– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Nie sądzisz, że miałem prawo wiedzieć?
– Nie. – Zacisnęła dłonie na oparciu krzesła.
– Nie? – powtórzył. – Nie? Oszalałaś? Na jakiej planecie ty żyjesz? W naszych czasach ojcowie też mają swoje prawa. A może nie słyszałaś, jak teraz sądy rozstrzygają spory o prawo do opieki nad dzieckiem?
Poczuła chłód w sercu. Prawo do opieki nad dzieckiem. Chyba nie chciał wystąpić do sądu o przyznanie mu praw rodzicielskich? Kyle, ten wieczny playboy? Przecież dziewięcioletnia dziewczynka tylko by mu przeszkadzała. Sam tłumaczyła to sobie w myślach, ale mimo wszystko czuła narastający strach – głęboki, wżerający się w duszę, taki, co nie daje spać po nocach i sprawia, że człowiek oblewa się potem nawet w środku zimy.
– Zrzekłeś się przecież praw do mojej córki już dawno temu.
– Nic o niej nie wiedziałem. – Na skroni zaczęła mu pulsować mała żyłka. – Jak mogłem się zrzec czegokolwiek?
– Zrezygnowałeś z niej, kiedy mnie opuściłeś.
– Wcale nie…
– Ożeniłeś się, Kyle – przypomniała mu. Znów poczuła ból, który od dawna starała się stłumić.
Powietrze stało nieruchome, tylko miarowe tykanie zegara w salonie i cichy szum lodówki zakłócały ciszę. Ponura twarz Kyle'a pociemniała, a palce Sam, zaciśnięte na oparciu krzesła, zaczynały sztywnieć.
– Zebrałam się na odwagę, żeby pójść do lekarza, dopiero kiedy dwa razy pod rząd nie dostałam miesiączki – powiedziała cicho. – Przedtem zrobiłam sobie test ciążowy. I właśnie wtedy nadeszło pocztą zaproszenie na twój ślub.
– Ale mogłaś mi powiedzieć…
– Kiedy? Podczas wieczoru kawalerskiego? A może lepiej podczas samego ślubu, kiedy pada pytanie, czy ktoś zna jakiś powód, dla którego ten związek nie może być zawarty? Może powinnam wstać i oznajmić publicznie, że jestem w ciąży z panem młodym?
Nie potrafiła porzucić ironicznego tonu. Nadal czuła taki ból jak w dniu, kiedy zobaczyła wytłaczane zaproszenie na ślub, leżące na tym samym kuchennym stole.
Ojciec wyjął listy ze skrzynki, a matka otworzyła elegancką, kremową kopertę. Samantha wróciła właśnie od lekarza, który potwierdził jej podejrzenia. Kiedy spostrzegła zaproszenie, omal nie zemdlała. Jego tekst wrył jej się w pamięć: „Pan Donald P. Smythe wraz z małżonką mają zaszczyt zaprosić Państwa na ślub swojej córki, Donny Joanne, z Kyle'em Jamesem Fortune…”
Pokój zawirował jej przed oczami. Sam upuściła przeklęte zaproszenie na stół, nogi się pod nią ugięły, a żołądek podskoczył do gardła. Zebrawszy resztę sił pobiegła do łazienki i natychmiast zwróciła ostatni posiłek. Wtedy też wyjawiła matce, że urodzi dziecko Kyle'a. Stało się to ich wspólnym sekretem. Nikomu go nie zdradziły, nawet ojcu Sam.
A teraz Kyle dowiedział się prawdy.
– Może usiądziesz? Naleję ci herbaty. Jest też ciasto i…
– Nie chcę żadnego cholernego ciasta! – zagrzmiał i z wściekłością kopnął krzesło, które zatrzymało się dopiero na ścianie. – Do diabła, Sam, właśnie mi powiedziałaś, że jestem ojcem. Mam córkę, całkiem już dużą, a jeszcze przed chwilą nie wiedziałem nic o jej istnieniu. Całe moje życie stanęło na głowie.
– Staram się tylko zachować spokój.
– Dlaczego? Taka rozmowa nie może być spokojna. Dobrze. Skoro tak chciał to rozegrać, to niech usłyszy wszystko. Niech oboje wiedzą, jak się sprawy mają.
– Czy w ogóle miałaś zamiar mi o tym powiedzieć? – zapytał, ze złością przeczesując włosy palcami.
– Tak.
– Kiedy?
– Zanim powiedziałabym o tym Caitlyn.
– Czyli kiedy?
– W dniu jej osiemnastych urodzin. Patrzył na nią bez ruchu, jak rażony gromem. W końcu wolno potrząsnął głową.
– Osiemnastych?
– Tak.
– Kiedy byłaby już dorosła?
– A przynajmniej wystarczająco dojrzała, żeby zrozumieć. Zaklął głośno i utkwił wzrok w jakimś punkcie za oknem.
– Nie przyszło ci do głowy, że być może Caitlyn chciałaby wiedzieć, kto jest jej ojcem? Zatajanie takiej wiadomości jest karygodne.
– A dla ciebie nie jest karygodne uganianie się za dziewczyną przez całe lato, po to, żeby złamać jej opór, uwieść, rozkochać w sobie do nieprzytomności, a potem ją porzucić i ożenić się z inną?
– Wcale tak nie było.
– Zostaw swoje wykręty dla kogoś, kto ci uwierzy. – Sam czuła w sobie dziwną pustkę.
– Zależało mi na tobie i…
– Nie zaczynaj, dobrze? Byłam głupią, naiwną romantyczką, ale teraz nie mam już siedemnastu lat i jestem odporna na twoje sztuczki. – Podeszła do kredensu i stając na palcach, wyjęła z niego zakurzoną butelkę. – Nie wiem jak ty, ale ja potrzebuję czegoś mocniejszego. – Spojrzała na niego przez ramię.
– Nikt nie potrzebuje niczego mocniejszego.
– Ależ tak. Ostatni raz piłam alkohol w dniu śmierci taty, a kiedy piłam przedtem, nie pamiętam. Dzisiaj jednak zdecydowanie potrzeba mi czegoś mocnego. A poza tym, nie będę wysłuchiwać twoich kazań na temat moralności. – Znalazła dwie szklanki, nalała w nie trochę starej whisky i podała mu jedną. – Zdrowie – rzekła ironicznie i stuknęła się z nim szklanką. – Nie co dzień zostaje się ojcem.
Twarz mu stężała, oczy się zwęziły.
– Może ja też powinienem wznieść toast.
– Proszę bardzo.
– Za Caitlyn – szepnął. Sam poczuła ucisk w piersi. Nie spuszczając wzroku z Kyle'a, uniosła szklankę do ust i zakrztusiła się, kiedy palący trunek spłynął jej do gardła. – Mam nadzieję, że uda mi się dobrze ją poznać – dokończył.
– Masz na to pół roku.
– Nie. – Wypił whisky jednym haustem. – Mam na to całą resztę życia.
– Co to ma znaczyć? – Świat znów zawirował jej przed oczami.
Odstawił szklankę do zlewu i głośno westchnął.
– Tylko tyle, że mam wiele do nadrobienia.
– Wolnego. Nie możesz tak po prostu wtargnąć w życie małej dziewczynki!
– Mylisz się, Sam – oznajmił z typową dla siebie arogancją. – Mogę zrobić, co mi się podoba.
– Ponieważ nazywasz się Fortune?
– Nie. – Podszedł do drzwi i otworzył je kopniakiem. – Ponieważ, o ile nie okażesz się największą kłamczucha pod słońcem, jestem ojcem Caitlyn.
– Na litość boską, Kyle…
– Gdzie ona jest? – Zanim zdążyła dokończyć zdanie, ruszył do samochodu, po drodze wyjmując z kieszeni kluczyki.
– Nad rzeką, z instruktorem.
– Nad rzeką?
– Bierze lekcje kajakarstwa razem z przyjaciółką, Sarą.
– Aha. – Doszedł już do samochodu.
– Zaczekaj. Co chcesz zrobić? – zapytała w panice.
– Chcę się poznać z własnym dzieckiem.
– Teraz?
– Chyba czekałem już wystarczająco długo. – Z rozmachem otworzył drzwi. – Jedziesz ze mną?
– Oczywiście, że tak.
– No to wskakuj – nakazał, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne.
– Ale… nie jestem gotowa. Nie wzięłam torebki ani…
– Nic nie potrzebujesz. Wsiadaj albo zejdź mi z drogi. Usiadł za kierownicą. Mocno zaciskał zęby, usta zwęziły mu się surowo, oczy skrył za ciemnymi szkłami. Sam miała nieprzyjemne uczucie, że nią manipuluje. Była dumna z tego, że sama podejmuje decyzje, a teraz nie miała żadnego wyboru. Kyle uruchomił silnik.
– Dobrze, dobrze! – zawołała i podbiegła do drugich drzwi samochodu. – Ale zrobimy to po mojemu.
Prychnął z odrazą.
– Już wystarczająco długo robisz wszystko po swojemu.
– Chodziło mi tylko o dobro Caitlyn.
– Akurat. – Wrzucił pierwszy bieg i mocno nacisnął pedał gazu. Samochód ruszył gwałtownie, wyrzucając spod kół fontannę żwiru. Serce Sam waliło jak młotem. Pot spływał jej po plecach, a strach, od dawna jej towarzyszący, utrudniał miarowe oddychanie. – Gdzie się odbywają te lekcje?