezwykłe oczy zabłysły na chwilę. – Czy wiesz, że tuż po śmierci mego męża w jakimś szmatławcu ukazało się moje zdjęcie, na którym wkładano mi koronę miss stanu Nowy Jork? Podpis brzmiał: „A prawdziwą nagrodą jest wyjazd na Południe do Kongresu”. Niewiele brakowało, a gubernator nie pozwoliłby mi na dokończenie kadencji Willarda. Jack Kennedy musiał go przekonywać, że pracowałam u boku mego męża od dnia, w którym został wybrany. Gdyby Jack nie miał tak mocnej pozycji, może nie byłoby mnie tutaj. Nie, dziękuję, Patricio Traymore. Tylko nie zdjęcia z konkursu piękności! Rozpocznij swój program w momencie, gdy byłam seniorką na uniwersytecie w Richmondzie tuż po ślubie z Willardem i pomagałam w jego kampanii wyborczej do Kongresu. Wtedy zaczęło się moje życie.

Nie możesz udawać, że dwadzieścia pierwszych lat twojego życia nie istnieje, pomyślała Pat. Zresztą po co? Głośno zaś powiedziała:

– Przypadkiem znalazłam zdjęcie, na którym pani jako dziecko stoi przed swoim rodzinnym domem w Apple Junction. Zamierzam sięgnąć do tej odległej przeszłości.

– Pat, nigdy nie twierdziłam, że to mój dom. Mówiłam tylko, że tam mieszkałam. W rzeczywistości moja matka była gospodynią państwa Saundersów i miałyśmy u nich mały pokoik na tyłach domu. Proszę nie zapominać, że jestem senatorem seniorem z Wirginii. Rodzina Jenningsów była znana w Tidewater od czasu założenia pierwszej osady angielskiej w Jamestown. Moja teściowa zawsze nazywała mnie jankeską żoną Willarda i mówiła, że ukradłam jej syna. Zrobiłam bardzo wiele, żeby uważano mnie za Abigail Jennings z Wirginii i zapomniano o Abigail Foster z północnej części stanu Nowy Jork. Zostawmy to tak, jak jest, dobrze?

Ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju wszedł poważnie wyglądający mężczyzna po trzydziestce, o owalnej twarzy, ubrany w szary garnitur w drobne prążki, który podkreślał szczupłą sylwetkę. Rzadkie blond włosy miał starannie zaczesane do tyłu – zakrywały w ten sposób plackowatą łysinę. Okulary bez oprawki były najwyraźniej po to, by dodać mu powagi.

– Pani senator – powiedział – niedługo będzie głosowanie. Właśnie dzwonili, że tylko kwadrans pozostał do rozpoczęcia.

Abigail natychmiast wstała.

– Pat, bardzo mi przykro. A przy okazji, to jest Philip Buckley, mój asystent administracyjny. On i Toby zebrali dla ciebie trochę materiałów – najprzeróżniejsze drobiazgi: wycinki z gazet, listy, albumy ze zdjęciami, nawet amatorskie filmy kręcone w domu. Powinnaś to wszystko przejrzeć, a za kilka dni znowu porozmawiamy.

Pat mogła jedynie się zgodzić. Postanowiła porozmawiać z Lutherem Pelhamem. Należało przekonać Abigail Jennings, że nie może zepsuć tego programu. Zauważyła, że Philip Buckley uważnie jej się przyglądał. Czyżby dostrzegła pewną wrogość w jego zachowaniu?

– Toby odwiezie cię do domu – zaproponowała pani senator w pośpiechu. – Gdzie on jest, Phil?

– Jestem tutaj. Nie denerwuj się! – zawołał wesołym głosem barczysty mężczyzna, który natychmiast skojarzył się Pat ze starym bokserem. Miał lekko obrzmiałe mięsiste policzki, pod małymi, głęboko osadzonymi oczami. Rudawoblond włosy mieszały się z siwymi pasmami. Ubrany był w ciemnoniebieski garnitur, w dłoni ściskał czapkę.

Ręce – Pat zdała sobie sprawę, że cały czas im się przyglądała. Były to największe dłonie, jakie kiedykolwiek widziała. Duży sygnet z onyksem uwydatniał masywne palce. „Nie denerwuj się” – czy naprawdę tak powiedział? Popatrzyła ze zdumieniem na panią senator. Ale Abigail Jennings uśmiechnęła się tylko.

– Pat, to jest Toby Gorgone. Wyjaśni ci, na czym polega jego praca, gdy będzie cię odwoził do domu. Nigdy nie umiałam tego określić, a pracuje już dla mnie dwadzieścia pięć lat. On także pochodzi z Apple Junction i, oprócz mnie, jest najbardziej wartościowym obywatelem, jakiego kiedykolwiek wydało to miasteczko. Już mnie nie ma. Chodź, Phil.

Wyszli. Będzie piekielnie trudno zrobić ten program, pomyślała Pat. Na trzech stronach wypisała sobie punkty, które chciała przedyskutować z panią senator, a zdążyły porozmawiać tylko o jednym. Toby znał Abigail Jennings od dzieciństwa. Fakt, że zniosła bez słowa takie zuchwalstwo z jego strony, był niewiarygodny. Może ten stary przyjaciel odpowie na kilka pytań w drodze do domu.

Właśnie doszli do recepcji, kiedy gwałtownie otworzyły się drzwi i z gabinetu wybiegła senator Jennings, a za nią Phil. Swobodny nastrój prysł.

– Toby, dzięki Bogu, że zdążyłam cię złapać – rzuciła oschle Abigail. Skąd ci przyszło do głowy, że mam być w ambasadzie dopiero o siódmej?

– Tak mi pani powiedziała.