Выбрать главу

Wyszedł przed dom i spojrzał na horyzont. Porośnięte trawą pastwiska ciągnęły się aż do stóp gór, gdzie wyrastały sosny, świerki i jodły. Oparł się o niską belkę podtrzymującą dach i zaklął cicho. Prawdę mówiąc, Caitlyn stanowi tylko część problemu. Jego istotą jest Sam.

– Do diabła z tym wszystkim – wymamrotał pod nosem. Od wschodu zaczął wiać lekki wiatr.

– Mówiłaś mi, że to nieładnie kłamać! – zawołała Caitlyn, kiedy razem podlewały ogródek. Kukurydza i fasola wyrastały na grzędach między domem a stodołą.

– Bo tak jest. Ale byłam wtedy młoda. – Zmrużyła oczy i spojrzała na niebo, po którym przepływały białe obłoki. – Popełniłam błąd. Co mam ci powiedzieć? Przykro mi.

– Naprawdę?

– Tak! Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?

– Bo kłamiesz. – Caitlyn była w złym nastroju od samego rana. Rzuciła wąż do podlewania na ziemię i skrzyżowała ramiona na piersi. – Już dawno mogłam się dowiedzieć o ojcu, opowiedziałabym o nim dzieciom. Nie przezywałyby mnie tak brzydko, gdybym wcześniej wiedziała, kto nim jest.

– Już ci mówiłam, że mi przykro. Caitlyn wyzywająco uniosła głowę.

– Czy będę z nim spędzała weekendy, jak Nora Petrelli ze swoim tatą?

– Nie! Och, naprawdę nie wiem, jak to wszystko będzie wyglądało. – Sam wyciągnęła przed siebie wąż. – Przekonamy się z czasem.

– Zadzwonię do Tommy'ego i Sary i…

– Jeszcze nie teraz, kochanie, dobrze? Najpierw powiemy rodzinie. Porozmawiamy dzisiaj z babcią i damy Kyle'owi czas, żeby powiedział swoim braciom i siostrom. – Nie chciała myśleć o tym, jak zareaguje na tę wiadomość reszta rodziny.

– To ja mam kuzynów? – Caitlyn podniosła wąż i polała wodą więdnące krzaki pomidorów.

– Pewnie całe tłumy.

– Jejku! – Uśmiech rozjaśnił jej buzię, kiedy zdała sobie sprawę, że jest teraz częścią o wiele większej rodziny. – Kiedy ich poznam?

– Jak tylko Kyle wszystkich zawiadomi. – Nagle pojęła ze zgrozą, że od tej pory nie będzie już mogła podejmować decyzji dotyczących córki bez udziału Kyle'a.

Słońce kryło się za zachodnim horyzontem. Zmęczony Kyle wycierał smar z dłoni. Rano naprawiał ogrodzenie, a potem zajął się sporządzaniem spisu – obejrzał wszystkie maszyny i budynki, zastanawiał się, czego trzeba będzie się pozbyć, a co naprawić, szacował, ile pieniędzy będzie musiał przeznaczyć na utrzymanie rancza w dobrym stanie przez sześć miesięcy, żeby potem sprzedać je za korzystną cenę.

Wątpił, by ktokolwiek chciał kupić ranczo w środku zimy. Zgodnie z testamentem Kate, miał tu mieszkać przez pół roku, ale tak naprawdę będzie tutaj pewnie musiał tkwić niemal przez rok, więc dobrze by było wykorzystać ten czas jak najlepiej.

W ciągu ostatniego tygodnia poznał trzech pracujących na ranczu robotników. Mieszkali niedaleko i pracowali tu od kilku lat. Randy Herdstrom, silny, wysoki mężczyzna z dwójką dzieci, wyglądał na takiego, który potrafi zająć się bydłem, naprawić maszynę i porozmawiać z potencjalnymi nabywcami. Dwaj pozostali, Carson i Russ, byli młodzi i zieloni. Silni i krzepcy, bez trudu cały dzień pracowali w polu i przy stadach, ale kiedy dzień pracy dobiegł końca, myśleli tylko o rozrywkach. Wszystkie pieniądze wydawali na piwo, gry hazardowe i kobiety, przesiadujące w tawernie na obrzeżach miasta. Oczywiście to, co robili w wolnym czasie, nie było sprawą Kyle'a. Jego obchodziło tylko, czy dobrze wykonują swoją pracę.

Nadal wycierając smar z rąk, oparł się o ogrodzenie i spoglądał na jedno ze swoich stad. Było to krótkonogie, masywnie zbudowane bydło najróżniejszej maści. Większość ze zwierząt należała do czerwonej rasy hereford, ale zdarzały się też czarne i brązowe sztuki, co świadczyło, że na przestrzeni lat używano do rozpłodu różnych byków. Bydło krążyło spokojnie po polu, od czasu do czasu skubiąc trawę, i wydawało się całkiem zadowolone z życia. Kyle takiego uczucia nie doświadczył od dawna.

Zawsze nękał go jakiś niepokój. Prawdę mówiąc, najspokojniejsze dni przeżył tutaj podczas wakacji, kiedy to przemierzał bezkresne pola, doglądał stad, dobrze się bawił i kochał z Sam. Ona była tu najważniejsza. Matka jego córki.

Dlaczego się dzisiaj nie pokazała? Spodziewał się, że przyjedzie na ranczo, żeby się zająć Jokerem. Nasłuchiwał jej samochodu, wyglądał i jej, i Caitlyn, a kiedy dzień dobiegł końca, z trudnością powstrzymał się, by nie wskoczyć do furgonetki i nie pojechać do niej. Teraz, gdy się dowiedział, że Caitlyn jest jego córką, miał ochotę stale przebywać w ich towarzystwie. Już od dawna miał obsesję na punkcie Sam, a teraz doszło jeszcze dziecko.

Postanowił jednak, że dzisiaj zostawi je w spokoju. Na pewno potrzebowały trochę czasu, by dojść ze sobą do ładu w nowych okolicznościach.

Nie był jednak w stanie zapomnieć prostego pytania córki. „Nie możecie się pobrać?” Nie rozmawiał o tym z Sam, ale w głębi duszy – pewnie z powodu nieczystego sumienia – zastanawiał się nad sugestią córki bardzo poważnie. Nawet jeśli nie są w sobie zakochani, to co z tego? Ludzie się pobierają z najróżniejszych powodów, czasami o wiele gorszych niż dobro dziecka. Nie musieliby nawet razem mieszkać. On pomagałby im finansowo, a mieszkał z nimi jedynie podczas pobytów w Wyoming… Nie, nic by z tego nie wyszło. Przecież chciałby cały czas spędzać z córką, a nie wyobrażał sobie, żeby Sam chciała się przenieść do Minneapolis.

Spojrzał na pogrążone w mroku pola i wyrastające na horyzoncie góry. Czy mógłby tu zamieszkać na stałe? Z Sam? Uśmiechnął się lekko na myśl, że spaliby w jednym łóżku, nocami kochaliby się namiętnie i gwałtownie, a rano budzili w swoich objęciach. Wyobraził sobie jej zapach, który czułby na sobie przez cały dzień. Każdego dnia słuchałby jej śmiechu, mógłby ją dotykać, rozbierać, badać każdy zakątek jej ciała, smakować ją i czuć jej ciepło, rozbudzać jej zmysły.

– Ale cię dopadło, Fortune – zakpił z samego siebie. Na samą myśl o Samancie ogarniało go fizyczne podniecenie. Pot występował mu na skórę, w ustach mu zasychało. Wyobrażanie sobie, że resztę nocy swojego życia mógłby spędzić, trzymając Sam w ramionach, było słodką torturą.

Ale czy zdecydowałby się na ponowny ślub? Czy przysiągłby Sam wierność aż po grób, przed Bogiem i w obecności całej rodziny? Już raz nie udało mu się dotrzymać przysięgi, ale stało się to z powodu Sam. Teraz to jej ślubowałby miłość. Już na zawsze.

Te idiotyczne myśli wywietrzały mu z głowy równie szybko, jak przyszły. Sam zasługiwała na coś lepszego niż małżeństwo z rozsądku. Potrzebowała prawdziwej miłości, a Kyle wiedział, że nie jest zdolny do tego uczucia, które na ogół spotyka się tylko w bajkach.

Z namysłem zmarszczył czoło. Pomysł, by ożenić się z Sam po to, by dać Caitlyn nazwisko, znów do niego wrócił. Jeśli to małżeństwo miałoby przetrwać, musiałby zrezygnować z innych kobiet, ale to nie stanowiło problemu. Musiałby też zrezygnować z życia w Minneapolis, ale ono i tak mu się już znudziło. Przede wszystkim jednak musiałby zapomnieć o egoizmie, a to już było o wiele trudniejsze.

Największym problemem byłoby jednak przekonanie Samanthy, że powinni stać się rodziną. Wątpił, czy Sam przyjmie oświadczyny. Nie był pewien, czy w ogóle zależy jej na małżeństwie. Dobrze pamiętał, jaki czuł się zniewolony przez te kilka miesięcy, kiedy był mężem. Ale u boku Sam… Boże, wiele by dał, żeby spać z nią w jednym łóżku, budzić się rano obok niej i widzieć, jak promienie wschodzącego słońca kładą złote błyski na jej włosach.

– Do diabła z tym – warknął i w bezsilnym gniewie kopnął słupek ogrodzenia. Nic by z tego nie wyszło. Jeśli nawet miał u Sam jakąś szansę, zniszczył ją dziesięć lat temu. Dała mu to jasno do zrozumienia. I nie zmieniał tego nawet fakt, że mieli wspólne dziecko.