Выбрать главу

— Ja na przykład uważam — perorował ktoś — że nieśmiertelność stała się dostępna zbyt późno, nie ma bowiem wśród nas pionierów na miarę braci Wright, którym można by przedłużyć życie poza jego naturalne granice po to, żeby podziwiali rozwój tego, co zapoczątkowali…

…JESTEM W TEJ CHWILI NA ETAPIE BRODZENIA W SYROPIE… PRAWDOPODOBNIE ZGINĄŁ W OBRONIE WŁASNEJ… ŚMIERĆ TO SPOSÓB, W JAKI NATURA KAŻE NAM ZWOLNIĆ TEMPO…

— Zaraz, zaraz! — parsknął z urazą Carewe popijając ze szklaneczki. — To ostatnie jest śmieszne. Czy to nie powód do dyskwalifikacji?

— Nasz nieoceniony Will — szepnął Navarro.

— Jeżeli można przytaczać śmieszne zdania, to ja też zagram — oznajmił bez zastanowienia Carewe, szukając wzrokiem jakiegoś wolnego projektora. Za jego plecami May i Vert ściskali się zapamiętale i widać było, że zupełnie stracili zainteresowanie grą. Carewe wziął projektor należący do May, przyjrzał się przez chwilę klawiszom i zabrał się do układania cytatu. W zadymionym powietrzu wypisał słowa: SPOSÓB NA ODÓR Z UST — NATYCHMIASTOWA ŚMIERĆ.

— To za bardzo podobne do ostatniego — zaprotestowała Hermina, której czerwona postać majaczyła po jego lewej ręce. — Poza tym, sam to przed chwilą wymyśliłeś.

— A właśnie że nie! — wykrzyknął triumfalnie Carewe. — Słyszałem w programie trójwizji.

— W takim razie to się nie liczy.

— Tracisz tylko czas, Hermino — zawołała Atena. — Will jedynie wtedy ma przyjemność z gry, kiedy łamie jej zasady.

— Dziękuję ci, kochanie — powiedział Carewe zginając się w jej stronę w przesadnie niskim ukłonie. Ty i ja rozgrywamy między sobą inną grę, pomyślał zagniewany, i jej zasady złamię również.

Rankiem, kiedy nerwy wprawiało mu w drżenie widmo pokonanego kaca, ogarnął go wstyd z powodu własnego zachowania na przyjęciu wydanym przez Atenę, niemniej jednak nie osłabł w postanowieniu, że jej dokuczy.

Rozdział trzeci

Oba pistolety do zastrzyków podskórnych spoczywały w czarnym futerale, w fałdach tradycyjnie purpurowego aksamitu, a lufa jednego z nich oblepiona była naokoło czerwoną taśmą samoprzylepną. Barenboim postukał w oznakowaną rurkę starannie wypielęgnowanym paznokciem.

— Ten dla ciebie, Willy — oznajmił rzeczowo. — Umieściliśmy ładunek w najzupełniej typowym pistolecie, żeby po fakcie nikt nie dopatrzył się czegoś niezwykłego. Po użyciu zerwij taśmę.

Carewe skinął głową.

— Rozumiem — powiedział. Zatrzasnął futerał i wsunął go do sakwy.

— To na razie tyle. A zatem wyjeżdżasz teraz na trzy dni w góry na swój drugi… mmm… miodowy miesiąc, a ja tak wszystko załatwiłem, że po powrocie kierownik laboratorium biopoezy zwróci się do ciebie z prośbą, żebyś osobiście skontrolował pewne posunięcia budżetowe na Przełęczy Randala. Można powiedzieć, że zapięliśmy wszystko na ostatni guzik, nie uważasz?

Barenboim rozparł się w wielkim fotelu, aż sterczący brzuch podjechał mu do góry pod fałdami tuniki. Pod maską dwustuletniego opanowania jego bezwłosa twarz swoją gładkością i nieodgadnionym wyrazem przypominała oblicze porcelanowego Buddy.

— Nie mam żadnych zastrzeżeń.

— Spodziewam się, Willy, masz przecież ogromne szczęście. Jak zareagowała twoja żona, kiedy jej o tym powiedziałeś?

— Nie mogła wprost uwierzyć — odparł Carewe ze śmiechem, starając się, żeby zabrzmiał on możliwie naturalnie. Od próby podzielenia się z Ateną tą wiadomością minęły już cztery dni i od tamtej pory tkwili w sidłach tężejącej szybko jak bursztyn goryczy, niezdolni zbliżyć się do siebie ani porozumieć… Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak dziecko, pragnął jednak ukarać Atenę za to, że obnażyła jego duszę, odpłacić jej za przestępstwo polegające na tym, że zna go lepiej niż on sam siebie. Wobec nieubłaganej nielogiczności ich wewnątrzmałżeńskiej rywalizacji mógł tego dokonać tylko w jeden sposób, a mianowicie udowodnić, że nie miała racji, nawet jeżeli ją miała. Postanowił nie mówić Atenie o wynalezieniu substancji E.80 wiedząc, że będzie się mógł później usprawiedliwić ze swego postępowania wobec niej koniecznością zachowania ścisłej tajemnicy.

— A wiec dobrze. Pozostawiam teraz wszystko w twoich rękach, Willy. Wrócisz do swojego biura i przez jakiś czas nie będziesz się ze mną kontaktował. Jeden z nas, Manny albo ja, skontaktuje się z tobą po twoim powrocie.

Carewe wstał.

— Nie miałem jeszcze okazji podziękować…

— To zbyteczne, Willy, zupełnie zbyteczne. Życzymy ci udanego urlopu — rzekł Barenboim. Nie przestał się uśmiechać nawet wtedy, gdy zasłoniły go zasuwające się drzwi gabinetu.

Carewe wrócił do swojego biura i zamknął drzwi na klucz. Usiadł przy biurku, wyjął z sakwy czarny futerał, położył go przed sobą i przyjrzał się uważnie zawiasom. Zaprojektowano je tak, żeby pokrywa odskakiwała pod kątem prostym do pudła, zaginając jednak ostrożnie śrubokrętem metalowe osłony zdołał zmienić ich ustawienie w taki sposób, że pokrywa otwierała się pod mniejszym kątem. Zadowolony ze swego dzieła, zdarł czerwoną taśmę z pistoletu zawierającego E.80 i umieścił go w przednim zagłębieniu futerału.

Błękitne wody jeziora Orkney parowały delikatnie w promieniach popołudniowego słońca. Schodząc po schodkach z pionowzlotu Carewe odetchnął głęboko i potoczył wzrokiem po widocznych w oddali ośnieżonych zboczach, małych jak zabawki sosnach i jasnych pastelowych konturach hotelu Orkney Regał. Jak ogłoszono z dumą przez głośniki odrzutowca, z powodu chłodnego frontu atmosferycznego oddziałującego na zachodnie stany, kierownictwo kurortu pokryło koszty związane z zainstalowaniem nad jeziorem pola soczewkowego przez Biuro Sterowania Pogodą. Patrząc w górę, w pusty błękit — który pomimo braku punktów odniesienia w przestrzeni sprawiał dziwne wrażenie zniekształconego — Carewe poczuł się tak, jak gdyby znalazł się wewnątrz antycznej szklanej ozdoby z padającym śniegiem w środku.

— Jak się nazywają te staroświeckie szklane kule z miniaturowymi płatkami śniegu? — zwrócił się z pytaniem do Ateny, kiedy wraz z innymi pasażerami wchodzili do zabudowań portu lotniczego.

— Nie wiem, czy mają jakąś specjalną nazwę. Olga Hickey ma ich w swojej kolekcji kilkanaście i nazywa je śnieguliczkami, ale to jest zdaje się nazwa kwiatu.

Atena też rozglądała się z zainteresowaniem po dolinie i mówiła głosem tak spokojnym, jak jeszcze się jej nie zdarzyło od czasu tamtej wieczornej kłótni. Była zarumieniona i miała na sobie nowy wiśniowy płaszcz podobny, jak nagle sobie uzmysłowił, do tego, który nosiła przed dziesięciu laty podczas ich podróży poślubnej. Czy miał być to znak dla niego?

— Udało mi się dostać ten sam pokój — powiedział bez zastanowienia, rezygnując ze zrobienia jej tym niespodzianki później.

Atena uniosła lekko brwi.

— Pamiętałeś? — zdziwiła się. — Aha, pewnie w hotelu sprawdzili numer pokoju.

— Wcale nie. Sam pamiętałem.

— Naprawdę?

— Tak samo jak pamiętam wszystko, co się łączy z tamtymi dwoma tygodniami.

Złapał Atenę za ramię i obrócił twarzą do siebie. Wyminęło ich niecierpliwie kilka pasażerek.

— Will — szepnęła. — Tak mi przykro. To wszystko, co powiedziałam…

Jej słowa podniosły go na duchu i pokrzepiły.

— Nie wracajmy do tego — odparł napawając się nimi. — Zresztą wszystko, co powiedziałaś, to prawda.

— Nie miałam prawa tak mówić.

— Ależ miałaś. Przecież jesteśmy prawdziwym małżeństwem, zapomniałaś? Zbliżyła się do niego z rozchylonymi wargami, a on zamknął jej usta swoimi, oddychając jej oddechem, gdy inni pasażerowie przechodzili szybko koło nich. Atena pierwsza wyzwoliła się z jego objęć, ale kiedy wchodzili do środka obrzucani ciekawskimi, taksującymi spojrzeniami, trzymała go pod rękę. Carewe spostrzegł, że jest tu jedynym sprawnym. Zbiorowisko ludzi rozproszonych po sali dla przylatujących pasażerów składało się z ostudzonych, którzy przyglądali się im z wyćwiczoną obojętnością, oraz kobiet z wymuszoną wesołością w oczach.