– Czyli znałaś jego imię i nazwisko?
– Tak, ale on nie wiedział o twoim istnieniu.
– Dlaczego?
– Niełatwo to wytłumaczyć.
– Mogłaś powiedzieć pani Kate. Ona by go odnalazła, jestem pewna.
– Tak, ale byłam młoda, nie wiedziałam, co robić. Myślałam… miałam nadzieję, że to, co postanowiłam zrobić, będzie dla ciebie najlepsze.
– A może dla ciebie? – Przez ułamek sekundy Caitlyn wydawała się o wiele starsza, niż była w rzeczywistości.
Kyle odchrząknął.
– To nie jest wina twojej mamy – zaczął. – Ożeniłem się z inną kobietą. – Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się szczerze. – Zdaje się, że byłem zbyt pochłonięty sobą i popełniłem wiele błędów. Poważnych błędów. Teraz nadeszła pora, żeby naprawić niektóre z nich.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Sam, z trudem chwytając oddech.
– Muszę poczynić pewne kroki natury formalnej, żeby przejąć część odpowiedzialności za Caitlyn.
Sprawy zaczynały wymykać się Samancie z ręki.
– Nie musisz nic takiego robić.
– Ale chcę.
– Nie rozumiem – stwierdziła Caitlyn, nerwowo oblizując usta. – Czy coś się zmieni? Czy będę się musiała gdzieś przeprowadzić?
– Oczywiście, że nie – uspokoiła ją Sam i mocno przytuliła. Nie odda nikomu dziecka, nawet Kyle'owi. – Jesteśmy rodziną.
– A on? – wskazała na ojca.
– Mamy dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. I nic się nie zmieni, zapewniam cię. – Sam ponad jasną główką córki spoglądała z wyrzutem na Kyle'a, ostrzegając go bez słów, żeby się jej w tej sprawie nie przeciwstawiał.
Kyle uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Zmieni się jedynie to, że będziemy się często widywać. Poznamy się wreszcie i nadrobimy stracony czas – zapewnił.
– A co z mamą?
– Będziemy dużo przebywać we troje, jeśli tylko twoja mama zechce.
– Będziemy rodziną? – zapytała Caitlyn, a w pokoju nagle zapanowała kamienna cisza. Zegar wolnym tykaniem odmierzał pełne napięcia sekundy. Wreszcie Kyle przerwał ciszę.
– Oczywiście, że jesteśmy rodziną – odparł, mrugając do córki.
– Zamieszkamy razem?
– Nie, kochanie. – Sam pocałowała dziewczynkę w czubek głowy, powstrzymując łzy. Zdała sobie sprawę, jak bardzo Caitlyn zazdrościła tym dzieciom, które mieszkały razem z obojgiem rodziców.
– Dlaczego?
– Ponieważ ja i twój tata nie jesteśmy małżeństwem.
– A nie możecie się pobrać? Boże, co za tortura.
– Nie, kochanie. To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Ponieważ ja i pan Fortune, to znaczy Kyle, już się nie kochamy.
– Mówiłaś mi, że miłość się nie kończy.
– Prawdziwa miłość, tak. – Sam czuła na sobie uważne spojrzenie Kyle'a. – Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy, ale bardzo trudno ją znaleźć.
Caitlyn potrząsnęła głową.
– Wcale nie. Trzeba tylko jej poszukać.
– Może ona ma rację – odezwał się Kyle. – Może nie szukaliśmy wystarczająco wytrwale.
Sam nerwowo wsunęła ręce do kieszeni.
– To było dawno temu.
– Wiem, ale…
– Nie wyszło nam. I to cała historia. – Jej głos brzmiał twardo, wykluczał wszelką dyskusję. Chciała zakończyć ten wątek, zanim straci panowanie nad sobą. – Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Co ty na to?
Zerknął na zegarek i zmarszczył czoło.
– Twoja mama chyba ma rację. – Poklepał Caitlyn po kolanie. – Muszę uciekać. Czekam na telefon. Ale wrócę i wtedy zaczniemy się lepiej poznawać, dobrze?
Caitlyn skinęła głową, patrząc na niego rozszerzonymi z wrażenia oczami. Z namysłem skubała jakiś supełek na oparciu kanapy.
– Czy chciałabyś mnie o coś zapytać? – ośmielił ją Kyle.
– Będę się mogła przejechać na Jokerze?
– Nie, Caitlyn! – zaprotestowała Samantha. – Mówiłam ci, że to niemożliwe.
Kyle roześmiał się głośno.
– Jak się uprzesz, to za nic nie popuścisz. Już to wcześniej zauważyłem.
– Święte słowa – zgodziła się Sam. Kyle wyprostował się.
– Porozmawiam z Grantem – obiecał. – Zobaczymy też, co powie twoja mama. Dobranoc. – Na szczęście nie próbował pocałować córki na pożegnanie, co pewnie byłoby przedwczesnym gestem. Wyszedł z pokoju i po chwili dał się słyszeć warkot odjeżdżającego samochodu. Sam wolno wypuściła powietrze z płuc.
Caitlyn poruszyła się niespokojnie w jej objęciach.
– Nic mi o nim nie powiedziałaś. Dlaczego? – zapytała oskarżycielsko.
– Ponieważ myślałam, że tak będzie najlepiej. – Objęła córkę jeszcze ciaśniej, jakby się spodziewała, ze za chwilę wpadnie tu Kyle w towarzystwie adwokatów uzbrojonych w prawnicze dokumenty i siłą odbierze jej dziecko. – Jak widać, myliłam się.
– Mówię ci, Kyle, coś mi się tu nie zgadza. – Głos Rebeki dzwonił mu w uszach. W tej chwili nie miał ochoty wysłuchiwać jej naciąganych, nie przemyślanych teorii na temat śmierci babki. Sam przechodził przecież osobisty kryzys. Niecierpliwie bębnił palcami o kuchenny blat, stał oparty o ścianę w kuchni swojego domu na ranczu. Pot spływał mu z czoła strużkami. – Mama była doskonałym pilotem – ciągnęła uparcie Rebeka.
– Być może samolot miał awarię.
– Dlaczego? Mama kazała swojemu mechanikowi sprawdzać go przed każdym lotem. Rozmawiałam z tym człowiekiem. Zaklinał się, że na dzień przed odlotem wszystko było w porządku.
– To był samolot, Rebeko. Samoloty czasami się rozbijają.
– Nie bez powodu.
Niemal słyszał, jak w głowie jego ciotki pracują małe trybiki. Jego zdaniem Rebeka, autorka powieści kryminalnych, często miała problem z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości.
Przesunął językiem po zębach. W gardle czuł suchość, a mięśnie go bolały po wielu godzinach pracy przy naprawianiu ogrodzenia. Nie miał czasu na wysłuchiwanie bzdurnych przypuszczeń Rebeki.
– Więc co sugerujesz? Że samolot się nie rozbił?
– Nic nie sugeruję. Mówię tylko, że coś mi tu śmierdzi. Mamie nigdy nie przydarzyłby się taki wypadek. Była na to za ostrożna.
– Ostrożna? Kate? Czy mówimy o tej samej kobiecie? Przecież ona uwielbiała ryzyko.
– Ale nie była lekkomyślna – upierała się Rebeka. – Wynajęłam prywatnego detektywa, żeby zbadał przyczyny tej katastrofy.
– Tak, słyszałem o tym. Ale, Rebeko, dlaczego? To nie wróci życia Kate.
– To jest coś, co muszę zrobić, rozumiesz? Chciałam tylko powiadomić wszystkich w rodzinie.
– Nie wierzę własnym uszom.
– Lepiej uwierz. I zaufaj mi. W tej dżungli wydarzyło się coś podejrzanego i zamierzam się dowiedzieć, co to było.
Odwiesił słuchawkę, cały czas myśląc o Rebece. Wyglądem przypominała matkę. Miała długie, kręcone ciemnobrązowe włosy, patrycjuszowski nos, szczupłą sylwetkę… i taką samą przenikliwą inteligencję, o ile nie nabiła sobie głowy jakimiś głupstwami, tak jak teraz.
Do diabła. Nie miał wiele czasu na zagadki Rebeki, chociaż dotyczyły Kate. Nie teraz, kiedy zmagał się z własnymi trudnymi problemami, z których najłatwiejszym było prowadzenie rancza.
Teraz już wiedział, że Caitlyn jest jego dzieckiem, ale co dalej? Oczywiście, będzie chciał ją lepiej poznać, choć i teraz instynktownie wyczuwał, że zanim się spostrzeże, ten mały chochlik okręci go sobie wokół małego palca. Ale co będzie potem, kiedy już sprzeda ten nieszczęsny kawałek ziemi i wróci do Minneapolis albo do jakiegoś innego miasta? Co wtedy? A może tu zostać? Dlaczego nie? Do głowy przychodziło mu tysiące powodów, ale odsuwał je od siebie. Zawsze podobało mu się w Wyoming, a poza tym wszędzie czuł się jak u siebie w domu.