Przez okno widziała tylne światła odjeżdżającego samochodu i zastanawiała się, czy to było ich ostatnie spotkanie. Ludzie noszący nazwisko Fortune rzadko słyszeli odmowę.
Gasząc światło, dostrzegła w lustrze swoje odbicie – zmierzwione włosy, nabrzmiałe usta – i przypomniała sobie, jak się przed chwilą kochali. Chyba zupełnie zwariowała. Odrzuciła oświadczyny milionera, ale bez większych oporów zgodziła się z nim kochać. I tak postąpiła matka, której córka chciała poznać ojca. Nagle poczuła wielkie znużenie i westchnęła ciężko.
– Jesteś idiotką, Sam – wymamrotała pod nosem. Nachyliła się i podrapała Kła za uchem. – Zwykłą idiotką, której duma odebrała zdrowy rozsądek.
A najgorsze ze wszystkiego było to, że sama nie wiedziała, czego chce.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kyle jeszcze raz naparł na klucz francuski, w nadziei że stara śruba i uszczelka będą teraz lepiej trzymać i woda przestanie przeciekać, a sądząc po wielkiej plamie rdzy na rurze, ciekła tak od kilku sezonów. Modląc się w duchu, odkręcił kran. Woda popłynęła do betonowego koryta, nie ściekając po rurze. A więc sukces!
Konie – głównie klacze ze źrebiętami – przyglądały mu się bez większego zaciekawienia. Przyzwyczaiły się już do jego widoku, kiedy malował wyblakłe na słońcu deski, naprawiał dach stodoły, podpierał przechyloną werandę i rozwijał całe kilometry drutu wzdłuż ogrodzenia. On zajmował się swoją pracą, one spokojnie się pasły, z rzadka podnosząc głowy.
Dzisiaj postanowił, że naprawi wszystkie cieknące krany. Jutro miał się zająć maszyną do wiązania siana w bele. Psuła się co sezon, tak przynajmniej twierdził Randy. Potem chciał uszczelnić okna i odmalować dom. Na ranczu ciągle było coś do zrobienia, ale ku swemu zdziwieniu stwierdził, że wcale mu to nie przeszkadza. Teraz, kiedy po wielu godzinach ciężkiej pracy mięśnie przestały go wreszcie boleć, życie tutaj, w odległym zakątku Wyoming, zaczynało mu się podobać.
Ciągle miał jakieś zajęcie, wysiłek fizyczny pochłaniał jego energię i pozwalał trzymać nerwy na wodzy.
Trzy dni temu poprosił Sam o rękę, ale od tego czasu prawie jej nie widywał. Owszem, przyjeżdżała na ranczo zajmować się tym przeklętym koniem. Jego, Kyle'a, traktowała uprzejmie, ale nawet nie zadała sobie trudu, by się do niego uśmiechnąć. Caitlyn też się pojawiała, nadal bardzo zainteresowana spędzaniem czasu z ojcem. Jednak fakt, że rodzice rozmawiali ze sobą sztywno i że panowała między nimi napięta atmosfera, nie mógł ujść jej uwadze. Na razie jeszcze nie skomentowała tego, że dwoje dorosłych ludzi zachowuje się jak para obrażonych nastolatków.
Od tamtej nocy Kyle nawet nie pocałował Samanthy. Starannie dbała o to, by nie zostać z nim sam na sam i żeby nawet przypadkiem go nie dotknąć. Wyglądało to tak, jakby go chciała ukarać za to, że się jej oświadczył. To prawda, że jego oświadczyny nie wypadły zbyt romantycznie, ale chyba niczego takiego nie oczekiwała. Zresztą, kto potrafiłby zrozumieć tę kobietę?
Kiedy koryto się napełniło, zakręcił kran. Z dumą zauważył, że udało mu się go skutecznie uszczelnić. Prace na ranczu były zwykle nieskomplikowane, ale przynosiły szybkie efekty i dawały mu satysfakcję, czego nie doświadczał, pracując dla rodzinnej firmy w Minneapolis.
Zaciekawione źrebię podeszło do niego i wsunęło nos do wody, ale zaraz odbiegło w podskokach, wysoko wyrzucając kopytka. Jego ciemnobrązowa sierść lśniła w popołudniowym słońcu. Wysoko nad głową po bezchmurnym niebie krążył jastrząb. Na horyzoncie wyrastały góry Teton, których szczyty pokrywał jeszcze śnieg. Dopiero teraz dostrzegł ich surowy majestat. Tak, ta dzika kraina, nie pozbawiona piękna, zaczynała coraz bardziej przypadać mu do serca. Tym bardziej że mieszkało tu jego dziecko. I Sam. Ale on tutaj jakoś nie pasował.
Zdjął z ogrodzenia koszulę, włożył klucz do jednej z kieszeni pasa na narzędzia, który okalał jego biodra, i poszedł do domu. W ciągu zeszłego tygodnia załatwił wiele rzeczy. Randy Herdstrom za jego namową zgodził się pełnić rolę zarządcy rancza, a Carson i Russ mieli nadal pracować jako robotnicy rolni. Joker stawał się coraz bardziej posłuszny, a Caitlyn ufała mu bez zastrzeżeń. Za to Sam nadal była nieufna. Widział to wyraźnie.
W bezsilnej złości uderzył dłonią o słupek ogrodzenia. Pomyślał o swojej babce.
– Może miałaś rację – wymamrotał pod nosem, jakby Kate mogła go usłyszeć. – Może właśnie tu jest moje miejsce na ziemi. – Jednak kiedy tylko wypowiedział te słowa, od razu poczuł, że to nieprawda. Problem polegał na tym, że on nigdzie nie mógł znaleźć swego miejsca. Ani tutaj, w dziczy Wyoming, ani wśród wieżowców Minneapolis. Czuł się w pełni na swoim miejscu tylko w ramionach Sam. – Dość tego! – warknął do siebie, zły, że jego myśli przybrały taki obrót.
Ale co z Caitlyn? To jest naprawdę niezwykła dziewczynka. Towarzyszyła mu codziennie, paplając wesoło i nieustannie zadając pytania. Ciągle też go błagała, żeby dał jej się przejechać na tym przeklętym koniu. Sam raz pozwoliła jej usiąść na grzbiecie Jokera, ale to małej nie wystarczyło. O, nie. Caitlyn była bardzo rozczarowana, że matka cały czas nie wypuściła wodzy z dłoni. Upierała się, że jest już duża i da sobie radę z koniem. Sam jednak nie dała się przekonać.
Kyle usłyszał warkot silnika, zanim jeszcze zobaczył samochód. Serce zabiło mu mocniej. Cóż, jeśli chodzi o Sam, zachowywał się jak zakochany głupiec. Nadjechała z wielką szybkością, ciągnąc za sobą pióropusz kurzu, i zahamowała z piskiem opon. Uśmiechnął się mimo woli. Prowadziła jak pirat drogowy.
Kiedy doszedł do parkingu, Sam właśnie wysiadła z samochodu i rozglądała się wokół. Gdy go spostrzegła, zmierzyła go pełnym furii wzrokiem. Podeszła do niego, wiatr rozwiał jej włosy.
– Ach, więc tu jesteś!
– Byłem tu całe popołudnie.
Oskarżycielsko wymierzyła palec prosto w jego pierś, niemal trzęsąc się z oburzenia.
– Nie miałeś prawa oskarżać Jennifer Peterkin – oznajmiła. Jej zielone oczy miotały iskry.
– Ale…
– Nie próbuj zaprzeczać. Wpadłam w sklepie na Shawnę. Od razu mi opowiedziała o wszystkim i ostrzegła mnie, że jeśli ty czy ja jeszcze raz postawimy stopę na jej ziemi, oskarży nas o oszczerstwo, naruszenie cudzej własności, nękanie i jeszcze pięćdziesiąt innych rzeczy!
– Chciałbym to zobaczyć – odrzekł spokojnie, Zauważył że Sam mimowolnie zerka na jego nagą pierś. Zamilkła na chwilę, co wziął za dobry znak. Do diabła, jest taka piękna, nawet kiedy się złości.
– Nie o to chodzi, Kyle – ciągnęła po chwili. – Poszedłeś tam, nie mówiąc mi o tym.
– Gdybym ci powiedział, zdenerwowałabyś się i próbowała mnie powstrzymać.
– Oczywiście! Jestem zdenerwowana. A nawet więcej. Jestem zła, wściekła i oburzona.
– Caitlyn to również moja córka.
– Ale to nie daje ci prawa do oskarżania…
– Jasne, że daje. – Chwycił ją za wyciągniętą rękę. – Nikt więcej nie będzie dręczył Caitlyn. Widziałem małą Jenny, stała na schodach, za plecami matki. Widać było, że ma coś na sumieniu.
– To bardzo prawdopodobne, ale nie masz dowodu.
– Czy te telefony się powtórzyły? – zapytał czując, że on również zaczyna wpadać w gniew.
– Słucham?
– Czy w ciągu ostatnich dni ktoś dzwonił z wyzwiskami do Caitlyn? A może były jakieś głuche telefony?
– Nie, ale… Poczuł lekką satysfakcję.
– Może byś mi podziękowała, zamiast robić awanturę na całą okolicę.
– Zaczekaj chwilę…
– Nie, to ty zaczekaj – zirytował się. – Nikt nie będzie dokuczał mojemu dziecku, jak długo ja tu jestem.