– Lubi płeć przeciwną – zauważyła Sam.
– A to błąd. Czujnie spojrzała na Kyle'a, uśmiech zniknął z jej ust.
– Przemawia przez ciebie doświadczenie? – zapytała.
– Słuchaj, wiem, że ja…
– Nieważne – przerwała mu szybko. – To stare dzieje. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze?
Wiedziała jednak, że kiedyś będą musieli o tym porozmawiać. Nie może dłużej ignorować przeszłości, zwłaszcza teraz, kiedy Kyle się tutaj zjawił. Zasługuje na to, żeby poznać prawdę. Sumienie czasami sprawiało jej tyle kłopotu. Wiedziała, że nie ma wyboru. Musi zdradzić mu swoją tajemnicę. Ale nie teraz.
– Zajmijmy się koniem, co? – Z tymi słowami ruszyła w stronę ogiera, a Kyle za nią. Przemówiła do Jokera łagodnie, a ten zareagował jak zwykle – uciekł w przeciwny koniec zagrody. Spięta, znów zbliżyła się do zwierzęcia. Tym razem Joker się nie opierał i pozwolił zaprowadzić się do stajni, gdzie został nakarmiony i napojony.
Kyle nie odstępował ich ani na krok. Najwyraźniej zafascynowany jej podejściem do zwierzęcia, podążył za nią do stajni. Z zaciekawieniem przyjrzał się budynkowi, który teraz należał do niego. Betonowa podłoga, ściany z nieheblowanych cedrowych desek, strych na siano nad rzędami końskich boksów i pomieszczenie, gdzie przechowywano siodła i uprząż, od których bił ciepły zapach wyprawionej skóry.
– Mieszkasz w domu po rodzicach? – zapytał, rozglądając się wokół. Światło wciskało się do środka przez brudne okna.
Drobiny kurzu tańczyły lekko w kilku cienkich, słonecznych smugach.
– Tak.
– Sama?
– Z córką – odparła, zamykając drzwi boksu. Skobel wskoczył na miejsce z głuchym stukiem, który odbił się echem od ścian. Potem zapanowała cisza, zakłócana jedynie brzęczeniem muchy i biciem serca Sam.
– Nie wiedziałem, że jesteś mężatką.
– Nie jestem.
– Och… Pewnie sobie pomyślał, że jestem rozwódką, stwierdziła w duchu. Postanowiła nie wyprowadzać go z błędu, dopóki nie odzyska równowagi. Niech sobie myśli, co chce. Przywykła do tego, że ludzie wymyślali na jej temat najróżniejsze rzeczy. Samotne macierzyństwo w małym, prowincjonalnym mieście zawsze wywołuje ciąg plotek i domysłów. Sam nigdy nie zadawała sobie trudu, żeby prostować fałszywe przypuszczenia.
– Po śmierci ojca mama przeniosła się do miasteczka, a ja z Caitlyn…
– Caitlyn to twoja córka? Skinęła głową, bojąc się, że zdradzi zbyt wiele.
– Wolałyśmy zostać tutaj. Wychowałam się na wsi i chcę, żeby córka też się tu wychowała.
– A co z jej ojcem? Odniosła wrażenie, że usłyszała nagły ryk wiatru, jakby w środku lata zerwała się zimowa zawierucha. Poczuła dokuczliwy, pulsujący ból w skroniach.
– Ojciec Caitlyn zniknął z naszego życia – odrzekła i w duchu zwymyślała się za tchórzostwo.
Szybko chwyciła zgrzebło i zaczęła czyścić Jokera.
– Pewnie jest ci trudno. Jeszcze jak, pomyślała.
– Jakoś dajemy sobie radę – powiedziała głośno.
Skupiła się na czyszczeniu konia, a wywołany zdenerwowaniem pot ściekał jej strużkami po plecach. Powiedz mu, powiedz mu teraz, nakazywała sobie w myślach. Już nigdy nie trafi ci się taka dobra okazja. Na litość boską, on zasługuje na to, by wiedzieć, że ma dziecko!
– Chciałem tylko powiedzieć, że…
– Nie przejmuj się – wpadła mu w słowo i zaczęła czyścić drugi bok konia. Pracowała gorączkowo, chaotyczne myśli przebiegały jej przez głowę, w ustach jej zaschło.
– Uważaj, bo zetrzesz mu wszystkie łaty z grzbietu – zażartował Kyle.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, ile energii wkłada w szczotkowanie. Nawet sam Joker, zwykle w takiej sytuacji całkowicie pochłonięty jedzeniem, odwrócił się i spojrzał na nią zdziwiony.
– Przepraszam – wymamrotała i wrzuciła zgrzebło do kubła. Pojawienie się Kyle'a zdenerwowało ją, a brak ojca Caitlyn był zawsze drażliwym tematem. W rozgrzanej, mrocznej stajni, w obecności Kyle'a, z którym zaszła w ciążę i który potem ją porzucił, czuła się jak schwytana w pułapkę. Starała się nie zwracać na niego uwagi, chociaż siedział obok na barierce i uważnie na nią patrzył. Jego oczy jakby kryły w sobie jakąś niewypowiedzianą obietnicę. Nie, na pewno się myli. To, co było, minęło, wyschło niczym miejscowy strumień podczas dziesięcioletniej suszy.
– Sam… – Kyle lekko dotknął jej ramienia.
Zareagowała tak, jakby poczuła dotyk rozpalonego żelaza. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Snop oślepiającego światła wtargnął do środka, a za nim podmuch gorącego, suchego powietrza. Usłyszała za sobą kroki – to nowe buty Kyle'a zachrzęściły na żwirze. Nie odwróciła się jednak. Bała się, że jeśli spojrzy mu w oczy, zobaczy w nich cień swoich własnych uczuć, które nią owładnęły na jego widok.
– Pracuję tutaj, przejęłam pracę po ojcu. Pełnię obowiązki zarządcy, odkąd Red Spencer… A on pracował tu od mniej więcej siedmiu lat, zanim ojciec przeszedł na emeryturę. W każdym razie Red przejął tę pracę po ojcu, kiedy ojciec już nie dawał sobie rady, ale odszedł kilka miesięcy temu. Przeprowadził się do Gold Spur… tak, chyba tam… żeby być blisko syna i synowej. Kate poprosiła mnie, żebym się wszystkim zajęła, no a ja się zgodziłam, ale teraz, kiedy ty wróciłeś, pewnie nie będę już potrzebna…
– Sam! – Chwycił ją za rękę i odwrócił ku sobie, a jej niemal zaparło dech w piersi. – Paplasz bez ładu i składu. O ile pamiętam, dawniej nigdy ci się to nie zdarzało.
– Ale przecież nie wiesz, jaka jestem teraz, prawda? – Ożył tłumiony od dziesięciu lat gniew. – Nic o mnie nie wiesz, bo sam zadecydowałeś, że tak ma być.
– Na miłość… Wyrwała rękę z jego uścisku.
– Wszystkie księgi są w gabinecie. – Zamaszystym gestem wskazała na dom i ruszyła do samochodu. – Zdaje się, że w traktorze trzeba wymienić sprzęgło. Pewien kupiec z San Antonio jest zainteresowany twoim bydłem. Mam też listę ranczerów, którzy chcą wynająć Diabła, to znaczy Jokera, do rozpłodu. Siano w tym roku trzeba będzie zebrać wcześniej…
– A ty uciekasz, bo się czegoś boisz.
– Co takiego? – Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Z furią oparła dłonie na biodrach.
– Powiedziałem, że uciekasz…
– Słyszałam, co powiedziałeś, tylko nie uwierzyłam własnym uszom. – Oczy jej się zwęziły ze złości. – Akurat ty nie masz prawa oskarżać kogokolwiek o to, że ucieka ze strachu.
– Wyrzuciła ramiona do góry i spojrzała na błękitne niebo, po którym płynęło kilka białych obłoków. – To nie do wiary! Nie do wiary. – Odwróciła się na pięcie i pobiegła do samochodu. Po chwili wrzuciła bieg i szybko odjechała, a Kyle patrzył bezradnie na chmurę pyłu za jej pikapem.
– Czy coś się stało? – Caitlyn, siedząca na fotelu pasażera, zmierzyła matkę przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, tak podobnych do oczu ojca. Jechały właśnie do miasta.
Na poboczu starej wiejskiej drogi smoła miękła od upału. Rozgrzane powietrze wpadało przez otwarte okna, burząc i tak już zmierzwione płowe włosy dziewczynki.
– Co się miało stać? – Serce Samanthy zadrżało z niepokoju. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, powietrze drgało nad rozpalonym asfaltem, zniekształcając odległe zarysy domów w westernowym stylu. Miasteczko Clear Springs oddawało hołd drugiej połowie dziewiętnastego wieku poprzez swą architekturę.
– Jakoś dziwnie się zachowujesz, odkąd po mnie przyjechałaś.
– Caitlyn nie zadowoliła się wymijającą odpowiedzią matki.
– Może i tak – przyznała Sam.