Выбрать главу

Toby otworzył bagażnik. Pat bardzo chciała zapytać go o Deana Renée Adamsów i o „małą, uroczą dziewuszkę, Kerry”. Czuła jednak, że nie powinna teraz o tym mówić.

Toby odprowadził ją do domu, niosąc dwa duże pudła. Były ciężkie, ale niósł je bez wysiłku. Zaprowadziła go do biblioteki i kazała położyć kartony obok rzeczy przyniesionych ze składziku. Dobrze, że jakieś przeczucie kazało jej zerwać wszystkie karteczki z nazwiskiem ojca.

Ale Toby uśmiechnął się tylko na widok stojących pudeł.

– Lepiej już pójdę, panno Traymore. W tym kartonie są wycinki z gazet, albumy ze zdjęciami i inne szpargały. W drugim znajdują się listy od wyborców, którzy prosili Abby o radę. Będzie pani mogła się zorientować, w jaki sposób im pomagała. Są tam też jakieś amatorskie filmy nakręcone w domu, głównie z okresu, kiedy żył jej mąż. Pewnie nic szczególnego. Moglibyśmy kiedyś obejrzeć je razem, a ja opowiedziałbym o przedstawionych tam osobach i wydarzeniach.

– Najpierw to wszystko przejrzę, a potem się umówimy. Dziękuję, Toby. Jestem pewna, że bardzo mi pomożesz w pracy. Może razem stworzymy coś, z czego pani senator będzie zadowolona.

– Jeśli nie, to nie omieszka nam o tym powiedzieć. – Mięsistą twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech. – Dobranoc, panno Traymore.

– Mów mi Pat. W końcu do pani senator zwracasz się „Abby”.

– Tylko ja tak do niej mówię. Nie znosi tego. Ale kto wie? Może tobie także uratuję życie?

– Nie wahaj się ani chwili, jeśli ci się nadarzy taka okazja. – Pat wyciągnęła rękę i patrzyła, jak jej dłoń niknie w jego dłoni.

Kiedy odszedł, stała jeszcze na podjeździe zamyślona. Będzie musiała się nauczyć panować nad emocjami, gdy ktoś wspomni o Deanie Adamie. Na szczęście Toby zaczął o nim mówić, kiedy osłaniał ją mrok panujący w samochodzie.

Z zaciemnionego domu naprzeciwko ktoś inny obserwował odjeżdżający samochód. Z gniewem i z ciekawością patrzył na Pat stojącą na podjeździe. Ręce trzymał w kieszeniach kusego płaszcza. Białe bawełniane spodnie, białe skarpetki i białe gumowe podeszwy butów zlewały się ze śniegiem leżącym przed domem. Skóra napięła się na jego kościstych nadgarstkach, gdy zacisnął pięści, czując, jak pręży się każdy mięsień jego ramion. Mężczyzna był wysoki i chudy, wyglądał, jakby szykował się do skoku. Głowę miał nienaturalnie odchyloną do tyłu. Przyprószone siwizną włosy, zaczesane do tyłu nad czołem, wyglądały dziwnie przy twarzy pozbawionej zmarszczek.

Była tu. Poprzedniego wieczoru widział, jak dziennikarka wyjmowała bagaże z samochodu. Mimo jego ostrzeżeń zaczęła pracować nad nowym programem. Tamten samochód należał do pani senator, a w pudłach były prawdopodobnie jakieś taśmy z nagraniami. A Patricia Traymore zamierzała zostać w tym domu.

Przypomniał sobie tamten poranek sprzed lat: mężczyznę leżącego na plecach, wciśniętego pomiędzy niski stolik i sofę; oczy kobiety, wbite tępo w jeden punkt; włosy dziewczynki zlepione krwią…

Stał tak w ciszy jeszcze długo po tym, gdy młoda kobieta zamknęła drzwi, jakby nie potrafił ruszyć się z miejsca.

Pat piekła mięso w kuchni, kiedy zadzwonił telefon. Wprawdzie nie spodziewała się, że to Sam, ale z uśmiechem sięgnęła po słuchawkę.

– Słucham.

– Patricio Traymore – dał się słyszeć szept.

– Kto mówi? – zapytała, ale rozpoznała ten miękki, skrzekliwy głos.

– Czy dostała pani mój list?

Chciała, aby jej głos zabrzmiał miło i spokojnie.

– Nie wiem, czemu pan się denerwuje. Proszę mi powiedzieć.

– Niech pani zapomni o swoim programie z panią senator. Nie chcę pani karać, proszę nie zmuszać mnie do tego. Ale nie wolno pani zapomnieć, co powiedział Pan: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”.

Połączenie zostało przerwane.

Rozdział 5

To tylko głupi żart jakiegoś wariata, który uważa, że miejsce kobiety jest w kuchni, a nie w biurze. Pat przypomniała sobie człowieka, który paradował po Fifth Avenue w Nowym Jorku, obwieszony cytatami z Pisma Świętego, nakazującymi kobietom posłuszeństwo wobec ich mężów. Tamten mężczyzna był nieszkodliwym wariatem. Tak samo jak facet, który do niej zadzwonił. Nie wierzyłaby mogło być inaczej.

Wniosła tacę do gabinetu. Jadła obiad, przeglądając materiały, które dostała od Abigail. Jej podziw dla pani senator rósł z każdą przeczytaną linijką. Abigail Jennings wiedziała, co mówi, gdy porównywała swój związek z pracą do małżeństwa. Wyborcy rzeczywiście są dla niej jak rodzina, pomyślała.

Na rano Pat była umówiona z Pelhamem w telewizji. O północy poszła spać. Do obszernej pięknej sypialni przylegała garderoba i łazienka. Meble w stylu chippendale, z delikatną intarsją z jakiegoś drzewa owocowego, łatwo dało się ustawić na ich dawnych miejscach. Nie było wątpliwości, że zostały kupione specjalnie do tego domu. Pomiędzy szafami stała wysoka komoda, toaletka z lustrem przylegała do alkowy, przy dłuższej ścianie, naprzeciwko okien, znajdowało się łóżko ze starannie rzeźbionym wezgłowiem.

Veronica przysłała nowy materac na sprężynach. Był bardzo wygodny, ale Pat i tak dokuczała noga od ciągłego biegania do piwnicy. Ból stał się bardziej nieznośny niż kiedykolwiek i, mimo zmęczenia, trudno jej było zasnąć. Pomyśl o czymś przyjemnym, powiedziała sobie w duchu, wiercąc się niespokojnie i przewracając z boku na bok. Wreszcie uśmiechnęła się z przymusem. Pomyślę o Samie.

Biura i studio Potomac Cable Network znajdowały się na końcu Fargut Square. Wchodząc, przypomniała sobie, co powiedział jej dyrektor redakcji programów informacyjnych ze stacji telewizyjnej w Bostonie: „Nie mam żadnych wątpliwości, że powinnaś jechać do Waszyngtonu, praca dla Luthera Pelhama jest życiową szansą. Kiedy przeszedł z CBS do Potomac, była to duża strata dla firmy”.

Gdy wybrała się z Lutherem na lunch w Bostonie, wszyscy przyglądali się im z zaciekawieniem. Ludzie z Bostonu i okolic zazwyczaj ją rozpoznawali i często podchodzili do stolika, prosząc o autograf. Ale w spojrzeniach przykutych do Pelhama było coś więcej.

– Czy w każdym miejscu, w którym pan się pojawia, staje się pan środkiem zainteresowania? – zapytała dziennikarka.

– Tak, prawie w każdym. To samo będzie spotykało ciebie. Za pół roku ludzie zaczną się oglądać za tobą na ulicy, a połowa młodych kobiet w Ameryce będzie naśladować twój ochrypły głos.

Oczywiście przesadzał, ale to, co mówił, mile połechtało jej próżność. Kiedy po raz drugi zwróciła się do niego per „pan”, Pelham powiedział:

– Pat, pracujemy razem. Możesz mi mówić po imieniu.

Luther Pelham był z pewnością czarujący, ale jednocześnie proponował jej pracę. Był teraz szefem.

Kiedy sekretarka zaanonsowała jej przybycie, Luther przyszedł do recepcji i przywitał się z Pat. Był bardzo serdeczny, jego głos brzmiał ciepło i miło:

– Świetnie, że tu jesteś, Pat. Chciałbym, abyś poznała nasz zespół. Oprowadził ją po studiu i przedstawił zebranym tam ludziom. Mimo dobrego nastroju zauważyła ciekawość i niepewność w oczach swoich nowych kolegów. Wiedziała, o czym myślą. Czy będzie umiała sprostać zadaniu? Pierwsze wrażenie było korzystne. W błyskawicznym tempie Potomac stawał się jedną z największych sieci telewizyjnych w kraju; w studiu wrzało jak w ulu. Młoda kobieta właśnie przekazywała materiał do cogodzinnego bloku informacyjnego na żywo; ekspert wojskowy pisał na maszynie kolejny odcinek swojego programu; sekretarki nagrywały wiadomości od specjalnych wysłanników. Dobrze wiedziała, że spokój i opanowanie są konieczne w ich pracy. Każdy, kto pracował w tej branży, był ciągle spięty, zawsze przygotowany na nowe wydarzenia, w obawie, by jakiś świetny materiał nie został spartaczony.