Выбрать главу

Proszę – krzyknęła, nie pamiętając o tym, że De-von me radził jej tak robić.

W progu stanął Cord Macalister.

– Cóż to za uroczy widok – Przyjrzał się jej zarumienionej od Snu twarzy, jasnym włosom spływającym na plecy, rozpiętej sukni odsłaniającej pełny biust…

– Cord nie spodziewałam się…

Myślałaś, że to Mac? Ma więcej szczęścia, niż sądziłem

Linnet pośpiesznie zapięła suknię i spięła włosy w kok.

– Czym mogę służyć?

Rozsiadł się na ławie przy stole, wyciągnąwszy przed siebie nogi. Było w nim coś wyzywającego, co zmuszało do patrzenia na niego, słuchania go.

Po prostu byłem w okolicy. Pomyślałem, że moglibyśmy się lepiej poznać. – W jego oczach błysnęła iskierka rozbawienia, gdy Linnet przechodząc obok musiała okrążyć jego nogi.

– Przykro mi, ale muszę się teraz zająć kolacją.

Niezrażony tym patrzył, jak dziewczyna obiera ziemniaki i wrzuca je do garnka.

– Niemało tego jedzenia jak dla jednej osoby -zauważył.

– To dla Devona. Przychodzi tu na kolację.

– Nie za dobrze mu?

– To i tak nie dość, by mu odpłacić za to, co dla mnie zrobił.

Leniwie przyglądał się jej, rozbierając ją w myślach.

A potem popatrzył jej prosto w oczy.

– gdybyś to mnie miała spłacić jakiś dług, znalazłbym inny sposób.

Zastukano do drzwi i tym razem Cord krzyknął:

– Wejść!

Uśmiech na twarzy Devona zbladł. Stojąc w progu zwrócił się do Linnet.

– Nie wiedziałem, że masz gościa. Wrócę chyba do pracy.

– Ależ, kuzynie. Nie bądź taki. Ta młoda dama gotuje właśnie przepyszną kolację. Z pewnością starczy dla nas obu.

Devon posłał Linnet znaczące spojrzenie.

– Nie chciałbym przeszkadzać. Dobranoc – Powiedział i zamknął za sobą drzwi.

Linnet patrzyła za nim, ale Cord chwycił ją za rękę

– Zostaw go. Zawsze był taki. Jest najbardziej porywczym człowiekiem, jakiego znam. Nic mu nie można powiedzieć, żeby się nie wściekał.

Linnet z gniewem spojrzała mu w oczy.

– A ty, wiedząc o tym, celowo go sprowokowałeś.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem.

– No, można tak powiedzieć. Ale gdy stawką w grze jest taka ślicznotka jak ty, wszystkie chwyty są dozwolone. -Przytrzymał jej rękę, przesunąwszy dłoń z nadgarstka na łokieć.

Odepchnęła go ze złością.

– Skoro już się wprosiłeś na tę kolację, możesz ją sobie zjeść. – Nalała nie dogotowany gulasz do miski z takim impetem, że ochlapała sobie suknię.

Cord był poruszony. W ciągu całych trzydziestu sześciu lat życia nie spotkał jeszcze kobiety, której by zapragnął i która oparłaby się jego urokowi. Opór Linnet intrygował go. Jadł powoli, nie zwracając uwagi na smak, obserwując Linnet szyjącą coś, co wyglądało na męską koszulę. Gdy skończył, wstał, przeciągnął się, a białe frędzle zawirowały, koraliki zalśniły. Uśmiechnął się, widząc, że Linnet na niego patrzy.

Linnet, panno Tyler, to był niezwykle interesujący wieczór, ale niestety muszę już iść. Skinęła głową. – Dobranoc.

Uśmiechnął się przystając w drzwiach.

– do tej pory nie zaglądałem do Sweetbriar zbyt Często, ale chyba niedługo zmienię zdanie o tej mieścinie, Miło będzie wpaść tu zimą, żeby zobaczyć, jak się sprawy mają.-Wyszedł.

Zajrzał do sklepu Devona, pewien, że będzie tu oczekiwany Był niezłym gawędziarzem i ludzie lubili gdy przyjeżdżał. Przy kominku niecierpliwie oczekiwały go dzieci, którym wyjątkowo pozwolono później iść spać; uśmiechnął się do nich i podszedł do Devona na stojącego przy szerokim kontuarze.

– Świetna kucharka z tej twojej kobiety.

Devon popatrzył zimno na starszego od siebie o dziesięć lat kuzyna-rywala.

– Nie pamiętam, bym się z nią żenił.

– Właśnie to chciałem usłyszeć. To muzyka dla moich uszu. – Ruszył w stronę kominka, rozpoczynając oczekiwaną gawędę.

6

Linnet stała przez chwilę w progu, z koszem przy. krytym ścierką, obserwując Corda otoczonego sporą grupą ludzi. Wysoki blondyn, w białej, obszytej frędzlami kurtce, odcinał się od reszty. Nagle Doli Stark chwycił ją za ramię i ruchem głowy wskazał tylne drzwi składu. Otworzyła je cicho, myśląc, że za nimi znajduje się stajnia. Znalazła się w ciemnym pomieszczeniu, a gdy jej wzrok przyzwyczaił się do panujących tam ciemności, na wąskim łóżku zobaczyła Devona. Obok leżała koszula i buty. Jego ciemna skóra lśniła w mroku, na głowie wiły się ciemne, gęste włosy. Wyglądał zadziwiająco młodo, jak jeden ze śmiałków Szalonego Niedźwiedzia. Przypomniała sobie naszyjnik, który miał na szyi, gdy wczołgał się do szałasu, by ją uratować.

Podeszła na palcach do ławy stojącej przy łóżku. Pomyślała, że właściwie powinna stąd pójść, zostawić koszyk z jedzeniem i odejść. Zacisnął pięść przez sen. Tak bardzo chciała go teraz dotknąć! Zauważyła, że otworzył oczy – jasne, niebieskie, nie pasujące do ciemnej karnacji.

– Przyniosłam ci kolację – powiedziała cicho. – Doli Stark pokazał mi te drzwi, więc weszłam tutaj. Myślałam, że to wyjście – wyjaśniła pośpiesznie. Oczywiście nie tłumaczyło to powodu, dla którego stała tak blisko i trzymała go za rękę.

Usiadł, opuścił bose stopy na podłogę, przesunął ręką po włosach. Przemknęło jej przez myśl, że chciałby wiedzieć czy są miękkie w dotyku. Pierś miał gładką, pozbawioną zarostu. Pod skórą widać było mięśnie.

Nic mi nie musiałaś przynosić.

Uśmiechnęła się, nie spuszczając wzroku z jego twarzy

– Wiem ale chciałam to zrobić. Nie mogłam cię zostawić głodnego wiedząc, że z mojego powodu nie jadłeś przez cały dzień i nie spałeś w nocy. Wziął od niej koszyk. Czasem jestem zdrowo wkurzony i mówię rzeczy, których potem żałuję. O Boże! Czy to pieczony kurczak?

Cały kurczak i cały placek z jabłkami.

Chyba zjem wszystko.

Tak też myślałam. – Gdy Devon wgryzał się w udko kurczaka, rozejrzała się po pokoju. Na przeciwległej ścianie znajdowała się półka. Podeszła do niej. Z daleka nie zauważyła stojących na niej drewnianych figurek, jakie widziała w sklepie. Dotknęła jednej z nich, wyczuwając pod palcami gładkość powierzchni drewna. Czuła, że Devon jej się przygląda.

– Ty to zrobiłeś?

Przytaknął.

– Devonie, czy zdajesz sobie sprawę, że to dzieło sztuki? Że gdybyś mieszkał na wschodzie, mógłbyś dostać za to mnóstwo pieniędzy?

Na chwilę przestał jeść.

– To tylko takie sobie struganie, mój ojciec robił to o wiele lepiej.

– Trudno mi w to uwierzyć. – Wzięła do ręki kolejną figurkę. – Jaki on był? To znaczy twój ojciec?.

Devon uśmiechnął się.

– Był dobrym człowiekiem. Wszyscy go lubili. Najlepszy ojciec, jakiego można sobie wymarzyć. Puszczał mnie wolno, gdy tego potrzebowałem, i pocieszał gdy miałem jakiś kłopot.

– Nie był jeszcze stary, gdy umarł?

– Nie – odparł krótko Devon.

– Jak to się stało? – zapytała cicho.

– Niedźwiedź. – W tym jednym słowie Devon zawarł cały ból, który nim zawładnął na widok ojca rozszarpanego przez niedźwiedzia, tylko dzięki Gaylonowi nie rzucił się na zwierzę z gołymi rękami. Często później dziwił się, skąd staruszek wziął tyle siły, by powstrzymać dorosłego już wtedy chłopaka.

– Weź sobie kilka, jeśli chcesz. – Ruchem głowy wskazał figurki. – Możesz wziąć nawet wszystkie, nie zależy mi na nich.

– A powinno, Devonie, Są piękne i nie możesz ich rozdawać ot tak sobie.

Nie wiem, o co ci chodzi.

Nie możesz ich oddawać byle komu.

A czemu nie? Są moje. Poza tym jest ich całe mnóstwo, a może być jeszcze więcej.