Выбрать главу

– Wiem, wiem – przerwał jej Kyle. Czuł, że za chwilę rozboli go głowa. Zawsze bolała go głowa, gdy musiał się zajmować problemami firmy. Caroline uwielbiała pracę w wielkiej korporacji i przygotowywała się do tego, by pewnego dnia stanąć na jej czele, tymczasem Kyle'a w ogóle nie obchodziły interesy, zestawienia zysków i strat, wyroby kosmetyczne i marketing. Kiedyś próbował się przełamać, ale bezskutecznie. Może babka miała rację, że zostawiła mu w spadku ranczo, z dala od reszty rodziny i siedziby firmy. Nadal nie chciał myśleć o recepturze na krem młodości, którego głównym składnikiem miał być wyciąg z rośliny występującej głęboko w amazońskiej dżungli. To właśnie po nią Kate Fortune poleciała do Brazylii.

Rozległ się brzęczyk kuchenki mikrofalowej, Sam wyjęła z niej filiżanki i wokół rozszedł się zapach kawy. Samantha podała Kyle'owi jedną filiżankę, drugą zostawiła sobie.

– Jest jeszcze jeden powód, dla którego chcę cię tu widzieć – dodała Caroline poważnym tonem. – Chodzi o Rebekę.

– Nie musisz mi mówić. Podejrzewa, że Kate została zamordowana. – Kyle upił łyk kawy i mrugnął do Sam. – Rebeka już do mnie dzwoniła.

– Powiedziała ci, że zatrudniła prywatnego detektywa, niejakiego Gabriela Devereax, żeby jej pomógł w dochodzeniu?

– Wspomniała, że zamierza coś takiego zrobić.

– Cóż, ja raczej nie mam nic przeciwko temu. Uważam, że jeśli w tym wypadku jest coś podejrzanego, to powinniśmy o tym wiedzieć. Sądzę jednak, że nie możemy dopuścić, żeby prasa coś zwęszyła. Teoria Rebeki, chociaż zupełnie bezpodstawna, może sugerować, że w grę wchodzi szpiegostwo przemysłowe. Rozgłos tego rodzaju jest naszej firmie niepotrzebny, byłby dla niej wręcz szkodliwy. Ten pożar laboratorium już i tak przyciągnął uwagę prasy. Niektórzy akcjonariusze byli bardzo zaniepokojeni. – Głos Caroline brzmiał trochę nerwowo. – Może trochę przesadzam, ale hipoteza Rebeki wyprowadziła mnie z równowagi.

– Caro, nie przejmuj się tak. To tylko hipoteza. Nie ma żadnych dowodów.

– Ale dziennikarze…

– To nasze najmniejsze zmartwienie. – Odstawił filiżankę na blat. Żałował, że odebrał telefon. Dlaczego rodzina się upiera, żeby go wciągać w sprawy firmy? Co on może o tym wiedzieć?

– Sam widzisz, że musisz przyjechać.

– Tak, przekonałaś mnie. – Przestępując z nogi na nogę, zastanawiał się nad powrotem do Minnesoty. Na samą myśl o tym czuł ucisk w żołądku. Życie w mieście bardzo się różniło od życia u stóp gór, do którego już zaczął się przyzwyczajać. – O której godzinie zaczyna się spotkanie?

– O dziewiątej.

– Będę tam – zapewnił. Napotkał wzrok Sam, która z roztargnieniem mieszała kawę ze śmietanką. – Poza tym mam dla ciebie nowinę.

Samantha gwałtownie uniosła głowę.

– Dobrą czy złą? – zapytała Caroline.

– Zdecydowanie dobrą.

– Nie! – Sam potrząsnęła głową. Z brzękiem odłożyła łyżeczkę na stół. – Kyle, nie…

– A więc o co chodzi? – dopytywała się Caroline. Sam wyraźnie pobladła.

– Kyle, nic nie mów. To nie jest odpowiednia pora…

– Miałem zadzwonić do taty i jemu pierwszemu to powiedzieć, ale skoro rozmawiamy, to ty pierwsza się dowiesz, że mam rodzinę.

– Co? – zapytała zdumiona kuzynka.

Sam gwałtownie chwyciła powietrze. Miała taką minę, jakby świat zwalił jej się na głowę.

– Mam córkę – wyjawił Kyle. – Dziewięcioletnią córkę. W telefonie zapanowała martwa cisza. Sam usiłowała sięgnąć po słuchawkę, chcąc przerwać rozmowę.

– Przepraszam, nie dosłyszałam – odezwała się w końcu Caroline. – Co masz?

– Córkę. Nazywa się Caitlyn – mówił Kyle, odwracając się plecami do Sam, by mu nie przeszkadzała.

– Kyle, nie! Przestań! – Samantha patrzyła na słuchawkę, jakby była ona ucieleśnieniem zła.

– Pamiętasz Samanthę Rawlings?

– Tak…

– Dawno temu coś nas łączyło. To dość skomplikowane. Przywiozę je obie do Minneapolis i wtedy wszystko sobie wyjaśnimy.

– Dobry Boże – wyszeptała oszołomiona Caroline.

– Do zobaczenia w piątek. Rozłączył się, a Sam, której twarz była teraz dla odmiany czerwona z wściekłości, stanęła przed nim w bojowej postawie. Zacisnęła pięści i patrzyła na niego rozjuszona.

– Jak śmiesz?

– Przecież muszą się dowiedzieć.

– Ale nie w taki sposób.

– A w jaki?

– Nie wiem, ale na pewno jest jakiś lepszy sposób.

– Powiedz mi, jaki.

– Och, Kyle. Taka wiadomość to jak grom z jasnego nieba. Nie możesz tak po prostu…

– Razem to wszystkim powiemy.

Myśl o jego bogatej rodzinie sprawiała, że krew lodowaciała jej w żyłach. Nie chciała narażać Caitlyn ani siebie na niechęć tylu osób.

– Poprosiłem cię o rękę – przypomniał jej.

– Żeby wszystko było jak należy? – spytała z odrazą.

– Żeby było nam łatwiej.

– Czasami łatwiej nie znaczy lepiej.

Chciał ją objąć, ale cofnęła się. Była tak zagniewana, że nie zniosłaby jego dotyku.

– Możemy się pobrać, a potem przedstawić cię mojej rodzinie – zaproponował.

– Muszę pilnować rancza.

– Poprosimy kogoś, żeby przez kilka dni się nim zajął.

– Nie jestem jeszcze gotowa.

– Miałaś na to dziesięć lat.

– Ale to się dzieje za szybko. – Potrząsnęła głową i podniosła rękę, jakby chciała przeciąć jego dalsze nalegania. – Nie chcę, żebyś się ze mną żenił tylko dlatego, że mamy dziecko. Jestem dorosła, umiem sobie sama radzić i nie potrzebuję, żeby ktoś mi się oświadczał bez większego przekonania.

– Co to ma znaczyć?

– Nie chcę, żebyś mnie wykorzystywał tylko po to, żeby zdobyć dostęp do mojej, to znaczy naszej córki. Nie pozwolę, żebyś igrał z moimi i jej uczuciami. Już ci powiedziałam, że nie interesuje mnie papierek, na którym będzie napisane, że jesteśmy mężem i żoną. Małżeństwo to coś więcej niż urzędowy dokument. – Wyrzuciła ramiona w górę. – Cała ta rozmowa nie ma sensu. Poza tym nie mogę tak po prostu wyjechać.

– Moja rodzina będzie cię oczekiwać.

– Nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie liczy się przede wszystkim Caitlyn. Nie zabiorę jej w obce miejsce, gdzie twoi krewni będą się na nią gapić, a dziennikarze zadawać najdziwaczniejsze pytania. Nie dopuszczę, żeby stała się atrakcją dla spragnionej sensacji gawiedzi. – Wszystkie nagromadzone w ciągu dziesięciu lat obawy wypłynęły na wierzch. Sam objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się jej zimno. – Jak miałeś zamiar ją przedstawić?

– Jako swoją córkę.

– Swoją nieślubną córkę, poczętą tuż przed twoim ślubem z inną kobietą?

– A więc znów wracamy do punktu wyjścia.

– Obawiam się, że tak. Twarz Kyle'a przybrała stanowczy wyraz.

– Prędzej czy później muszę powiedzieć rodzinie, że…

– Wolę, żeby to było później – przerwała mu. Znów się spierali, chociaż na skórze czuła jeszcze jego zapach. Kilka minut temu leżeli obok siebie, spleceni w uścisku, jakby już byli mężem i żoną, jakby łączyło ich coś stałego…

– Ale kiedy?

– Nie wiem!

Mięśnie twarzy Kyle'a stężały. Widać było, że traci cierpliwość.

– Czego ty w zasadzie ode mnie chcesz, Sam?

– Potrzebuję czasu, żeby sobie wszystko poukładać.

– Dziesięć lat w jednej z najmniej zaludnionych okolic kraju ci nie wystarczy?

– Nie żartuj sobie ze mnie.

– To nie był żart. Zmrużył oczy i potarł zarost na policzkach, ten sam, który jeszcze niedawno drażnił jej delikatną skórę.