– Cześć, Caitlyn – odezwał się Kyle, uśmiechając się tym samym uśmiechem, w którym Sam zakochała się dziesięć lat temu.
– Cześć – odrzekła dziewczynka.
– Nie przychodzisz w odwiedziny do Jokera i do mnie.
– Mama mi nie pozwala – wyjaśniła Caitlyn, śląc matce triumfalne spojrzenie.
– Doszłam do wniosku, że to nie jest zbyt dobry pomysł, żeby tam przychodziła. – Głos Samanthy brzmiał głucho. Czuła się tak, jakby jej duch odłączył się od ciała. Mówiła z sensem, zachowywała się normalnie, a tymczasem w uszach brzmiał jej jakiś głuchy ryk, jakby zbliżała się do olbrzymiego wodospadu, który za chwilę miał ją porwać.
– Może przychodzić, kiedy tylko będzie miała ochotę.
– Naprawdę? – zapytała uradowana Caitlyn.
– Chwileczkę. – Zdaniem Samanthy ta rozmowa toczyła się zbyt szybko.
– Naprawdę – zapewnił dziewczynkę Kyle. Oczy małej rozbłysły. – Umowa stoi – dodał i wyciągnął do niej rękę.
Sam oparła się o ścianę werandy. Nogi się pod nią ugięły, kiedy zobaczyła, jak jej córka ostrożnie wyciąga małą rączkę, a Kyle ujmuje ją w swoją wielką dłoń. To była doniosła chwila, ale powinna się odbyć zupełnie inaczej. Tylko że ani ojciec, ani córka nie znali prawdy, więc nie mogli w tej chwili poczuć żadnej szczególnej więzi ani niezwykłego porozumienia. Jedynie Sam wiedziała, jak niezwykły jest to moment. Łzy napłynęły jej do oczu. Ojciec i córka…
Ty niepoprawna marzycielko, zwymyślała się w duchu. Głupia romantyczko. Czyżbyś jeszcze nie dorosła? Tych dwojga nigdy nie połączą prawdziwe, rodzinne więzy.
– Umowa stoi, panie Fortune. – Caitlyn pokazała w uśmiechu duże, białe zęby.
– Możesz do mnie mówić po imieniu. Kiedy mówisz do mnie „panie Fortune”, czuję się jak starzec. – Nachylił się niżej i spojrzał dziewczynce prosto w twarz, wypuszczając jej dłoń z uścisku. – Jeśli będziesz mnie nazywać panem Fortune, może mi się wszystko pomylić i będę myślał, że jestem moim ojcem albo bratem, a oni obaj są starzy, w każdym razie starsi ode mnie, – Uśmiechnął się ujmująco i Sam poczuła, że z trudem łapie oddech. Potem wyraz jego twarzy się zmienił. Z początku nieznacznie, jakby gdzieś w jego głowie zaczęło się formować pytanie. Jakiś cień przemknął przez jego oczy.
On wie! W jej oczach dostrzegł samego siebie! Skóra Sam pokryła się zimnym potem, serce biło tak mocno, jakby się chciało wyrwać z piersi. Nie mogła się poruszyć. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. On ma prawo dowiedzieć się prawdy. Caitlyn również. Ona musi im to powiedzieć.
Po minie Kyle'a było widać, że jego wątpliwości się rozwiewają niczym ciemne chmury rozganiane przez wiatr. W jednej sekundzie pojął całą prawdę. Sam nie miała co do tego wątpliwości. Powiedz mu, nakazywała sobie. Powiedz im obojgu. Dłonie jej się spociły. Już otwierała usta, kiedy rozległ się głośny klakson. Mandy Wilson nadjechała samochodem, w którym tłoczyły się jej dzieci i pies. Srebrny mikrobus zatrzymał się koło stodoły. W kuchni bez przekonania zaszczekał Kieł.
– Muszę iść – oznajmiła Caitlyn, wkładając buty. Po chwili już biegła do zaparkowanego na wyżwirowanym placyku samochodu.
– Zaczekaj! – Kyle patrzył za nią oszołomiony.
– Uważaj na siebie! – zawołała Samantha i machinalnie pomachała Mandy, która wysunęła głowę przez okno. – Przyjadę po dziewczynki, kiedy skończą zajęcia.
– Dobrze. Będę czekała w domu z resztą gromadki.
Caitlyn zniknęła we wnętrzu samochodu. Szerokie, przesuwane drzwi zamknęły się za nią z hukiem, który przetoczył się echem w sercu Sam. A więc to się stanie już za chwilę, pomyślała, machając za odjeżdżającym mikrobusem.
– Bardzo ładna dziewczynka – rzekł wolno Kyle, odprowadzając wzrokiem samochód. Czoło miał lekko zmarszczone i wysuniętą dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ile ma lat?
– Dziewięć – wydusiła z trudem. Upłynęło kilka długich sekund. Kyle zsunął z nosa ciemne okulary i zawiesił je w rozpięciu koszuli. Sam miała wrażenie, że bicie jej serca zagłusza śpiew ptaków i brzęczenie owadów. Kieł drapał w drzwi, żeby go wypuścić z domu.
– Kiedy ma urodziny? – dociekał Kyle.
– Wejdźmy do środka – zaproponowała. Kyle dodał już dwa do dwóch i tym razem wyszło mu trzy – dwoje rodziców i dziecko. Ich wspólne dziecko. Otworzyła drzwi i wskazała gestem dłoni kuchnię. Kieł wybiegł z domu i zniknął w krzakach. – Mam mrożoną herbatę i ciasto…
– Nie chcę żadnej herbaty.
– Mam też coś mocniejszego. Po ojcu zostało mi trochę whisky…
– To moje dziecko, prawda? – Jego oczy pociemniały, ciepły uśmiech zmienił się w surowy, gorzki grymas.
– O Boże… – westchnęła i odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć w jego oczy, spoglądające na nią zarazem pytająco i oskarżycielsko. Na uginających się nogach przeszła do kuchni, tej samej, gdzie Caitlyn bawiła się jako dziecko, budowała fortece pod stołem, układała klocki przy drzwiach do spiżarni, zadawała miliony pytań albo biegała po całym domu, kipiąca energią niczym wulkan. Życie, które dotychczas prowadziły, miało się odmienić na zawsze.
– To moja córka, prawda? – Kyle kopnięciem usunął z drogi stary bujany fotel, a ten z hukiem uderzył w ścianę werandy.
Sam kurczowo zacisnęła dłoń na klamce.
– Słuchaj, musimy porozmawiać. Wejdź tylko do środka… – Otworzyła szerzej drzwi, ale Kyle skoczył ku niej jak pantera, chwycił za ramię i przyciągnął ku sobie. Musiała teraz patrzeć prosto w jego rozwścieczoną twarz.
– Odpowiedz mi, do diabła! Jest moją córką czy nie? Sam również straciła panowanie nad sobą.
– Tak, to twoja córka. Oczywiście, że tak! – Wyrwała ramię z jego uścisku i gniewnie spojrzała mu w oczy. – Nie poznałeś tego od razu po jej oczach, nosie, podbródku?
– Nie miałem pojęcia…
– Naprawdę wierzyłeś, że po rozstaniu z tobą tak szybko związałabym się z kimś innym? Tak myślałeś?
– Ludzie mówili, że Tadd Richter…
– Nigdy z nim nie spałam. Sypiałam tylko z tobą. Jak mogłeś pomyśleć, że zwiążę się z kimś innym tak szybko po tym, jak ja i ty… O Boże. Szkoda gadać.
– Nie wiedziałem, co się z tobą działo.
– Ciekawe, dlaczego? – zapytała ze zgryźliwą ironią. Wpadała w coraz większy gniew. – To ty uciekłeś jak tchórz. Zanim zdążyłam się spostrzec, ożeniłeś się z inną kobietą.
– Sam…
– Nie jesteś chyba ślepy. Caitlyn to cały ty. Od razu widać jej podobieństwo do rodziny Fortune. Jest twoją córką, czy ci się to podoba, czy nie. A teraz czy możemy wejść do domu i porozmawiać o tym jak dwoje cywilizowanych ludzi? A może wolisz zrobić scenę tutaj, na werandzie?
Kyle zacisnął zęby.
– Czy ona wie? – zapytał po chwili.
– A jak ci się wydaje? – Sam znów otworzyła drzwi i weszła do kuchni. Było tu duszno i gorąco, ponieważ dzień był upalny, a tutaj jeszcze dodatkowo piekło się ciasto.
Kyle przesunął dłonią po karku, zaklął i podążył za Sam.
– Trudno mi w to wszystko uwierzyć.
– To nie wierz.
– Chciałem powiedzieć… do diabła, nie wiem, co chciałem powiedzieć – przyznał. Widać było, że stara się opanować gniew. Zawsze był zapalczywy, często popadał w konflikty z ludźmi, nawet wywoływał bójki. Ale tym razem było inaczej.