– Trzymaj się, maleńka – wyszeptała Sam.
Podbiegła do zagrody, starając się zachować spokojny wyraz twarzy. Wiedziała, że nie może dopuścić, by koń poczuł jej zdenerwowanie. Serce jednak nadal tkwiło jej w gardle. Nie spuszczała wzroku z córki. Caitlyn, blada jak kreda, wreszcie ją zobaczyła.
– Mamusiu!
– Trzymaj się. W tej samej chwili Joker stanął dęba, a Caitlyn głośno krzyknęła.
– Nie! Koń opuścił przednie kopyta i niczym wystrzelony z procy pognał w najodleglejszy kąt zagrody.
– Mamo! – Caitlyn kurczowo trzymała się jego grzywy.
– O Boże, Boże – powtarzała w panice Sam.
Wiedziała, że musi się uspokoić i przejąć kontrolę nad sytuacją. Łagodnie zawołała konia, otworzyła bramę i weszła do zagrody. Ogier był wyraźnie spłoszony, oczy wychodziły mu z orbit, nozdrza się rozszerzały, mięśnie drgały.
– Już dobrze, dobrze. Wszystko będzie dobrze – przemawiała łagodnie Sam i nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy do zwierzęcia, czy do córki.
Joker zarżał ostro i uderzył kopytami o ziemię.
– Caitlyn, spróbuj się ześliznąć… Koń znów zarżał i stanął dęba. Samantha zatrzymała się jak wryta.
– Mamusiu… Ogier ruszył z kopyta, przemknął obok Sam niczym wiatr, wzbijając pył. Ogon powiewał za nim jak czarny proporzec.
– Caitlyn! – zawołała Sam. – Trzymaj się. Idę do ciebie.
– Nie! Joker zarżał przenikliwie i znów wspiął się na tylne nogi.
Caitlyn piszczała.
– Trzymaj się mocno, kochanie! – Sam rzuciła się naprzód. Starała się uspokoić konia, chociaż sama bała się śmiertelnie. Joker potoczył dokoła oczami. – Spokojnie, Joker, spokojnie – powtarzała, wyciągając rękę w nadziei, że zdoła go chwycić za uzdę.
Koń prychnął, jeszcze raz stanął dęba i zaraz potem gwałtownie wyrzucił w górę tylne nogi. Siła bezwładu pchnęła Caitlyn naprzód, jej palce zsunęły się z końskiej grzywy. Przeleciała nad pochyloną głową Jokera.
– Nie! – Sam rzuciła się do biegu, potykając się o nierówności gruntu.
Caitlyn wylądowała z głuchym hukiem, uderzając głową o ziemię. Wokół niej wzbił się obłok kurzu. Joker usiłował ją przeskoczyć, ale zaczepił kopytem o jej ramię. Dziewczynka krzyknęła i skuliła się w obronnym geście.
– O Boże. Caitlyn… – Sam dobiegła do córki i padła na kolana. Modliła się, żeby była cała i zdrowa. Kątem oka zobaczyła, że Joker wybiegł przez nie domkniętą bramę i pogalopował przed siebie, ale nic ją to nie obchodziło. Liczyła się tylko Caitlyn.
– Kochanie… – Objęła głowę córki, jej jasne włosy rozsypały się wokół. – Słoneczko… – wyszeptała, czując łzy pod powiekami. – Słyszysz mnie, córeczko? – Caitlyn jęknęła, ale nie otworzyła oczu. – Wszystko będzie dobrze – szeptała. Łzy spływały jej po policzkach. – Nie odchodź…
Usłyszała warkot traktora. Po chwili maszyna wyjechała zza stodoły. Randy Herdstrom zobaczył ją z daleka, zaklął głośno i zręcznie zeskoczył z siodełka. Jego buty zadudniły na podwórzu.
– Dobry Boże, co się stało?
– Dzwoń po pogotowie! – poleciła Sam. Zarządca pobiegł jak błyskawica i wrócił po kilkunastu sekundach.
– Co się stało? – powtórzył pytanie. Wprawnie obmacał barki, żebra i ramiona Caitlyn.
Nękana poczuciem winy za to, że spuściła córkę z oka, Sam opowiedziała, jak Caitlyn przyszła tu samowolnie i próbowała się przejechać na wpółdzikim koniu.
– Podbiegłam do niej, a Joker uciekł z zagrody. Potem, dzięki Bogu, nadjechałeś ty.
W oddali zawyła syrena karetki pogotowia.
Randy położył Sam na ramieniu dużą, zakurzoną rękę.
– Pomoc już jedzie. – Sam bała się, że za chwilę całkiem się załamie, ale Randy pocieszył ją: – To silna dziewczynka, jak jej mama. Nic jej nie będzie.
Sam mogła tylko modlić się i mieć nadzieję, że Randy się nie myli.
Kyle z trudem dotrwał do końca posiedzenia. Był w okropnym nastroju. Chociaż za wielkimi oknami rozciągał się panoramiczny widok miasta, czuł się w sali konferencyjnej jak w klatce. Rozluźnił kołnierzyk i węzeł krawata, rozpiął górny guzik koszuli. Jak kiedykolwiek mógł znosić takie życie? Czuł, że się dusi, jakby coś go przygniatało. To prawda, że zawsze prześladował go jakiś niepokój, ale teraz miał wrażenie, że za chwilę oszaleje. Kilka razy zagłosował, raz czy dwa wygłosił swą opinię, a był tak zmęczony, jakby przez kilka dni stawiał ogrodzenie na kamienistej, surowej ziemi pod Clear Springs.
Kiedy jego ojciec, wujowie, ciotki, bracia, siostry i kuzyni siedzieli wokół okrągłego stołu i dyskutowali o wszystkim, od logo firmy do zysku z jednej tubki tuszu do rzęs, Kyle nerwowo bębnił palcami o blat stołu i z trudem zachowywał cierpliwość. Oni spierali się, zastanawiali, argumentowali, czasami śmiali, ale przez większość czasu ze śmiertelną powagą omawiali każdy szczegół, Kyle myślał, że zwariuje. Jeśli o niego chodzi, firma mogła jutro zwinąć swą działalność. Dałby sobie radę, nawet gdyby musiał sprzedać wszystko co ma, łącznie z ranczem. W ciągu ostatniego miesiąca nauczył się, że życia nie można mierzyć wartością majątku, przychodu ani nawet akrami ziemi wokół Clear Springs. Cała jego egzystencja się odmieniła. Najważniejsze były dla niego teraz Sam i Caitlyn. To, że Sam nie chciała wyjść za niego za mąż, bolało go jak świeża rana. Zależało jej na nim, może nawet go kochała. Wyczuwał to. A jednak nie przystała na jego propozycję.
Ponieważ, beznadziejny idioto, zachowałeś się tak, jakbyś robił jej wielką łaskę, gdy tymczasem jest odwrotnie, pomyślał nagle i ukradkiem zerknął na zegarek, W dyskusji pojawiła się kwestia tej przeklętej receptury na krem młodości – podstawy nowej linii kosmetyków firmy – i wokół stołu zapanował ponury nastrój. Nikt nie zapomniał, że Kate straciła życie, szukając tajemniczego głównego składnika nowego kremu. Gdyby to zależało od Kyle'a, odwołałby wszelkie prace nad tym projektem, ale wszyscy członkowie rodziny się zgadzali, że nowy krem nie tylko przyniesie zyski, lecz dobrze się przysłuży ludziom. Akcje firmy spadały, sukces nowego kosmetyku miał fundamentalne znaczenie.
Kyle cieszył się jedynie z tego, że nie było czasu na rozmowy o sprawach osobistych. Wszedł do sali konferencyjnej na dwie minuty przed rozpoczęciem posiedzenia i znalazł swoje miejsce za wielkim, lśniącym stołem. Grant siedział po jego lewej, kuzynka Rocky po prawej stronie. Buntownicy, którzy uciekli na Dziki Zachód, trzymali się razem. Naprzeciw widział Caroline, jak zwykle oddaną firmie wicedyrektor działu marketingu. Obok niej siedzieli świeżo poślubiony mąż, Nicholas Valkov, i piękna Allie. Chociaż były z Rocky bliźniaczkami, wyglądały odmiennie. Allie podkreślała swą naturalną urodę, a Rocky starała się, by klasycznie zarysowane kości policzkowe, długa szyja i gęste, rude włosy jak najmniej rzucały się w oczy. Allie była modelką, Rocky pilotem.
Siedzący u szczytu stołu Jake, wuj Kyle'a, mówił o stratach i zyskach z ostatniego kwartału i tłumaczył, jak można zatrzymać tendencję spadkową. Oczywiście, za pomocą nowej receptury na krem młodości.
Kyle nie miał na ten temat nic do powiedzenia i był pewien, że jego postawa – siedział niedbale, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami – zdradza brak zainteresowania. Zauważył, że Rocky w roztargnieniu bazgrze coś w notatniku, a Grant nie może usiedzieć spokojnie i co dwie minuty zerka na zegarek.
– Myślałem, że przywieziesz Sam – wyszeptał.
– Ja też tak myślałem.
Grant spojrzał na niego znacząco.
– Uparta kobieta, prawda? Kyle zerknął na niego z ukosa.
– Pasowałaby do rodziny.