– Nie mam bladego pojęcia, dlaczego Kate zostawiła ci ranczo – odezwała się wreszcie. – Grant albo Rocky…
– Wiem, wiem. Już mi dałaś do zrozumienia, że niemal każdy z rodziny bardziej by się nadawał niż ja.
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Tak, właśnie tak uważam.
– Nawet Allison byłaby lepsza?
Usta Sam lekko się rozciągnęły na myśl o pięknej, światowej kuzynce Kyle'a, bliźniaczej siostrze Rocky, która była jakby stworzona do życia w wielkim mieście.
– Nawet Kristina.
– Nie! Tylko nie Kris! – zaprotestował z żartobliwym przerażeniem Kyle.
– Jak najbardziej! Twoja siostra jest być może rozpieszczona, ale przynajmniej wie, czego chce od życia! – Sam nigdy nie ukrywała, co myśli, zwłaszcza przed Kyle'em. – Moim zdaniem, twoja babka nie była przy zdrowych zmysłach, kiedy ci zapisywała ranczo.
– Naprawdę?
– I wiesz, co ci jeszcze powiem? – zapytała, rozdrażniona jego uwodzicielskim uśmiechem.
– Mam przeczucie, że powiesz mi to, czy tego chcę, czy nie, więc zaczynaj.
Gdy uśmiech Kyle'a stał się jeszcze szerszy, miała ochotę wymierzyć mu policzek. Drażnił się z nią, chociaż nie była pewna, czy robi to świadomie. Cóż, sam o to prosi. Z przyjemnością wygarnie mu, co myśli.
– Nie wytrwasz tu przez pół roku, Kyle. Uciekniesz z podwiniętym ogonem przed świętami. Jeszcze nigdy nie przeżyłeś tu zimy, prawda? Czasami wysiada elektryczność i jeśli nie uruchomisz generatora, musisz palić w kominku, żeby się ogrzać. Żeby się dostać do stajni, trzeba brnąć po pas w śniegu, wodę dla zwierząt trzeba wytapiać i żywić się owsianką, fasolą z puszki, ziemniakami i jabłkami z piwnicy, jeśli oczywiście miałeś dość rozsądku, żeby zrobić zapasy. Nie ma telewizji ani radia, chyba że masz radio tranzystorowe i baterie. Żaden pojazd się tu nie przedrze, nawet z napędem na cztery koła. Jesteś zdany na własne siły w walce z matką naturą, a w twoim przypadku oznaczałoby to zwycięstwo natury.
– Ile stawiasz?
– Słucham?
– O ile się założymy? – Jego oczy patrzyły groźnie. Zbliżył się do niej z surową miną. Poczuła na twarzy jego ciepły oddech.
– Nie muszę się zakładać. I tak wiem, że przegrasz. Nie odziedziczysz tej posiadłości, ponieważ nie jesteś na tyle wytrwały, żeby cokolwiek w życiu doprowadzić do końca. Właśnie dlatego Kate postawiła ci taki dziwaczny warunek. Dobrze, że zginęła, bo kiedy tylko natkniesz się tu na jakieś trudności, uciekniesz bez chwili namysłu, a to by ją bardzo rozczarowało.
Patrzyła na niego równie groźnym wzrokiem, jakby wyzywała go na pojedynek. Nagle dostrzegł w jej oczach jakiś przelotny cień, usta jej zadrżały, jakby desperacko coś chciała ukryć.
– Przyjechałaś tu, żeby mi to powiedzieć?
– Przyjechałam po swoje rzeczy. – Ruszyła do gabinetu, ale Kyle chwycił ją za ramię i mocno przytrzymał.
– Nic z tego.
– Puść mnie, Kyle.
– Widzę, że coś cię dręczy, i to bardzo. Nikt nigdy tak na niego nie działał jak Samantha. Jedno jej powłóczyste spojrzenie, a topniał jak masło na rozgrzanej patelni; kilka ostrych słów z jej ust, a on wściekał się i szalał; cień bólu w jej zielonych oczach, a on miał ochotę zabić tego drania, który ją skrzywdził.
Samantha uśmiechnęła się z ironią.
– Ojej, Kyle, jakiś ty spostrzegawczy! Co też może mnie dręczyć? Może to, że dziesięć lat temu odszedłeś bez jednego słowa, nawet się nie pożegnawszy, nie dzwoniłeś, nie pisałeś, tylko przysłałeś oficjalne zaproszenie dla mojej rodziny na swój ślub?
Kyle ze świstem wciągnął powietrze.
– Boże, Sam.
– Pytałeś, więc ci odpowiedziałam. – Wyrwała ramię z jego uścisku i wypadła na korytarz. Dogonił ją, kiedy wychodziła, trzymając kurtkę, notes oraz kubek.
– Chyba powinniśmy porozmawiać.
– Za późno. – Ale jej spojrzenie znów się zachmurzyło. Zwolniła kroku.
– Nigdy nie jest za późno. Zrezygnowana jęknęła cicho.
– Och, Kyle, gdybyś tylko wiedział…
– Co? Odwróciła się, wypuszczając kubek. Rozbił się o podłogę na tysiąc kawałków.
– Na miłość boską…
– To nieważne. – Znów zacisnął dłoń na jej ramieniu.
– Co?
– Później to posprzątam. – Miał dziwne przeczucie, jakby stanął na skraju jakiejś uczuciowej przepaści, a ziemia z wolna usuwała mu się spod nóg. – Chciałaś mi coś powiedzieć.
Przełknęła ślinę.
– To nie jest odpowiednia pora. Mam ci wiele do powiedzenia. Większość z tego już teraz nic nie znaczy, ale… ale pewne rzeczy są ważne.
– Jakie?
O Boże. Czy będzie potrafiła mu to wyznać? Czy zdobędzie się na to, by mu powiedzieć, że jest ojcem? No, dalej, Sam. Nadeszła właściwa chwila. Nie bądź takim tchórzem.
Patrzył na nią i czekał. W uszach dudniły jej głuche uderzenia własnego serca. Ile razy wyobrażała sobie ten moment, marzyła o tym, że powie mu prawdę? Czasami nawet brała do ręki słuchawkę telefonu albo zaczynała pisać list, ale zawsze po chwili słuchawka wracała na widełki, a kartka papieru, zmięta drżącymi palcami, lądowała w koszu.
– Wiem, że wyjechałem niespodziewanie – przyznał, by ją ośmielić. Prychnęła drwiąco. – Może myślałaś, że mamy przed sobą wspólną przyszłość i pewnie tak powinno być, ale…
– Przestań! – Znów nie potrafiła stawić czoła prawdzie. Wyminęła go i poszła do wyjścia.
– Sam…
– Innym razem, dobrze? Wrócimy do przeszłości kiedy indziej, bo teraz nie mam czasu. Muszę pojechać po Caitlyn. Wrócę tu później, żeby trochę popracować z Jokerem.
– Spotkałem Caitlyn dziś rano.
– Co takiego? – Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Spotkał Caitlyn. Dobry Boże.
– Zatrzymała się tu po drodze do… do…
– Do domu Tommy'ego Wilkinsa?
– Zgadza się. To bardzo miła dziewczynka. Udała ci się.
– Cóż, dziękuję. – Ledwo wydobywała z siebie głos. W duchu zwymyślała się za tchórzostwo, ale nie mogła się zdobyć na ujawnienie prawdy. – Słuchaj, muszę już iść. – Znów ruszyła do drzwi.
– Nigdy nie chciałem cię zranić, Samantho. – Te słowa odebrała niczym cios. Czuła, że jej serce zmyliło rytm. W gardle coś ją ścisnęło.
– Nie przejmuj się – rzuciła przez ramię. – Nie zraniłeś mnie.
Usłyszała za sobą jego kroki. Wybiegła przez tylne drzwi i zbiegła po schodach werandy, lecz ją dogonił.
– Samantho. – Boże, miej mnie w swojej opiece, modliła się w duchu. – Powiedz coś. Pomóż mi.
– Nie mogę. – Tak bardzo chciała mu wszystko wygarnąć, zranić go, ukarać, ale nie mogła, nie tak, nie teraz. Najpierw musi się upewnić, że i on, i Caitlyn są gotowi na przyjęcie takiej nowiny. Boże, co za koszmar!
– Ciągle przede mną uciekasz.
– Nauczyłam się tego. Miałam dobrego nauczyciela. Zagrodził jej drogę, a jego sylwetka przesłoniła jej słońce.
– O co ci naprawdę chodzi?
– Po prostu sądzę, że taka inteligentna kobieta jak Kate nie powinna zostawiać rancza miejskiemu playboyowi, który nie bardzo wie, z której strony się wsiada na konia.
– Nie umiesz kłamać.
– A ty nie umiesz kochać! Ze zdziwienia otworzył usta, a ona pożałowała, że w porę nie ugryzła się w język. Nie to chciała powiedzieć, ale nie zamierzała nic odwoływać. Ich krótki romans był gorący, namiętny i szalony. Była wtedy dziewicą, a on rozpalonym do białości osiemnastolatkiem. Kiedy wspominała tamte czasy, przebiegał ją dreszcz.
– Kyle, zostaw mnie w spokoju.