Godzinę później nie była juz pewna czy dobrze postąpiła, opuszczając jaskinię. Cord W bez porównania mniej groźny niż śmierć. Była przemarznięta do szpiku kości, zbyt odrętwiała, by dygotać. Padał teraz śnieg, a suknia zamarzła na jej ciele, utrudniając marsz.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie czuje już zimna, tylko wszechogarniającą senność. Pragnęła teraz położyć się gdziekolwiek i zasnąć. Usłyszała szczekającego gdzieś w oddali psa, lecz nie była już w stanie myśleć. Gdyby tak zdrzemnąć się gdzieś na chwilę, a potem iść dalej… Do domu Agnes nie było daleko W poprzek ścieżki leżało zwalone drzewo, a wiatr usypał tuż przy nim miękkie, puszyste łóżko ze śniegu Opadła na kolana i dotknęła śniegu. Jej sinym palcom. wydał się niemal ciepły. Potknęła się i upadła. Coś dotknęło jej twarzy, ale nie obudziła się.
– Mamo! Tu jest! Znalazłem ją!
Agnes dostrzegła syna w gęsto padającym śniegu Osiemnastoletni Doyle klęczał przy nieruchomym ciele Linnet i odgarniał śnieg z jej twarzy. Gdy dotknął jej szyi, przekonał się, że jeszcze żyje. Pochylił się i wziął ją na ręce, zaskoczony sztywnością zamarzniętej sukni.
– Żyje, ale ledwo, ledwo – stwierdził, gdy Agnes dobiegła do niego.
– Zanieśmy ją do domu. Nie jest dla ciebie zbyt ciężka?
Doyle posłał matce kwaśne spojrzenie. Czy do niej nigdy nie dotrze, że on jest już dorosłym mężczyzną? Przysunął Linnet bliżej siebie, starając się ogrzać ją własnym ciałem. Była równie sztywna i zimna jak kawał żelaza, choć, dzięki Bogu, nie tak ciężka. Szybko dotarli do chaty, gdzie matka kazała mu położyć dziewczynę na łóżku przysuniętym do kominka.
Teraz sprowadź Lonnie i ojca. Ja ją rozgrzeję.
Doyle wyszedł szybko, zastanawiając się, czy ktoś aż tak przemarznięty może w ogóle przeżyć. Agnes rozcięła suknię Linnet. Owinęła dziewczynę w jedną ze swoich grubych, flanelowych koszul nocnych, natarłszy przedtem ciało szorstkim, wełnianym kocem.
Otworzyły się drzwi i do chaty wszedł Doyle z ojcem i ośmioletnim Lonnie.
– Ona wygląda okropnie, mamo. Czy umarła?-_zapytał Lonnie.
– Nie – prychnęła na niego Agnes. – Nie umarła i nie umrze. Lyttle – zwróciła się do męża – nacieraj jej stopy, a ta Doyle, zrób jej herbaty.
– A ja? – zapytał Lonnie.
– Nacieraj jej ręce. Umiesz to robić?
– Jasne, mamo. – Zabrał się do roboty. – Popatrz są takie małe i mają dziwny kolor.
Agnes przysiadła na łóżku z głową Linnet na kolanach.. I
– Dlaczego ona nic nie mówi, mamo? Dlaczego ona tak ciągle leży jak nieżywa?
– Ponieważ zmarzła, Lonnie, i teraz musimy ją rozgrzać.
Lonnie chuchał z zapałem na dłonie Linnet spoglądając co jakiś czas na matkę, by nabrać otuchy.
Agnes uśmiechała się do niego blado, ale widać było, że sama też się boi.
– Owinę jej stopy – stwierdził w pewnej chwili Lyttle. – Może przykryjemy ją kilkoma pledami, a potem dorzucimy drewna do ognia?
Zanim skończył zdanie, Doyle już się zakrzątnął
– Mamo – zaczął Lonnie, a gdy podniósł głowę, w jego oczach błyszczały łzy. – Ja nie chcę, żeby ona umarła. Jest taka miła, a Mac chyba by się wściekł.
– Ona nie umrze! – Agnes powiedziała to z taką siłą, że zdumiała nawet samą siebie. – Nie pozwolimy jej umrzeć.
Lyttle przyniósł całą stertę koców i zaczął nimi przykrywać chorą Linnet. Agnes wyciągnęła się obok, przytuliła dziewczynkę do siebie, a Lyttle okrył je obie. Lonnie uniósł brzeg sterty
– Lonnie, co ty wyprawiasz? Przecież musimy ją rozgrzać.
– Wiem – odparł poważnie chłopiec. – Przytulę się z drugiej strony. – Wśliznął się pod koce. -Jest bardzo zmarznięta, prawda mamo?
– Masz rację Lonnie- szepnęła Agnes. Była dumna z syna.
7
Linnet powoli otworzyła oczy. Agnes pochylała się nad ogniem, mieszając coś pachnącego apetycznie w wielkim, czarnym saganie. Odwróciła się i uśmiechnęła do Linnet.
– Cieszę się, że znów z nami jesteś.
Linnet chciała poruszyć ręką, ale stwierdziła, że ma niewiarygodnie zdrętwiałe i obolałe ciało.
– Co ja tu robię?
_ Nie pamiętasz? – Agnes przykryła czajnik. – Cord przyjechał tu wczoraj i powiedział, że zgubiłaś się w czasie burzy. Poszliśmy cię szukać.
– Tak powiedział? – zapytała Linnet, przypomniawszy sobie wszystko.
Agnes uniosła brwi.
– Cord nie jest taki zły, tylko czasem dziwnie się zachowuje. A swoją drogą nie słyszałam, by któraś z dziewcząt się na niego skarżyła.
I No to teraz słyszysz. – Linnet najwyraźniej nie miała ochoty na dyskusje o Cordzie.
– Proszę, musisz to wypić. – Agnes podała jej kubek pełen parującego płynu. – Przez kilka dni będziesz słaba i obolała, ale zaopiekujemy się tobą.
Agnes, ja tu nie mogę zostać. – Linnet chciała usiąść; udało jej się to dopiero przy pomocy Agnes. Chyba już to słyszałam, kiedy przyjechałaś do Sweetbriar, i nie mam zamiaru wysłuchiwać tego po raz drugi.
Linnet roześmiała się, ale zaraz musiała się opanować tak bardzo bolały ją mięśnie brzucha. Agnes uśmiechnęła się do niej.
– A teraz spróbuję cię nakarmić czymś smacznym.
Linnet wbiła igłę w tkaninę. Była już w domu Agnes od tygodnia i za każdym razem, gdy wspominała o opuszczeniu go, cała rodzina zgodnie się temu sprzeciwiała. Słyszała o powrocie Devona, ale nie pojawił się, by ją odwiedzić. Agnes przystanęła p0 drugiej stronie ramy i przesunęła dłonią po wzorze. Przyjrzała mu się krytycznie.
– Rdza Sharonu. To mój ulubiony wzór. Czy to należało do pani Macalister? – zapytała Linnet przerywając szycie.
– Do matki Maca. Ona nigdy nie pozwoliła nazywać się mamą. Musieli do niej mówić „matko".
Linnet popatrzyła na tkaninę. Devon nie odwiedził jej od czasu owej niefortunnej wycieczki, a teraz nie miał nawet pretekstu, by to zrobić.
– To znaczy, że znałaś jego matkę. Jaka ona była?
– Och, to była bardzo elegancka dama. Slade, to znaczy ojciec Maca, pojechał na północ, żeby za robić trochę grosza na otwarcie sklepu w Kentucky.
My wszyscy. Tuckerowie, Starkowie, Lyttle i ja mieszkaliśmy wtedy w Północnej Karolinie. Nie by łam jeszcze wtedy mężatką. Jak mówiłam, Slade pojechał na północ. – Agnes urwała i westchnęła. – Slade Macalister był przystojnym mężczyzną, wysokim, ciemnowłosym, barczystym. A chodził cicho jak kot
– Jak Devon – szepnęła do siebie Linnet
Agnes milczała, ale Linnet nie dodała ani słowa.
Gdy Slade wrócił z północy, przywiózł sobie narzeczoną. Była śliczna mówiła dziwnie, a on obchodził się z nią jak z jajkiem. – Zauważyła, że Linnet trzyma toporny kubek z ziółkami jak filiżankę z najdelikatniejszej porcelany. – Gdy przyjechali, była już w ciąży. Zaraz po narodzinach bliźniąt wyruszyliśmy do Kentucky. Potem zaczęły się kłopoty z tą żoną Slade'a. Narzekała przez całą drogę, później nie podobała jej się ciężka praca. Mieliśmy jej powyżej dziurek w nosie, ale Slade bardzo ją kochał. Nigdy jeszcze nie widziałam mężczyzny tak zapatrzonego w jakąś kobietę. – Agnes roześmiała się, jakby coś ją rozbawiło. – Ale chyba jednak do czegoś się ta jego żona nadawała, bo widać było, że Slade wstawał rano bardziej zmęczony, niż kładł się spać.
Linnet jeszcze niżej pochyliła głowę, by nie było widać zaróżowionych policzków.
– Przyznaję, że nie można jej winić za wszystko.
Slade mówił mi, że wychowała się w domu, gdzie na ścianach wisiały sznurki i wystarczyło za jeden pociągnąć, a zaraz jakiś mężczyzna czy jakaś kobieta przybiegali pędem, by spełnić jej życzenie.