Cord starał się uśmiechnąć beztrosko.
– Bystra z ciebie dziewczynka. Nie boję się Maca, chodzi o wiele więcej, niż ludzie mogą dostrzec. Wiem coś, o czym on nie ma pojęcia. To nie mój kuzyn, tylko brat.
Oczy Linnet rozszerzyły się ze zdumienia.
Slade Macalister był także moim ojcem. Był jeszcze młodym chłopakiem, gdy się urodziłem, ale tak czy inaczej powinien był przyznać się do mnie, a nie wysyłać mnie do jakichś ludzi. Byłem w wieku Maca, gdy odnalazłem Slade'a i wściekłem się, że on nikomu nie powiedział, że jestem jego synem.
_ Nadal nie rozumiem – odezwała się Linnet – Agnes i inni znali Slade'a na długo przedtem, zanim dotarł do Kentucky. Wiedzieliby coś o poprzedniej żonie.
– Nie było żadnej żony, panienko. Jestem owocem chwili zapomnienia na jakimś polu, gdy Slade Macalister był jeszcze szczeniakiem.
Myślała przez chwilę, a potem zapytała cicho:
– Czy Slade wiedział o tobie?
– Powinien był! – odparł jadowicie Cord.
Linnet zaczynała rozumieć. Gdy Cord dorósł, ruszył na zachód, by szukać ojca, oczekując, że ten go rozpozna, a gdy tak się nie stało, zaczęła w nim kiełkować nienawiść.
– Musisz być podobny do swojej matki.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Moja matka umarła przeklinając Slade'a Macali-stera. Zmienił jej życie w piekło. Wychowywałem się u jej rodziców. Jej stary ciągle mi wypominał, że jestem dzieckiem grzechu i występku. – Posłał jej krzywy uśmiech. – Tego samego dnia, kiedy umarła matka, złamałem mu szczękę i odszedłem.
– A teraz starasz się odpłacić Slade'owi za wszystko, mszcząc się na jego synu.
– Racja. W zeszłym roku odebrałem mu dziewczynę, a teraz mam ciebie.
– Obawiam się jednak, że się pomyliłeś. Devonowi na mnie nie zależy. Nie widziałeś, że gdy miał kogoś Pocałować, wybrał Corinne? Ja go tylko uczę czytać,
– Chcesz, żebym pojechał po Corinne?
– Nie' – Nie zdawała sobie sprawy, że to tak brzmi. – Nie – powtórzyła spokojniej. – Chodzi 0 to, że Devon nie pokochał żadnej kobiety po tym, Co się stało z Amy Trulock.
– -Oo, nawet wiesz, jak ona się nazywała? Słuchaj nie jestem idiotą i nie musisz mnie tak traktować Nie przywiózłbym cię tu, gdybyś nie ośmieszyła mnie! przed wszystkimi w Sweetbriar.
– Nie zrobiłam tego, Cord. A przynajmniej nie chciałam.
– Możesz sobie oszczędzić takiego gadania. A poza tym wydaje mi się, że właśnie zebrało mi się na amory. – Sięgnął po nią, ale cofnęła się i zdołał jedynie rozerwać jej suknię. – Nie próbuj ze mną walczyć. Uspokój się. To może dla ciebie być nawet przyjemne.
Cofnęła się i natrafiła na pień zwalonego drzewa! Przewróciła się na plecy – nogi sterczały teraz do góry oparte o pień.
Cord stanął nad nią z rękami na biodrach.
– To mi się podoba. Nóżki w górze. – Przyklęknął i przesunął ciężką dłonią po wewnętrznej stronie jej uda. – Jesteś okrąglejsza, niż myślałem. Lubię takie uda. – Pogładził jej drugą nogę.
Podniosła się na łokciach, próbując się wyrwać. Zaplątała się w spódnicę, w dodatku ciężkie ciało Corda przycisnęło jej kostkę do pnia. Jego ręce posuwały się wzdłuż jej ciała. Wyczuła pod palcami kamień i chwyciła go. Z całej siły uderzyła Corda w głowę. Spłynął na nią obfity strumień krwi i omotała ją plątanina frędzli.
Serce dudniło w jej piersi, gdy przyglądała się jego ranie. Nie, czuła na udzie bicia jego serca. A więc nie umarł. Miała niewiele czasu, zanim on się ocknie. Zepchnęła go z siebie z niemałym wysiłkiem, rozrywając przy tym dół sukni.
Przez chwile stała oszołomiona, niezdolna podjąć. jakiejkolwiek decyzji. Myśl, Linnet, myśl! Ruszaj na południe do Sweetbriar. Idź szybko, miarowym krokiem. Nie biegnij.
Szła tak szybko, jak mogła, oddychając głęboko, miarowo. Nadsłuchiwała, czy Cord jej nie goni, starała się poruszać jak najciszej.
Straszliwie chciało jej się pić, ale nie zatrzymywała się Było późne popołudnie, gdy upadła, trafiając stopą na spróchniałe drzewo – pękło z trzaskiem. Ugryzła się w rękę, by nie krzyczeć. Po chwili zorientowała się, że jednak nie bolało aż tak, jak się spodziewała. Usiadła, by zobaczyć, co się stało. Jej stopa utknęła w szparze. Starała się ją wyciągnąć, ale nie miała dość siły, by poruszyć przygniatający ją pień.
Poczuła się tak zmęczona, że nie miała siły myśleć, podejmować jakiegokolwiek wysiłku. Położyła się na plecach, wpatrzyła się w słońce przeświecające przez koronę wiązu i zasnęła.
– Gdzie ona jest?
Cord uniósł głowę, do której przyłożył kawał mokrej szmaty, by zatamować krwawienie. Zobaczył stojącego obok Devona. Opuścił głowę.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Cord, masz mi natychmiast powiedzieć! – W głosie Devona brzmiała groźba.
Gdy Cord odwrócił się ponownie, w jego dłoni błysnął nóż z rączką z masy perłowej.
– Dawno się już o to prosiłeś.
– Devon również wyciągnął nóż. Zaczęli krążyć wokół siebie, pochyleni, skupieni. Cord nigdy nie uważał, żeby Mac był silny, ale jego ciało było sprawne, twarde, zahartowane przez lata treningu z Indianami.
– Z każdym dniem stajesz się coraz bardziej podobny do tych swoich Indiańców – prychnął Cord. – I co ci się spodobało w tej twojej dziewczynie? Przecież ona nie przypomina squaw.
Devon nie odezwał się, jego twarz pozostała nieodgadniona, nieruchoma jak maska. Skupił się tylko na tym, by przeżyć. Cord skrzywił się, widząc, że nie jest w stanie rozproszyć uwagi Maca. Pchnął nożem, ale Devon uskoczył z zadziwiającą lekkością i gracją
Cord zabił już kilku ludzi w walce na noże, ale nigdy jeszcze nie miał przeciwnika równie zręcznego jak Devon.
– Myślisz, że taki z ciebie spryciarz, co? Tańczysz sobie, a kiedy zaczniesz zachowywać się jak prawdziwy mężczyzna?
Silne ramię Corda nieoczekiwanie otoczyło Devona w pasie, nóż wypadł z ręki Maca. Zaatakowany wbił łokieć w żebra przeciwnika, słysząc, jak trzaskają pod ciosem. Cord wypuścił go, ale tylko na chwilę, bo zaraz obaj potoczyli się na ziemię. Cord uniósł nóż, by wbić go w gardło brata, ale Devon chwycił go za rękę. Mocowali się na śmierć i życie. Przeżyje ten, kto zwycięży.
Twarz Corda zdradzała nie tylko wysiłek, ale też i zdziwienie z powodu niebywałej siły drobniejszego przeciwnika. Mijały minuty, a oni wciąż starali się dosięgnąć noża. W końcu zwyciężyła odporność uzyskana systematycznym treningiem. Nóż zaczął się przesuwać w kierunku brzucha Corda, który oblał się zimnym potem, widząc, dokąd zmierza ostrze. Jęknął, gdy dosięgło napiętych mięśni.
Devon odepchnął go od siebie. Sprawdził, czy żyje, i poszedł do strumienia, opłukać się z potu i krwi. Zimna woda otrzeźwiła go. Ukrył twarz w dłoniach. Nie był prawdziwym Shawnee, nie cieszył go widok krwi wroga.
Podszedł do Corda i wyciągnął nóż z Jego brzucha, Wytarł ostrze o mech i wetknął broń za pas kuzyna.
– Gdzie ona jest? – zapytał. – Cord, nie chcę cię
Zabić, ale może będę musiał. Powiedz, gdzie ona jest, a wsadzę cię na konia. Na północ stąd jest osada. Tam staniesz pomoc. Będziesz żył, jeśli mi powiesz, gdzie ona jest
– Nie wiem – wykrztusił w końcu Cord. – Uciekła sześć, siedem godzin temu. Szukałem jej, ale nie znalazłem. Devon skinął głową, po czym wsunął ramię pod rozłożyste plecy Corda i pomógł mu wstać. Cord nie zaprotestował, gdy posadzono go na koniu. Nie docenił siły Maca, ale to się więcej nie powtórzy.
Gdy siedział pochylony, z ręką przyciśniętą do krwawiącej rany, popatrzył bratu w oczy. Po raz pierwszy nie było w tym spojrzeniu nienawiści. Połączyła ich wspólnie przelana krew, krew tego samego ojca.