– W Bittner Point Park. Przystań jest niedaleko ujścia strumyka do…
– Pamiętam. – Zwolnił przy skrzynce na listy, upewnił się, że droga jest wolna i szybko pojechał dalej. Najwyraźniej nie zamierzał marnować czasu.
Sam patrzyła przez okno, nie odzywając się ani słowem. U podnóży wzgórz rosły topole, a ich liście migotały w podmuchach lekkiego wiatru. Bydło i konie pasły się na wysuszonych słońcem łąkach, kilometry ogrodzenia z drutu kolczastego otaczały pola przylegające do szosy. Niebo było bezchmurne i błękitne, tylko kilka białych obłoków otaczało szczyty najwyższych gór w oddali. Nic się wokół nie zmieniło, chociaż życie Samanthy i córki nigdy już nie miało być takie samo.
– Opowiedz mi o tym – odezwał się Kyle. Zerknęła na niego z ukosa.
– O czym? O wychowywaniu Caitlyn?
– Jak to było, kiedy się dowiedziałaś o ciąży.
– Aha. – Z udawanym zainteresowaniem przyglądała się widokom przepływającym za oknem. – Cóż, z początku to nie była dobra wiadomość. Bałam się. Wmawiałam sobie, że coś źle wyliczyłam albo że po prostu miesiączka mi się spóźnia. Miałam nadzieję, że się pomyliłam. Nie należałam do tych dziewczyn, które miewają okresy regularne jak w zegarku, jednak w drugim miesiącu nie miałam już wątpliwości. Kupiłam test ciążowy i kiedy pokazał dodatni wynik, poszłam do lekarza. Potem powiedziałam mamie. – Przesunęła dłońmi po dżinsach. – Nie była uszczęśliwiona.
– Jestem tego pewien.
– Chciała poznać nazwisko ojca, więc powiedziałam jej, ale najpierw kazałam przysiąc, że nikomu go nie wyjawi, nawet tacie. A zwłaszcza Kate… i tobie.
– Powinnaś…
– Właśnie miałeś się żenić. Nie pamiętasz?
– Małżeństwo zostało unieważnione, zanim minął rok.
– Ale przecież o tym nie wiedziałam, prawda? A w dniu, kiedy się upewniłam, że jestem z tobą w ciąży, przyszło zaproszenie na twój ślub. Wiedziałam tylko tyle, że się żenisz z dziewczyną, którą znasz od dzieciństwa, taką z dobrego domu, należącą do elity, w sam raz dla ciebie.
Nigdy osobiście nie poznała Donny Smythe, widziała tylko ślubne zdjęcie w miejscowej gazecie. Żona Kyle'a była piękna – wysoka, smukła jak trzcina, o krótkich ciemnych włosach. Miała na sobie suknię z pięknej białej koronki, z chyba kilometrowym trenem. Na zdjęciu uśmiechała się do pana młodego, a Kyle, we fraku, wydawał się całkiem niepodobny do tego chłopaka, z którym Sam kąpała się w strumieniu i kochała pod rozgwieżdżonym niebem Wyoming.
Starała się stłumić zadawniony ból. Wjeżdżali właśnie do cienistego parku. Samochody, ciężarówki, przyczepy kempingowe i puste przyczepy do transportu łodzi stały zaparkowane na zakurzonym asfalcie. Jakaś rodzina urządziła sobie piknik nad rzeką. Dzieci brodziły w wodzie, drzewa rzucały miły cień. Sam sięgnęła do klamki, ale Kyle chwycił ją za ramię.
– Zaczekaj.
– Na co? Wydawało mi się, że koniecznie chcesz doprowadzić wszystko do końca.
– Bo tak jest – przyznał cicho. – Ale ponieważ tak szczerze mi wszystko opowiedziałaś, ja też powinienem ci wyjaśnić, co się stało.
– To byłby dobry początek – stwierdziła. Ogarnął ją strach wymieszany z ciekawością.
Kyle zacisnął usta, jakby już żałował swych słów. Zabębnił palcami o kierownicę i spojrzał na Sam przez ciemne okulary.
– Ożeniłem się z Donną, żeby zapomnieć o tobie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Słowa Kyle'a zawisły w gorącym, suchym powietrzu niczym pomost łączący przeszłość i teraźniejszość. W najciemniejszym zakamarku serca Samanthy zaczął pulsować ból, ale nie zwracała na niego uwagi. Starała się też nie słuchać triumfalnego głosu rozbrzmiewającego w jej głowie. A więc jednak mu na niej zależało.
– To nie ma znaczenia – rzekła głośno.
– Ależ ma.
– Nie potrzebuję przeprosin.
– Wcale cię nie przepraszam. – Jeszcze mocniej zacisnął rękę na jej ramieniu. – Choć raz w życiu mnie wysłuchaj i nic nie mów. Donna od lat się koło mnie kręciła, już w szkole średniej. Ja wtedy wolałem się umawiać z wieloma dziewczynami. Sama zresztą wiesz.
– Owszem, pamiętam.
– Kiedy wróciłem do Minneapolis z Clear Springs, wyczuła, że coś się stało, że się zmieniłem. Byliśmy w country klubie, na przyjęciu zaręczynowym przyjaciela, zamówiła kilka butelek szampana. Oboje wypiliśmy za dużo, wylądowałem w jej sypialni i zapomniałem wyjść. Jej rodzice nakryli nas rano i…
– Żeby ocalić jej cześć, powiedziałeś, że się zaręczyliście. – Sam wyczytała to w jego oczach.
Wzruszył ramionami.
– Mniej więcej tak było, chociaż jej staruszek i tak miał ochotę stłuc mnie na kwaśne jabłko. Nie chciałem się wiązać, ale pomyślałem sobie, że może tak będzie najlepiej. – Zdjął okulary i patrzył na nią swoimi niewiarygodnie niebieskimi oczami. – Wydawało mi się nawet, że w ten sposób łatwiej o tobie zapomnę.
– I zapomniałeś.
– Tak. W końcu o tobie zapomniałem. – Skinął krótko głową.
Przelotna nadzieja, którą jeszcze chwilę temu tak nierozsądnie żywiła, zgasła, przytłoczona przez twardą, okrutną rzeczywistość. Nie kocha jej, nigdy nie kochał. Był przecież tylko mężczyzną, samolubnym bogaczem, przyzwyczajonym do tego, że wszystko układa się według jego myśli. Nie wyswobodził jej ramienia z uścisku i nadal wpatrywał się w jej oczy, jakby chciał zajrzeć do najmroczniejszych zakątków duszy. Wiatr rozwiewał mu włosy jak dziesięć lat temu i przez ułamek sekundy było tak jak dawniej – byli młodzi, śmiali i niecierpliwi, łączyła ich namiętność, a dzieliła przyszłość. Kyle nagle zdał sobie sprawę, że ściska jej ramię coraz mocniej, więc cofnął rękę, a Sam opadła na oparcie fotela.
– Mamo! – rozległ się głośny okrzyk Caitlyn.
Długi kajak z dwiema dziewczynkami i instruktorem przecinał drobne fale na rzece. Siedząca na rufie Caitlyn machała do niej z zapałem, wyjąwszy ociekające wiosło z wody.
Sam natychmiast wyskoczyła z samochodu. Osłaniając oczy przed słońcem, pomachała córce i nie czekając na Kyle'a, szybkim krokiem ruszyła w stronę przystani. Dogonił ją kilkoma krokami i po chwili oboje stanęli na końcu pomostu, a dziewczynki przybiły do brzegu. Caitlyn, z mokrymi włosami i zarumienioną twarzą, wysiadła z kajaka.
– Widziałaś mnie? – zapytała z przejęciem.
– Widziałam.
– A mnie? – dopytywała się Sara. Z jej czarnych loczków kapały krople wody.
– Jasne. – Samantha zwróciła się do Kyle'a. – To jest Sara Wilson, a to pan Fortune.
– Woli, jak go nazywać Kyle – wtrąciła Caitlyn.
– Dziewczynki, nie zapomniałyście o czymś? – Reed Fuller, potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku, mocował kajak do słupka przystani. Sara i Caitlyn dołączyły do niego, a Reed udzielił im kilku dodatkowych instrukcji. Potem zdjęły kapoki i włożyły je do toreb z ekwipunkiem, które Reed woził w jeepie.
Kiedy już były gotowe, paplając jak sroki usiadły w samochodzie między Kylem a Samantha, co bardzo jej odpowiadało. Im większy dystans między nią a Kyle'em, tym lepiej. Jednak widok chudej, opalonej nogi córki tuż przy osłoniętej dżinsami nodze ojca był dla niej trudny do zniesienia. Patrząc na twarze tych dwojga, tak do siebie podobne, zastanawiała się, jak to możliwe, że nikt, nawet Kate Fortune, nie domyślił się, że w żyłach córki Samanthy płynie krew rodziny.
Ulegając prośbom dziewczynek, Kyle pojechał do starego baru z hamburgerami, gdzie kiedyś spotkał się z Sam. Od tego czasu bar kilka razy zmieniał właścicieli, podawano w nim najróżniejsze rzeczy, od pizzy na wynos do dań kuchni teksańsko – meksykańskiej, ale teraz znów stał się tradycyjnym, typowo amerykańskim barem z hamburgerami i koktajlami mlecznymi.