Выбрать главу

Nie rozjaśniło się jeszcze na dobre, gdy siedmiu małych jeńców zostało poderwanych na nogi i zmuszonych do podjęcia wędrówki. Przed zachodem słońca Indianie poprowadzili ich do strumienia i wepchnęli do wody.

– Boję się, Linnet. Nie lubię wody – powiedział Uly.

– Będę go niosła. – Linnet wyjaśniła gestem swoje słowa.

Mężczyzna trzymający koniec liny odciął rzemień i Uly wdrapał się na plecy Linnet.

Inne dzieci były już na drugim brzegu, gdy Linnet pośliznęła się i wpadła do wody. Lina łącząca ją z resztą została natychmiast przecięta – Indianie nie chcieli ryzykować utraty reszty więźniów, gdyby któreś dziecko utonęło. Linnet z trudem wyciągnęła szamocącego się Ulyssesa na brzeg, po czym upadła bez sił na ziemię.

– Linnet! O co im chodzi? – zapytała Patsy Gallagher. Linnet zauważyła, że dwaj z mężczyzn wskazują ją palcem gestykulując żywo. Wezwali swego przywódcę, a gdy ten na nią popatrzył, na jego twarzy malował się gniew. Wciąż jeszcze oszołomiona szamotaniną w wodzie, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pokazują sobie jej piersi. Mokre ubranie przylgnęło do ciała, ukazując pełny biust dojrzałej kobiety Skrzyżowała ramiona, by się zasłonić.

– Linnet! -krzyknęła przeraźliwie Patsy, gdy jeden z Indian przyskoczył do leżącej.

Zakryła dłońmi twarz, by osłonić się przed pierwszym ciosem, ale nie udało jej się uniknąć kopnięć w żebra. Gdy dosięgły jej kolejne razy, zwinęła się w kłębek, nie mogąc wytrzymać bólu.

Indianie krzyczeli coś do niej gniewnie, a jakaś ręka sięgnęła do jej obolałych pleców. Mężczyzna szarpnął suknię, odsłaniając jej ciało. To, co zobaczył, jeszcze tylko podsyciło jego gniew. Zacisnął pięść i uderzył dziewczynę w twarz. Straciła przytomność.

Linnet! Obudź się!

Uchyliła powieki, zastanawiając się, gdzie jest.

– Linnet, zajmę się tobą. Usiądź i włóż to. Koszula Johnniego.

– Patsy? – wyszeptała.

– Och, Linnet! Tak okropnie wyglądasz! Masz całą twarz w sińcach i… – Pociągnęła nosem i pomogła Linnet usiąść, by włożyć na nią szorstką lnianą koszulę. – Linnet, powiedz coś. Jak się czujesz?

– Chyba nieźle. Pozwolili ci tu przyjść? Myślałam, że mnie zostawią. Bardzo byli źli?

– Johnnie i ja domyśliliśmy się, że początkowo wzięli cię za dziecko, a gdy odkryli, że nie…

– Ale dlaczego pozwolili ci do mnie przyjść?

– Nie wiem, ale gdyby nie ty, nie przeżylibyśmy tego wszystkiego. Może Indianie też o tym wiedzą. Och, Linnet, tak się boję. – Zarzuciła ręce na szyję Linnet, która aż zagryzła zęby, żeby nie płakać z bólu.

– Ja też się boję – wyszeptała.

– Ty?! Ty się nigdy nie boisz. Johnnie mówi, że jesteś najodważniejsza na całym świecie.

Uśmiechnęła się do dziewczynki mimo bólu, jaki jej to sprawiło.

– Może wyglądam na odważną, ale wewnątrz trzęsę się jak galareta.

– Ja też.

Patsy pomogła Linnet wrócić do obozu Indian. Wszystkie dzieci powitały je bladymi uśmiechami, po raz pierwszy wyzwalając się spod obezwładniającego uczucia strachu.

Rankiem następnego dnia dotarli do większego obozowiska Indian. Brudne, obdarte kobiety podbiegły, by powitać mężczyzn i przyjrzeć się dzieciom. Przywódca Indian popchnął Linnet w kierunku grupy kobiet, wskazując gestem ręki swoją i jej pierś.

Jedna z kobiet krzyknęła i szarpnęła koszulę Linnet, która skuliła się i zakryła piersi rękoma. Wtedy kobiety roześmiały się. Gdy podniosła wzrok, stwierdziła, że dzieci zostały gdzieś odprowadzone. Ruszyła ku nim, słysząc ich płacz pełen przerażenia, ale kobiety nie pozwoliły jej na to – śmiały się i popychały ją. Jedna z nich chwyciła ją za warkocze.

Indianin znów coś powiedział, a kobiety odsunęły się, mamrocząc coś z cicha. Jedna z nich popchnęła Linnet i dziewczyna zrozumiała, że ma wpełznąć do prostego szałasu z gałęzi i trawy. Wewnątrz nie dało się stanąć; było tam miejsce najwyżej dla dwóch leżących osób. Do szałasu weszła Indianka z glinianą miską.

Z naczynia bił paskudny zapach zjełczałego tłuszczu. Indianka zaczęła wcierać papkę w twarz, włosy i górną część ciała Linnet, która starała się siedzieć nieruchomo i nie płakać, gdy ręce kobiety dotykały szczególnie bolesnych sińców.

Potem zostawiono ją samą. Słyszała nieprzytomne okrzyki mężczyzn świętujących zwycięstwo.

Proszę, wypij to. – Jakaś silna ręka podparła Linnet, a do jej ust przyciśnięto metalowy kubek. – Nie za szybko, bo się zakrztusisz.

Kilkakrotnie zamrugała powiekami, dopiero teraz uświadomiwszy sobie, że spała. Szerokie ramiona mężczyzny wydawały się rozsadzać szałas. Blask światła z zewnątrz wydobył blady refleks na naszyjniku z kości otaczającym szyję mężczyzny. Był prawie nagi. Położył ją na ziemi, po czym uniósł jej ręce, obejrzał dokładnie i zaczął wcierać balsam w skaleczenia.

_ Teraz widzę, dlaczego wzięli cię za dziecko -powiedział cichym, głębokim głosem.

– Mówisz po angielsku – odparła Linnet; mówiła dziwnie miękko, z wyraźnym akcentem.

Uniósł brwi.

– Nie tak jak ty, ale od biedy ujdę za Anglika.

– Widziałam cię. Myślałam, że jesteś Indianinem, ale to nieprawda. Masz chyba niebieskie oczy?

Popatrzył na nią zaskoczony, podziwiając jej spokój.

– Gdzie są dzieci? Dlaczego w ogóle tu jesteśmy? Oni… zabili naszych.

Na moment odwrócił wzrok, starając się ukryć grymas. Był zaskoczony, że ona w takiej sytuacji martwi się o innych.

– To grupa renegatów, wyrzutków z różnych plemion. Porywają dzieci i odsprzedają tym, którzy stracili własne potomstwo. Myśleli, że jesteś dzieckiem i nie byli zachwyceni, gdy odkryli, że tak nie jest. -Jego wzrok powędrował do jej piersi. Na Szalonym Niedźwiedziu jej dojrzałość wywarła duże wrażenie.

– Co… oni teraz z nami zrobią?

Przyglądał się jej uważnie. Jego niebieskie oczy nabrały ciemniejszego odcienia.

– Dziećmi się zajmą, ale ty…

Linnet z trudem przełknęła ślinę i popatrzyła mu prosto w oczy.

– Chcę znać prawdę.

– Mężczyźni grają teraz o ciebie. Potem… ~ O mnie? Mam poślubić któregoś z nich?

Jego głos był miękki.

– Nie. Nie myślą o małżeństwie.

– Ach! -Jej wargi zaczęły drżeć i zagryzła je, starając się uspokoić. – Po co tu przyszedłeś?

– Moja babka pochodziła z plemienia Shawnee. Jeden z tych mężczyzn to mój kuzyn. Tolerują moją obecność, ale to wszystko. Byłem na północy, na polowaniu.

– Nie sądzę, byś mógł coś dla nas zrobić.

– Obawiam się, że nie. Muszę już iść. Chcesz jeszcze wody? Potrząsnęła głową.

– Dziękuję, panie…

– Mac. – Wyraźnie chciał już iść. Ta dziewczyna była taka młoda i tak bardzo została pobita.

– Dziękuję, panie Mac.

– Wystarczy: Mac.

– Mac? Czy to twoje imię czy nazwisko? Zachłysnął się ze zdumienia.

– Co?

– Czy Mac to twoje imię czy nazwisko? Wciąż był zdumiony.

– Jesteś niezwykle dociekliwa. A cóż to za różnica, u diabła?

Zamrugała powiekami, jakby się miała rozpłakać z powodu jego ostrych słów.

Pokręcił głową.

– Nazywam się Devon Macalister, ale zawsze wołano na mnie Mac.

– Dziękuję za wodę i dotrzymanie mi towarzystwa, panie Macalister.

– Nie panie Macalister, tylko po prostu Mac! – Ta dziewczyna zaczynała go złościć. – Słuchaj, nie miałem zamiaru… – Urwał, słysząc kroki na zewnątrz.

– Musisz iść – szepnęła. – Nie spodoba im się, że tu jesteś.

Popatrzył na nią zdziwiony i wyszedł.