Выбрать главу

– Ale wyszłabyś? – nie dawała za wygraną córka. Sam łagodnie położyła jej ręce na ramionach.

– Raczej nie, kochanie. To, co między nami było… to dawne dzieje. Wszystko się zmieniło. – Widząc w oczach dziewczynki narastający smutek, zaklęła w duchu. Ale przecież nie mogła kłamać.

– Jeśli się zmieniło, to może znowu się zmienić – upierała się Caitlyn i zwinnie zeskoczyła na podłogę.

Sam nie miała sumienia jej powiedzieć, że prędzej w piekle zabraknie smoły, niż Kyle Fortune się oświadczy. Jeszcze większy cud musiałby się wydarzyć, by Sam przyjęła jego oświadczyny.

Razem wytarły wodę z podłogi, a potem owinięta w suchy ręcznik Caitlyn pobiegła na górę do sypialni. Samantha odniosła zużyte ręczniki do pralni na tyłach werandy i wrzuciła je do plastikowego kosza. Zerknęła w stronę rancza Kyle'a i westchnęła. Nie pokazał się przez cały dzień. Ona też do niego nie zajrzała. Zrobiła to celowo.

Oboje potrzebowali czasu, by się przyzwyczaić do myśli, że są rodzicami, że być może razem będą się opiekować Caitlyn, towarzyszyć jej w dorastaniu. Sam poczuła dziwny ból. Wiedziała, że powinna się zgodzić na współudział Kyle'a w wychowaniu córki, ale myślała o tym bardzo niechętnie.

Gdzie był przez długie miesiące jej ciąży, kiedy musiała znosić ciekawskie i potępiające spojrzenia ludzi? Co robił podczas dwudziestogodzinnego porodu, gdy lekarze nie mogli się zdecydować, czy wykonać cesarskie cięcie, a ona była przekonana, że umiera? Czy ją pocieszał i podtrzymywał na duchu? Czy tulił ją w objęciach, kiedy płakała w poduszkę, przerażona perspektywą samotnego wychowywania dziecka?

Nie. Ożenił się z inną kobietą – równą mu statusem społecznym, z kimś, kto nigdy nie miał takich kłopotów jak Samantha. A potem, kiedy Caitlyn musiała znosić pogardliwe spojrzenia i docinki, Kyle nie musiał jej tłumaczyć, co ją różni od innych dzieci.

– Nie rozczulaj się nad sobą, Rawlings – zganiła się pod nosem, wchodząc na piętro. – Przecież nie znosisz takich żałosnych kobiet. – Przecież mimo obaw o przyszłość, to właśnie ona była świadkiem pierwszego uśmiechu córki, pierwszych niepewnych kroków. To ona całowała ją w stłuczone kolano czy zadrapany łokieć, patrzyła, jak dziewczynka uczy się jeździć na rowerze; to ona siedziała dumnie na widowni, kiedy Caitlyn zdobyła pierwszego kosza w szkolnej drużynie. Owszem, cierpiała w samotności, ale też z nikim nie musiała się dzielić dumą z osiągnięć córki.

Okryła dziewczynkę kołdrą, zostawiła światło w korytarzu i zeszła na dół. W kuchni czekał na nią Kyle. Siedział przy stole i patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

Na jego widok oniemiała. Siedział w jej domu jak u siebie, jakby naprawdę należał do rodziny.

– Przestraszyłeś mnie – wydusiła w końcu. Gorączkowo starała się zapanować nad sobą. – Jak się tu…

– Tylne drzwi nie były zamknięte.

– Zamykam je na klucz dopiero, kiedy idę spać. Nie słyszałam twojego samochodu… – Zerknęła przez okno, gdzie niebieskie światło lampy systemu alarmowego kładło się tajemniczo na podwórzu.

– Przyszedłem pieszo. Musiałem zebrać myśli.

– I Kieł nawet nie zaszczekał? – Spojrzała na leżącego przy drzwiach psa, a ten najwyraźniej wyczuł, że nie dopełnił swych obowiązków, ponieważ miał skruszony wyraz oczu. -. Co z ciebie za pies? – zapytała z wyrzutem. Pies położył głowę między łapami i uderzył ogonem o podłogę. – Dziwię się, że nie poszedłeś na górę, żeby zobaczyć, jak układam Caitlyn do snu.

Kyle miał taką minę, jakby walczył z jakimś całkiem nie znanym sobie uczuciem.

– Chciałem, ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli porozmawiamy w cztery oczy.

Poczuła, że ogarnia ją panika.

– O czym?

– Mamy wiele do przedyskutowania.

– Teraz?

– Tak.

Już miała zacząć się z nim sprzeczać, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język. Trudno się było z nim nie zgodzić. Ich życie się zmieniło, musieli podjąć decyzje co do przyszłości. Wiedziała to, ale mimo to czuła lęk, jakby ją schwytano w pułapkę. Jej dobrze zorganizowane dotychczasowe życie, choć nie wszystkim musiało się podobać, jej bardzo odpowiadało. To wszystko działo się za szybko.

– Dobrze, ale przedtem muszę jeszcze coś zrobić. Wrócę za kwadrans. Nalej sobie kawy.

– Pójdę z tobą. Znów chciała zaprotestować, ale się powstrzymała. Bała się, że powie coś, czego będzie żałowała i czego nie da się cofnąć. Z Kyle'em trzeba postępować ostrożnie.

– Jak chcesz – odrzekła bez entuzjazmu. Bez słowa przeszli przez dziedziniec. Żwir chrzęścił pod ich butami, a chór świerszczy zagłuszało żałosne porykiwanie cielaka w oborze.

– Nic ci nie będzie – powiedziała Sam, włączając światło. Cielę znów zaryczało i Sam cicho cmoknęła. Zwierzę zapewne chciało dołączyć do innego stada, zaplątało się w drut ogrodzenia i głęboko skaleczyło przednią nogę. Sam postanowiła zatrzymać go pod dachem, dopóki rana się trochę nie zagoi. Niezadowolone zwierzę ryczało tak głośno, że mogłoby obudzić umarłego.

– Nie jest tu szczęśliwy. – Kyle oparł się o słupek podtrzymujący strych na siano i spoglądał na nogę zwierzęcia, poplamioną jodyną.

– Nie lubi, jak mu się ogranicza wolność – zgodziła się i wyjęła z kieszeni scyzoryk. Schyliła się i przecięła sznurek opasujący belę siana.

– Wcale mu się nie dziwię. Zamknęła scyzoryk, schowała go do kieszeni i sięgnęła po wiszące na ścianie widły. Kyle chwycił je pierwszy i włożył porcję siana do żłobu. Głodne zwierzę natychmiast przestało ryczeć i zabrało się do jedzenia.

– Mówisz tak z własnego doświadczenia? – zapytała, starając się, żeby jej głos brzmiał obojętnie, chociaż jej głupie serce biło coraz szybciej. Co ją obchodzi, czy Kyle lubi ograniczenia, czy nie? Zresztą znała już odpowiedź na to pytanie. W jego słowniku nie było takich słów jak „zaangażowanie” lub „stały związek”. Zerknęła na niego i zobaczyła, że wpatruje się w nią niezwykle przeszywającym wzrokiem. Na chwilę zaparło jej dech w piersi. Nagle zwilgotniałymi dłońmi wzięła wiadro i podeszła do kranu zamontowanego tuż przy drzwiach.

– Nie przyjechałaś dziś do Jokera – powiedział. Wiedziała, że zauważy jej nieobecność, oczekiwała, że coś powie na ten temat, ale nie lubiła się tłumaczyć. Odkręciła kran i lodowata woda popłynęła do metalowego wiadra.

– Potrzebowałam czasu, żeby trochę pomyśleć.

– Tak się domyślałem. – Kiedy wiadro się napełniło, zakręciła wodę i wróciła do zagrody dla cielaka. Kyle stał oparty o widły. – I do jakich doszłaś wniosków?

– W sprawie Caitlyn? – Nalała wody do mniejszego koryta.

– A co innego mógłbym mieć na myśli?

– Nie doszłam do żadnych wniosków. Naprawdę nie wiem, co robić. – Głos jej się trochę łamał. Dlaczego tak jej się przygląda tym swoim hipnotyzującym wzrokiem? Wyszła z boksu i zamknęła za sobą bramkę. Wieszała wiadro na kołku przy oknie, kiedy poczuła na swoich dłoniach ręce Kyle'a.

– Dobrze, dałem ci szansę. Teraz moja kolej. Czuła na karku jego gorący oddech. Odwróciła się twarzą do niego. Był tak blisko, że widziała ślad zarostu na jego policzkach i cień pożądania w oczach. Zacisnął mocniej palce. Bezwiednie spuściła wzrok na jego usta, zaciśnięte w pełną determinacji linię.

– Dużo o tym myślałem i zrozumiałem, że los dał mi prezent. Byłem zły na babkę, że przez nią muszę tu mieszkać całe pół roku, ale teraz uważam, że to może okazać się błogosławieństwem. Mam czas, żeby poznać córkę i… i znów poznać ciebie.