– Będziemy za tobą tęsknić – zaczęła Wilma, rzucając się Linnet na szyję. – Dziękuję, że szukałaś wtedy naszego Jessiego.
Linnet odwróciła się, by ukryć łzy.
Floyd z kamienną twarzą uścisnął jej dłoń. Jonathan Caroline i Mary Lynn uśmiechnęli się do niej, mówiąc że przykro im z powodu jej wyjazdu. Linnet uklękła przed Jessiem; chłopiec wyciągnął do niej rękę.
– Pomyślałem, że to ci się spodoba. To nic takiego tylko kamień, ale ma w środku dziurę.
– Dziękuję, Jessie – powiedziała z oczyma pełnymi łez. Mały wzruszył ramionami i odszedł.
Esther Stark przytuliła ją mocno i podziękowała za pomoc przy narodzinach jej dziecka, Lincolna. Czwórka bliźniąt rozpłakała się i błagała Linnet, by została. Emersonowie okazali się najtwardsi. Lonnie był urażony. Stwierdził, że kiedyś ocalił jej życie i ona niema prawa odchodzić bez jego pozwolenia.
Agnes niemal zmiażdżyła ją w uścisku.
– Pamiętaj, co ci powiedziałam. Zawsze możesz wrócić do Sweetbriar.
Linnet uścisnęła rękę Lyttle. Łzy płynęły po jej policzkach. Nie zdawała sobie do tej pory sprawy, jak szczęśliwa była w Sweetbriar.
W oddali stali Doli i Gaylon. Tym razem nie było radości w ich oczach. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy pomyślała, że już ich więcej nie zobaczy, nie usłyszy ich żartów i kpin z Devona. Zatrzymała się przy wozie, o kilka stóp od mężczyzn. Dygnęła w ich kierunku, najwdzięczniej, jak potrafiła – dygnięciem dla koronowanych głów.
Lyttle pomógł jej zająć miejsce w wozie. Nie odwróciła się za siebie.
12
Sweetbriar, Kentucky – kwiecień 1787
Traper zrzucił wiązkę futer na ladę i podszedł do kominka, by ogrzać ręce. Był w Sweetbriar po raz pierwszy od dwóch lat i stwierdził, że wiele się tu zmieniło. Osada powiększyła się prawie dwukrotnie, a nie było widać wielu ludzi. Zastanawiał się, gdzie podziewają się Mac i Gaylon oraz ten staruszek, który zwykle siedział przy ogniu. Nazywał się chyba Doli. Traper rozejrzał się i stwierdził, że sklep też się zmienił. Mac zawsze utrzymywał tu porządek albo kazał to robić Gaylonowi. Teraz pomieszczenie wyglądało tak, jakby tu zimowała para niedźwiedzi.
Zeke usiadł i wyciągnął nogi przed kominkiem. Może miała z tym coś wspólnego ta drobna kobietka, którą widział w mieście Squire'a. Był zaskoczony, zobaczywszy ją tam bawiącą się z gromadką dzieci niewiele od niej niższych. Był tym bardziej zdziwiony, że Poprzednio widział ją w Sweetbriar i wiedział, że stała się powodem problemów między mężczyznami.
Uśmiechnął Się przypomniawszy sobie, jak Mac chodził za tą dziewczyną, obserwował ją i udawał, że na nią nie patrzy dokładnie taki sam w wieku Maca, ale Molly, dzięki Bogu, miała dość rozsądku, by go Przejrzeć. Musiała posłużyć się swoim wielkim brzuchem, by go zaciągnąć do ołtarza, a on przez jakiś czas był dla niej dość niemiły. Potrafiła jednak wszystko poukładać i przez dziesięć lat Zeke był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie chciał pamiętać o śmierci Molly, o tym, jak zaczął pić i wysłał dzieci na wschód, a sam ruszył do lasu.
Zeke potrząsnął głową, odsuwając złe myśli. Przypomniał sobie dawne lata z Molly. Mac był dokładnie taki sam – śmiertelnie przerażony swoimi uczuciami. Taka miłość wiele mężczyznę kosztuje, bo musi oddać dużo z samego siebie.
Otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł Gaylon; kroczył z opuszczonymi ramionami. Wyglądał na o wiele starszego niż wtedy, gdy Zeke widział go ostatnim razem.
Gaylon przyglądał mu się.
– Kim jesteś?
– Znasz mnie. Zeke Hawkins. Przyniosłem trochę skórek.
– Aha. – Gaylon ledwie spojrzał na futra.
– Co tu się dzieje? – zapytał Zeke. – Gdzie jest Mac i ten staruszek, który zwykle siedział przy ogniu?
Gaylon popatrzył na niego zaskoczony.
– Chyba długo cię tu nie było. Teraz wszystko jest inaczej. Straszny ruch w sklepie Maca. Nie miała czasu na nic prócz pracy. – Splunął tytoniem na podłogę.
Drzwi otworzyły się nagle i do sklepu wpadł Mac. Zeke osłupiał na jego widok. Mac schudł, miał podkrążone oczy, jakby niewiele spał; jego włosy i ubranie były po prostu brudne.
– Mac. – Zeke zrobił krok naprzód i wyciągnął rękę na powitanie. – Tak dawno się nie widzieliśmy.
Mac zignorował ten gest, podszedł do kontuaru.
– Ty przywiozłeś te skóry?
– Tak – odparł z wahaniem Zeke.
Mac odwrócił się do Gaylona.
– Dlaczego ich jeszcze nie policzyłeś? Gaylon splunął ponownie tuż obok stopy Maca.
– Nie było czasu. Jak jesteś taki szybki, sam to zrób. ja mam co innego do roboty.
– Na pewno coś ważnego – prychnął Mac, gdy Gaylon zatrzasnął za sobą drzwi.
Zeke odsunął się od lady. Nie podobały mu się zmiany, jakie zaszły w tym młodym człowieku w ciągu ostatnich dwóch lat.
– Mogę się tu zatrzymać na kilka dni?
– Rób, co chcesz. Mnie to nie przeszkadza
– Wiem. – Zeke starał się, by to zabrzmiało uprzejmie. Otworzyły się drzwi i weszła wysoka, dobrze zbudowana kobieta.
– Czego chcesz, Agnes? – rzucił Mac.
– Na pewno nie twoich humorów odcięła się. -Chciałam tylko zobaczyć nowe materiały.
Wiesz, gdzie są – odparł i przestał się nią interesować. Wtedy Agnes zauważyła trapera.
– Ach, pan Hawkins! Dawno pana nie widzieliśmy w Sweetbriar.
Zdjął z głowy futrzaną czapkę i uśmiechnął się.
– Miło mi, że tu o mnie pamiętają. Byłem na północy, koło Spring Lick, przez jakieś dwa lata.
– Spring Lick? Czy to nie tam zaczyna się mówić, ze Kentucky powinno stać się stanem?
– Rzeczywiście, coś słyszałem. Jest tam pewien człowiek, nazywa się Squire Talbot, który zamierza chyba zostać pierwszym gubernatorem.
– Gubernator! Słyszysz Mac? Kentucky będzie miało własnego gubernatora. Mac nie odpowiedział.
– A zatem Panie Hawkins…
– Zeke.
Uśmiechnęła się do niego.
– Zeke, z przyjemnością wysłucham wszystkich n win. Może przyjdziesz do nas do domu na kolacje?
Zeke rozpromienił się.
– To najmilsze zaproszenie, jakie otrzymałem od wielu miesięcy. Brakuje mi kobiety do gotowania Właściwie nawet chciałem poprosić o to Maca.
Mac uniósł głowę.
– Nie prowadzę darmowej kuchni dla wszystkich przyjezdnych traperów.
– Wiem, ale chodzi głównie o mój reumatyzm. Te wiosenne deszcze pogorszyły sprawę i spanie na gołej ziemi już mi nie służy.
Mac zatrzasnął księgę rachunkową. Zawsze możesz przespać się tu na podłodze.
– Nie chciałbym ci przeszkadzać. Gdy tu jechałem, zauważyłem pustą chatę na polanie i zastanawiałem się, czy mógłbym tam przenocować.
– Nie! – krzyknął Mac.
Zeke popatrzył zmieszany na Agnes, która zmierzyła Maca groźnym spojrzeniem.
– Obawiam się, że trzymamy tę pustą chatę, by nam przypominała o głupocie pewnych osób.
Mac odwrócił się do niej.
– Masz, czego chciałaś, Agnes? Mam co innego do roboty niż sterczeć tu przez cały dzień.
Zeke stanął pomiędzy nimi.
– Słuchajcie, nie chciałem was poróżnić. Wiem, że wszyscy lubili tę małą kobietkę, która tam mieszkała, ale skoro ona nie wraca, pomyślałem, że…
Agnes odwróciła się do niego gwałtownie.
– Skąd wiesz, że nie zamierza wrócić?
– Bo ją widziałem. – Zeke miał wrażenie, że w jego rozmówców strzelił grom.
Agnes otrząsnęła się pierwsza.
– Gdzie ją widziałeś!!- zapytała spokojnie Zeke unikał wzroku Maca.
_ Już od roku mieszka w Spring Lick. Zeszłej wiosny przyjechała wozem z jakimiś misjonarzami. Tak mi się wydaje. Uczy w szkole w Spring Lick. – Zeke zachichotał. – Może nie jest duża, ale okręciła sobie wszystkie dzieciaki wokół palca. Wiele razy widziałem, jak bawi się z nimi, a potem, gdy każe im wrócić do szkoły, słuchają jej. Co śmieszniejsze, większość z nich przerasta ją o głowę.