Выбрать главу

– Zacznij się do tego przyzwyczajać.

– Dlaczego?

– Bo Caitlyn należy do rodziny Fortune'ów.

– Nikt o tym nie wie.

– Na razie. To tylko kwestia czasu.

– A potem co? Myślisz, że nagle stanie się celem jakiegoś ataku? Właśnie to chciałeś powiedzieć?

Dobry Boże, to nie może być prawda. Dotychczas prowadziły z Caitlyn beztroskie, idylliczne życie, przynajmniej przez większość czasu. Oczywiście, były kpiny i wyzwiska, ale zawsze było w tej okolicy bezpiecznie. Nie groziło im żadne fizyczne zagrożenie. Bała się o dziecko, ale jej lęki dotyczyły takich spraw jak wypadki drogowe, kłopoty w szkole albo okrucieństwo innych dzieci. Obawy Kyle'a były o wiele bardziej przerażające.

– Myślę, że trochę przesadzasz. Telefoniczne wybryki nie znaczą jeszcze, że ktoś chce zrobić Caitlyn coś naprawdę złego.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz, ale na wszelki wypadek tu zostanę.

– Nie wydaje ci się, że to całkiem niepotrzebne? To jest życie, nie melodramat.

Odwrócił się i przyparł ją do ściany.

– Chcesz ryzykować życie naszej córki?

– Jasne, że nie.

– W takim razie pozwól mi spędzić tu noc.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł. Uśmiechnął się dwuznacznie.

– Jak mnie powstrzymasz? Wyrzucisz mnie z domu siłą? Wyciągniesz strzelbę taty? Zadzwonisz po policję?

– Prawdę mówiąc, zamierzałam cię uwieść – oznajmiła poważnie. – Chciałam zabrać cię do swojego łóżka, rozgrzać cię do białości, a kiedy już byłbyś słaby i uległy, wezwałabym pogotowie i kazała sanitariuszom, żeby cię stąd wywieźli w kaftanie bezpieczeństwa.

Roześmiał się i dotknął jej twarzy.

– Zabawne, ale chciałem cię poddać takiej samej próbie. Jeśli uważasz, że twój plan się powiedzie, proszę bardzo. Zdaję się na twoją łaskę.

– Podoba mi się to zdanie. Powinieneś wygłaszać je częściej. – Stłumiła śmiech. Sięgnęła ręką za siebie, do ściennej szafy i wyjęła stary koc oraz poduszkę, od których biła silna woń naftaliny. – To dla ciebie, kowboju. Możesz tu zostać, ale będziesz spał na kanapie.

– Zdaje się, że mówiłaś coś o rozgrzewaniu mnie do białości w twoim łóżku.

– Kłamałam – oparła. Kiedy pochylił się, żeby ją pocałować, położyła mu ręce na ramionach i potrząsnęła głową. – Za szybko, Kyle. Nie jestem jeszcze gotowa na takie sytuacje.

– Skąd wiesz? Jej uśmiech stał się chłodny.

– Wiesz, jak to mówią, kto się raz sparzył, na zimne dmucha. Ja tak się sparzyłam, że będę dmuchała na zimne do końca życia.

Odsunął się, robiąc jej przejście.

– Nie sądzę, żeby było z tobą aż tak źle. Jeśli się nad tym zastanowisz, sama dojdziesz do takiego wniosku.

– Zgaś światła, dobrze?

– Sam…

– Dobranoc, Kyle.

– O której śniadanie?

– Kiedy tylko je przygotujesz. Lubię jajecznicę. Caitlyn przepada za naleśnikami, ale cokolwiek zrobisz, będziemy zadowolone.

Usłyszał, jak drzwi na piętrze się zamykają. Gdyby był prawdziwym mężczyzną, poszedłby na górę i wskoczył do jej łóżka. Przecież dzisiaj reagowała na jego pieszczoty. Drżała pod wpływem jego dotyku, pragnęła go. Bez wysiłku by ją przekonał, by się z nim kochała. Wyobraził sobie, jakby to było i od razu poczuł, że ogarnia go podniecenie.

Przeklinając pod nosem, rzucił koc na kanapę. Była twarda i niewygodna, lecz to nie brak wygody nie pozwalał mu zasnąć, tylko bliskość Sam.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Obudził ją dochodzący z kuchni zapach kawy. W pierwszej chwili się zdziwiła, lecz szybko przypomniała sobie, że Kyle jest w domu. Nie miała pojęcia, dlaczego świadomość jego obecności wpływała na nią kojąco. Nie potrzebowała Kyle'a, nie chciała go. Im rzadziej go będzie widywać, tym lepiej.

W pokoju nadal panował mrok, świt dopiero zaczynał wpełzać przez otwarte okno. Włożyła szlafrok i boso zbiegła na dół. W kuchni zobaczyła Kyle'a siedzącego za stołem. Policzki miał zarośnięte, włosy zmierzwione od snu, oczy jasne i czyste jak poranne niebo nad Wyoming.

– Dzień dobry – powitał ją. Kieł leżał zwinięty u jego stóp, w dzbanku stała świeżo zaparzona kawa.

– Dzień dobry. – Unosząc brwi, nalała sobie kawy i usiadła naprzeciw niego. – Nie przypuszczałam, że doczekam się takiego dnia – mruknęła, obejmując kubek dłońmi. – Kyle Fortune udomowiony.

– Jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz.

– Czyżby? Może mi powiesz.

– Dobrze. – Wraz z krzesłem odchylił się do tyłu. – Przede wszystkim powinnaś wiedzieć, że musiałem się wykazać nadludzko silną wolą, żeby śpiąc z tobą pod jednym dachem, nie wedrzeć się siłą do twojego łóżka. Przez pół nocy walczyłem z sobą, ale w końcu szlachetność wzięła górę nad popędem.

Nie mogę jednak obiecać, że następnym razem zachowam się tak samo. W zasadzie gwarantuję ci, że nie.

Przełknęła łyk kawy, starając się zachować spokój. Przy tym mężczyźnie nic nie było łatwe, nawet poranna kawa.

– Skąd ci przyszło do głowy, że będzie jakiś następny raz?

– A skąd tobie przyszło do głowy, że nie?

– Nie możemy tak żyć, drżeć na widok własnego cienia, liczyć na twoją opiekę. Damy sobie z Caitlyn radę. – W milczeniu pił kawę i patrzył na nią z namysłem, co doprowadzało ją do szaleństwa. – Dotychczas świetnie sobie radziłyśmy.

– Bo ja nie wiedziałem, że mam córkę. – Odstawił kubek, skrzyżował ręce na piersi i jeszcze bardziej odchylił się w tył. – Nie ma takiej siły, prawnej czy fizycznej, która by mnie od niej odsunęła.

– Nie powiedziałam, że właśnie tego chcę.

– Słuszna uwaga. Powiedz, czego właściwie chcesz. Wyprostował się, nogi krzesła stuknęły o podłogę. Kieł umknął w kąt kuchni, a Kyle nagle pochylił się nad stołem i zbliżył twarz do twarzy Sam. Patrzył na nią wrogo.

– To akurat jest dość proste – odparła bez wahania. Nie mrugnąwszy nawet okiem, odstawiła kubek, oparła się o porysowany blat i oznajmiła: – Chcę, żeby moja córka była szczęśliwa.

– Bez ojca?

– Nie, to by było głupie. Tak naprawdę nigdy nie chciałam cię od niej odizolować, ale okoliczności mnie do tego zmusiły. Teraz sytuacja się zmieniła. – Odwróciła wzrok. – Wszystko tak się poplątało.

– Nie musi tak być. Chodź. – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą na werandę. Trawa była jeszcze wilgotna, a rosa zmieniała pajęczyny w sznury skrzących się kryształków. Kyle oparł się o balustradę i przyciągnął Sam do siebie. Przez cienki materiał szlafroka czuła jego ciepło, słyszała miarowe bicie serca. Gdzieś w oddali zapiał kogut. – Nie musimy ciągle się kłócić.

Oparła głowę na jego ramieniu. Gdy dotknął ustami jej skroni, lekko zadrżała.

– Chcę dla niej tego samego co ty – powiedział. Jego oddech był ciepły jak wiosenny wiatr.

– Naprawdę?

– Jej szczęście jest najważniejsze.

– Czyżby? – Bardzo chciała mu wierzyć, ale kiedy stała tak blisko niego, nie potrafiła myśleć logicznie.

– Zaufaj mi, Sam. Tym razem będzie lepiej.

– Tym razem? – powtórzyła. Zdała sobie sprawę, że mówi o ich związku. Wszystko było takie skomplikowane i niejasne, w przeszłości i teraz. Czy dzisiaj mogła zaznać tyle szczęścia, żeby zatrzeć wspomnienie wczorajszego bólu?

Na schodach rozległy się kroki i Sam odskoczyła od Kyle'a, zanim córka zdążyła ich zobaczyć przytulonych. Mogłaby wyciągnąć fałszywe wnioski.

– Mamo?

– Tutaj, kochanie. Caitlyn, jeszcze w piżamie, przebiegła przez kuchnię i na widok Kyle'a zatrzymała się jak wryta.