Na myśl o Caitlyn uśmiechnął się od ucha do ucha. To dziecko, pełne energii, zadziorne, wesołe i bystre, już się zapowiadało na wyjątkowo piękną kobietę. Jeśli chodzi o Caitlyn, to Sam wykonała kawał dobrej roboty, ale nadszedł czas, by i on wkroczył do akcji.
Wiedział, że małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Wiedziała to również Sam, więc i Caitlyn musi to w końcu zrozumieć.
Zaczęło mu burczeć w brzuchu, więc przypomniał sobie, że nic nie jadł od śniadania, które składało się z kilku grzanek i dwóch filiżanek kawy. Może zadzwoni do Sam i zaprosi ją razem z córką na kolację? Z tym zamiarem poszedł do domu. Tuż przed drzwiami usłyszał nadjeżdżający samochód. Rozpoznał pikapa Granta. Brat z piskiem opon zaparkował na podjeździe i zakurzony wysiadł z samochodu.
– Próbowałem się do ciebie dodzwonić, ale nie odbierałeś.
– Nie było mnie w domu. Co ci się stało?
– To długa historia, w którą wmieszany jest mój sąsiad idiota, jego byk, mój płot i samochód. – Grant miał srogą minę, jego oczy zwęziły się ze złości. – To nie był dla mnie dobry dzień.
Kyle roześmiał się.
– Chodź, poczęstuję cię drinkiem. Nie będzie to nic wyjątkowego, tylko coś ze starych zapasów Bena.
– Brzmi zachęcająco. Kyle klepnął brata po plecach i razem weszli do domu.
– Opowiedz mi o facetach, którzy pracują na ranczu.
– Randy jest bystry, pracowity i rozumie, na czym polega prowadzenie gospodarstwa. Russ i Carson, cóż… Są młodzi, myślą tylko o kobietach. Pamiętasz, jak to było.
Było i jest, pomyślał Kyle. Odkąd znów spotkał Sam, ciągle o niej myślał. W dzień miał ochotę ją odwiedzić, nocami wyobraźnia podsuwała mu takie obrazy, że nie mógł spać. A jeszcze dodatkowo łączyła ich córka. Kiedy o niej myślał, miał ochotę natychmiast pojechać do Sam i zażądać praw do dziecka.
– To uczciwi ludzie, a nie o wszystkich robotnikach w okolicy da się to powiedzieć. – Grant powiesił kapelusz na kołku. – Starają się, ciężko pracują cały dzień, nie wdają się w awantury.
Usiadł na kuchennym krześle, a Kyle wyjął butelkę, nalał whisky do szklanek i podał drinka bratu.
– Wypijmy za pracę na ranczu, jedno z najlepszych i najgorszych zajęć na ziemi. – Grant wzniósł toast, stuknął się szklanką z bratem i wypił długi łyk.
– Nie wiem, czy to najlepsza praca. Chyba jedna z najgorszych. – Kyle usiadł i przechylił szklankę. Trunek zapiekł go w gardle, a potem ognistą strużką spłynął do żołądka.
– Nic nie rozumiesz, prawda? – zapytał nagle Grant.
– Czego nie rozumiem?
– Kate postawiła ci taki warunek co do przejęcia rancza, żebyś wreszcie się dowiedział, co się w życiu liczy i zapuścił gdzieś korzenie.
Ależ doskonale to rozumiał. Nie tyle ze względu na Kate lub ranczo, ale ze względu na Sam. Postanowił zmienić temat.
– Masz ochotę na kolację?
– Przyjąłeś do pracy kucharza? – roześmiał się Grant.
– Nie. Moglibyśmy pojechać do miasta i znaleźć jakąś restaurację, gdzie podają steki grube na trzy palce.
– Stawiasz?
– Jasne. Teraz jestem bogatym ranczerem.
Dokończyli drinki, zmyli z siebie kurz i pojechali samochodem Kyle'a do miasta. Po drodze Kyle zwierzył się bratu. Grant w milczeniu wysłuchał opowieści o Sam i Caitlyn.
– A niech mnie… – wymamrotał w końcu. – Nigdy bym się nie domyślił. Wszyscy w mieście podejrzewają, że to dziecko Tadda Richtera i że Caitlyn jest podobna do mamy, ale teraz, kiedy już wiem… No, kto by pomyślał?
Zaparkowali pod niedrogą restauracją przy głównej ulicy i Kyle wyłączył silnik. Nad drzwiami wisiało rozłożyste poroże, a przed wejściem rozłożył się pies, skrzyżowanie labradora z owczarkiem niemieckim.
– Co teraz zrobisz?
– Sam nie wiem. – Kyle wsunął kluczyki do kieszeni. – Boję się, że cokolwiek postanowię, nie spodoba się to Samancie.
Grant zacisnął silną dłoń na ramieniu Kyle'a.
– Bez względu na to, czego sam chcesz, musisz przede wszystkim myśleć o Samancie i jej córce. Przez dziewięć lat doskonale sobie bez ciebie radziły, więc nie możesz tak znienacka wtargnąć w ich życie, jak rozpędzona ciężarówka.
– Przecież to moja córka. Mam do niej prawo.
– Tak, ale nie wolno ci jej zranić. – Puścił ramię Kyle'a. – Choć raz w życiu posłuż się rozumem i nie rób żadnych gwałtownych ruchów, przynajmniej dopóki Sam i Caitlyn nie przyzwyczają się do ciebie.
– Prowadzisz kącik porad w magazynie ilustrowanym?
– Nie, ale wszyscy jesteście mi bliscy i chciałbym, żebyście byli szczęśliwi.
– I na tym polega problem, co? – Wysiedli z samochodu. Wieczór był ciepły i pogodny. Ulicą hałaśliwie przejeżdżały samochody, latarnie świeciły tak jasno, że nie było widać gwiazd. Zza drzwi restauracji wypływał papierosowy dym i dźwięki muzyki country. – Kto tak naprawdę jest ci najbardziej bliski, ja czy Sam?
– Ani ty, ani ona. Jesteście dorośli. Najbardziej obawiam się o Caitlyn. Łatwo będzie złamać jej dziecięce serduszko.
– Nigdy bym tego nie zrobił. Właśnie cię miałem zapytać, czy pozwoliłbyś jej przejechać się na Jokerze. Męczy mnie o to od pierwszego dnia.
– Jeśli Sam się zgodzi i jeśli ktoś będzie jej pilnował. Ten ogier jest nieprzewidywalny.
– Ja przy niej będę.
– Dobrze. Pamiętaj, bądź wobec Caitlyn ostrożny. Jeśli chcesz stać się dla niej ojcem, na którego zawsze będzie mogła liczyć, to w porządku. Ale jeśli marzy ci się coś w rodzaju ojcostwa z doskoku, to znaczy, że do niczego się nie nadajesz.
– Dzięki za słowa otuchy. – Kyle zatrzasnął drzwi samochodu. Pies przed drzwiami postawił uszy, ale nie ruszył się z miejsca. Musieli go obejść, żeby wejść do środka.
– Nie ma co ukrywać, Kyle – dodał Grant, podążając za bratem. – Masz na swoim koncie kilka porażek, jeśli chodzi o kobiety i wypełnianie zobowiązań.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Kochasz go jeszcze?
Pytanie Caitlyn odbiło się echem od ścian łazienki, gdzie Samantha rozczesywała splątane włosy córki siedzącej na blacie umywalki. Dziewczynka była już na tyle duża, że potrafiła sama się wykąpać, ale nadal miała trudności z rozczesywaniem mokrych włosów i zwykle zostawiała przy tym kałużę wody na podłodze. Tak też się stało i teraz.
– Czy go kocham? – Samantha przeciągnęła grzebieniem po włosach córki. – To trudne pytanie.
– Au! A co w nim trudnego?
– Miłość jest skomplikowana. W jej skład wchodzi wiele różnych uczuć – tłumaczyła spokojnie. Była szczęśliwa, że córka jest w trochę lepszym nastroju.
– Kochasz mnie, prawda?
– Oczywiście.
– I zawsze mnie kochałaś.
– Wiem, ale…
– Więc dlaczego pan… Kyle… Jak mam go nazywać?
– O Boże, Caitlyn, nie wiem – przyznała. Skończyła rozczesywać włosy córki i spoglądała teraz w zaparowane lustro, jakby we własnym odbiciu szukała odpowiedzi.
– Tatuś brzmi tak dziwnie.
– Mnie się też tak wydaje. Wiesz, może pozwolisz mu zdecydować, a jeśli nie spodoba ci się jego pomysł, zaproponujesz coś innego? To dość rozsądny człowiek. Przynajmniej zazwyczaj. – To nie była całkiem prawda. Czasami Kyle Fortune bywał mniej więcej tak rozsądny jak schwytany w pułapkę ryś. Sam podejrzewała, że w sprawach dotyczących córki będzie raczej wykazywał nadmierną nerwowość.
– Wyszłabyś za niego, gdyby ci się oświadczył?
– Słucham? – Nerwowo przełknęła ślinę.
– Pytałam, czy…
– Wiem, usłyszałam za pierwszym razem. Tylko nie mogę uwierzyć, że mnie o to pytasz. Daj, pomogę ci zejść.