Devonie Macalister, nie próbuj mnie znowu rozgniewać. Wystarczy na dziś.
Te słowa przypomniały mu o Cordzie i zamilkł.
Mimo wszystko chciałabym mieć jedną z tych figurek, ale jest zbyt ciemno, bym mogła wybrać. -Podeszła do Devona. – Jeśli skończyłeś, zabiorę koszyk.
– Dobre było. Najlepszy posiłek, jaki kiedykolwiek jadłem – powiedział sennie, kładąc nogi na łóżku. -Dziękuję – Dobranoc, Devonie – powiedziała przystając w drzwiach
– Dobranoc Lynna
Rano następnego dnia Linnet weszła do sklepu Devona, ale Gaylon powiedział jej, że Mac wyjechał o świcie i zabrał spory zapas żywności.
– Wyjeżdża zawsze wtedy, gdy pojawia się Cord – powiedział Doll. – Spotyka się ze swoim dziadkiem, który jest Shawnee
– Nie martw się, wróci – pocieszał ją Gaylon.
W ciągu kilku następnych dni Linnet ze zdumieniem twierdziła, że czuje się bardzo samotna. Przebywała wśród mieszkańców Sweetbriar, ale mieli oni zbyt dużo swoich kłopotów, by mogli się nią zajmować.
Gdy Cord zaproponował jej przejażdżkę, zawahała się, ale w końcu wyraziła zgodę. Chciała poznać przyczynę niechęci panującej pomiędzy kuzynami.
Cord oparł ręce na biodrach i popatrzył na nią z uśmiechem.
Chyba się mnie nie boisz? Przez chwilę przyglądała mu się.
Nie, nie boję się.
– No to załatwione. Mam konia od Floyda Tuckera.
Możemy ruszać, kiedy zechcesz.
Pomysł wyrwania się z domu niezmiernie jej się spodobał.
– Z przyjemnością pojadę, Cord. Wezmę tylko szal.
Patrzył, jak dziewczyna wchodzi do chaty. Potem spojrzał na szare niebo. O tak! Wszystko szło dokładnie tak, jak sobie zaplanował.
Linnet wiedziała, że ostatnio było niezwykle jak na tę porę roku, a ludzie mówili, że pewnie nie potrwa to już długo. Dziś się zachmurzyło, Przyroda wydawała się dziwnie spokojna, przyczajona, każdy dźwięk odzywał się w lesie głośnym echem, Cord niewiele mówił, prowadził ją wąską ścieżką przez las Przejechali tak kilka dobrych mil.
_ Cord, czy nie oddaliliśmy się za bardzo od wioski? Devon zawsze ostrzegał mnie przed Indianami.
Uśmiechnął się.
– Czasami u nich mieszka przez pewien czas, więc uważa, że on jeden potrafi ich zrozumieć. Możesz mi zaufać. Nie narażę cię na żadne niebezpieczeństwo.
Poza tym jesteśmy na miejscu.
Podjechała do niego. Przystanęli i patrzyli na szerokie rozlewisko rzeki Cumberland.
– Ładne, prawda? – przerwał ciszę Cord.
– Tak. Imponujące. Zsiadł z konia.
– Macie coś takiego w Anglii?
W Ameryce wszystko jest większe. Nawet ludzie. Stanął przy jej koniu i uniósł ręce tak samo, jak to robił Devon. Oparła mu dłonie na ramionach, a on zsadzil ją z konia, ale nie wypuścił, gdy dotknęła stopami ziemi. Przez chwilę patrzył jej prosto w oczy, a Linnet poczuła, że jej serce zabiło mocniej. Trzymał ją pewnie i emanował męską siłą. Powoli zbliżył twarz, wciąż przyglądając się jej uważnie. Delikatnie dotknął wargami jej ust. Z początku była zaskoczona, ale potem stwierdziła, że nie jest to niemiłe. Nawet spodobał się jej ten pocałunek. Przestał ją całować i przycisnął ją mocniej do siebie. Usłyszała szybkie bicie jego serca. Zdziwiona stwierdziła, że jej własne uspokoiło się.
– Jesteś słodziutka, Linnet – powiedział, głaszcząc ją po włosach. Odsunął się, by przyjrzeć się jej twarzy, ale zanim którekolwiek z nich zdążyło powiedzieć słowo, niebo rozdarła błyskawica i po chwili spadł rzęsisty deszcz.
Ubranie Linnet natychmiast przemokło; zaczęła dygotać.
– Łap konia! – poprzez huk ulewy krzyknął Cord. -
Chwyciła cugle i pobiegła za nim. Po kilku minutach znaleźli się w głębokiej, suchej jaskini. Wycisnęła włosy i otarła wodę z twarzy, a Cord wprowadził konie do jaskini i rozsiodłał je.
– Trzymaj. Okryj się tym, a ja rozpalę ogień. -
– Zarzucił jej koc na ramiona. Z dużej sterty drewna pod ścianą wziął kilka suchych gałązek. – A teraz chodź tu, rozgrzej się. Wyglądasz tak, jakbyś miała zamarznąć na śmierć. – Zaczął rozcierać jej zimne, mokre ramiona, aż poczuła, że robi jej się cieplej.
Wyciągnęła dłonie nad ogniem.
To najzimniejszy deszcz, jaki widziałam.
Niedługo zmieni się w śnieg- odparł, dorzucając, drew do ognia. – Obawiam się, że babie lato już się skończyło i czeka nas zima.
– Dobrze, że wiedziałeś o tej jaskini.
Popatrzył na nią rozbawiony.
– Jasne, że dobrze. – Położył się na piasku i oparł głowę na ramieniu. Wyciągnął do niej rękę. – Skoro deszcz i tak nas tu zatrzymuje, chodź tu do mnie. Będzie milej.
Przyglądała mu się przez chwilę. Deszcz rzeczywiście zamknął ich w tej jaskini Popatrzyła na stertę suchego drewna, a potem podeszła do wylotu jaskini, by popatrzeć na deszcz. Teraz, z dala od ognia, dygotała z zimna
– Zaplanowałeś to, prawda? – zapytała spokojnie.
– No, Takiej ulewy nie mogłem się spodziewać.
Wiele czasu spędziłeś na wędrówce i wiesz jak zmienia się pogoda w Kentucky.
Uśmiechnął się leniwie, patrząc na jej przemoczoną sukienkę i wyobrażając sobie jej gładką, mleczną skórę.
– Powiedzmy, że miałem pewne przeczucia i stwierdziłem, że lepiej być przygotowanym na wszystko. Jeszcze ładna kobieta nie powiedziała mi nie.
Nie spuszczała z niego oka. Wzbierał w niej gniew
– Szczerze mówiąc, Linnet, nie lubię kobiet, które mi odmawiają.
Zerknęła na deszcz.
– Chyba nie myślisz stąd wychodzić? Odradzam. Robi się coraz zimniej, a wątpię, czy znajdziesz drogę powrotną do Sweetbriar. Przestań się boczyć i chodź tutaj do ognia. – Popatrzył na nią i roześmiał się. – To chyba twój pierwszy raz i jeszcze boisz się mężczyzny. Nie ma strachu. Będę ostrożny i nie zaboli.
Podeszła do ognia i chwyciła szal. Ręka Corda minęła o cal brzeg jej sukni. Usiadł zagniewany.
– Nie wyjdziesz stąd!
– Nie dajesz mi wyboru, mogę tu zostać i… – wzdrygnęła się – albo próbować szczęścia na zewnątrz. Wolę deszcz.
Podniósł się rozwścieczony.
– Nie narzucam się kobietom i teraz też nie będę tego robił.
Przystanęła, otulając się szalem.
– Czy to oznacza, że jeśli nie wyjdę, zostawisz mnie w spokoju? – Jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. – A zatem rzeczywiście nie mam wyboru.
Chyba się nie spodziewasz, że będę cię ratował jak Mac? Jeśli stąd wyjdziesz, musisz radzić sobie sama Zobaczymy się na twoim pogrzebie – Omiótł wzrokiem jej postać. – Co za strata – wycedził
Linnet jeszcze raz popatrzyła na ogień, odwróciła się schyliła głowę i wyszła na lodowaty deszcz Cord obserwował ją przez chwilę, po czym kopnął ze złością kamień lezący na podłodze jaskini Opadł na koc przy ognisku.
– Szczyt wszystkiego – powiedział z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się. Po takim spacerze na deszczu będzie więcej niż szczęśliwa, mogąc wróci? do jaskini. Przeciągnął się i położył obie ręce pod głowę. Pomyślał, że ta dziewczyna jest jednak odważ na. Potem przypomniał sobie pocałunek. Jeszcze nic nigdy niczego nie pragnął tak bardzo jak Linnet.
Ona zaś musiała mu przyznać rację, jeśli chodzi o prognozę pogody, gdyż po chwili deszcz zamienił się w mokry śnieg. Woda na włosach i frędzlach szala zamarzała; stopy drętwiały. Jednak nie przerywała marszu z nisko pochyloną głową Tylko w jednym Cord nie miał racji: Linnet miała doskonały zmysł orientacji w terenie i kierowała się teraz nieomylnie ku domowi Agnes Emerson. W pewnej chwili wydało się jej, że kogoś słyszy, że między drzewami mignęła jej kurtka Corda. Ukryła się za spróchniałym pniem, czekając, aż on sobie pójdzie.