– Witaj, Linnet.
Zamarła słysząc tak dobrze znany sobie głos. Zadrżała. Odwróciła się powoli, by spojrzeć prosto w błękitne oczy Devona Macalistera.
Oniemiała, czując, że jej serce bije jak oszalałe. Nie potrafiła zachowywać się tak swobodnie jak on.
– Pamiętasz mnie jeszcze? – zapytał uśmiechając się.
– Tak – wyszeptała, próbując się uspokoić.
– Właśnie tędy przejeżdżałem – skłamał – i wpadłem się przywitać, bo słyszałem, że tu mieszkasz.
Wygląda na to, że dobrze ci tu w Spring Lick – Omiótł wzrokiem jej ciało, przypominając sobie każdy jego detal.
Linnet uniosła głowę.
– Jakoś sobie radzę.
– Nie jakoś, tylko całkiem nieźle, jak słyszałem Oparł się niedbale o drzewo; w jego oczach pojawiły się iskierki gniewu.
Jak mógł tak tu stać?! Dlaczego jej ciało ciągle drży?
Usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Urwał długie źdźbło trawy. Zapomniała już, jak jest przystojny, z jakim wdziękiem się porusza, że jest tak giętki, jakby nie miał kości. Jego włosy były ciemniejsze, niż zapamiętała, ale tak samo falujące. Przypomniała sobie, jak miękkie są w dotyku.
– Opowiedz, co robiłaś przez te dwa lata. Patrzyła na niego i powtarzała sobie w myśli, że musi zachowywać się równie swobodnie jak on.
– Nic ciekawego. Przez rok mieszkałam w Bostonie, a potem w Spring Lick. Wolałabym usłyszeć coś o Sweetbriar. Co z Agnes?
Devon uśmiechnął się ukazując białe zęby, kontrastujące z ciemną skórą, której smak jeszcze pamiętała. Dość!
– Agnes urodziła dziewczynkę niedługo po twoim wyjeździe. – Przyjrzał się jej. – Nazwała ją Blanche.
Linnet była zaskoczona.
– Blanche?
– Tak. Jak Linnet Blanche Tyler, jak przypuszczani. Tyle że nigdy tego nie powiedziała.
Linnet zrobiło się cieplej na sercu.
– A Esther znów jest w ciąży – ciągnął. – A Lester… a, ty nie znasz Lestera. Sweetbriar porządnie się rozrosło po twoim wyjeździe.
– Jak tam Jessie Tucker? – zapytała. – I Lonnie?
– Jessie i Lonnie rosną tak, że ich matki nie mogą nadążyć z szyciem ubrań. Pewnie byś ich już nie poznała. Dziecko Esther, które przyjmowałaś, Lincoln, już chodzi, zaczyna mówić i rządzi całym gospodarstwem. Bliźnięta nadal są do siebie takie podobne:
– Nie uwierzysz, ale zawsze potrafiłam je odróżnić.
Uśmiechnął się do niej w milczeniu, a ona odwróciła wzrok. Miała wrażenie, że powietrze między nimi przesycone było blaskiem.
– Jak się ma twoja żona? – zapytała, mając nadzieję, że zaraz wszystko stanie się normalne i zniknie to przedziwne wrażenie.
– Żona?- powtórzył zaskoczony. – A po co mi żona? Jakoś dotąd udawało mi się żyć bez kuli u nogi, to i resztę życia tak wytrzymam.
– Ale twoje dziecko… Co z dzieckiem?
– Nie wiem, o czym mówisz. – Oparł się plecami o drzewo, wyjął z kieszeni nóż i zaczął strugać kawałek sośniny.
Linnet usiadła ciężko na zwalonym, spróchniałym pniu.
– A co z Corinne?
Musnął ją spojrzeniem.
– To chyba ostatnia kobieta, z którą chciałbym się ożenić. Nie zbieram spadów po Cordzie. – Posłał jej gniewne spojrzenie, po czym ponownie zajął się struganiem. – Corinne świetnie wyszła za mąż i zaraz po ślubie urodziła dziecko, ale wszystko to jest zasługą Jonathana Tuckera. Co cię napadło? Czemu myślałaś, że się z nią ożenię?
Skrzyżowała ręce na brzuchu i odparła szczerze:
– Powiedziała mi, że spodziewa się twojego dziecka. Spojrzał na nią ostro, a potem roześmiał się głośno.
– Corinne często zmyśla. Wszyscy o tym wiedzą.
Nie o mnie jej chodziło, tylko o sklep. Nawet usiłowała mnie kiedyś… – Urwał, patrząc na Linnet, aż jej twarz się zaróżowiła – No dość na tym, że to nie mogło być moje dziecko.
Linnet zamrugała oczami, zastanawiając się, czy to prawda. Chyba odczytał jej myśli, bo odwrócił się.
– Nie twierdzę, że z nią nie flirtowałem, ale inni też to robili. Nie chciałbym być w skórze Jonatana. Ale kto wie, może on ją przytemperuje.
– Tak, może – potwierdziła Linnet. Przetrawiała te wiadomości. Żeby tylko nie było za późno! Ale nawet jeśli Corinne kłamała, to przecież Devon odszedł po tym, jak kochali się w lesie.
– Teraz opowiedz mi coś o sobie. O mnie było już dosyć – podsumował.
– Wcale nie. O sobie nie powiedziałeś ani słowa – Wzięła głęboki oddech. – Wyglądasz na zmęczonego i schudłeś.
Przyglądał się jej z uwagą.
– Żywiłem się tym, co ugotował mi Gaylon. Albo, co gorsza, ja sam. I tak cud, że żyję.
Miała ochotę kopać go, gryźć, bić do utraty tchu, całować, dotykać… Nie! Musiała się uspokoić.
– Upiekłam wczoraj chleb. Masz ochotę spróbować?
Uśmiechnął się, a jej serce od razu zabiło mocniej.
– Z przyjemnością. – Wstał i zbliżył się do niej, ale nie patrzyła na niego. Nie mogła, gdy był tak blisko.
Odsunęła się nieco. Wrócili na skraj lasu. Pierwszą rzeczą, jaką Linnet zauważyła, była Nettie trzymająca za rękę Mirandę. Linnet poczuła zaskoczenie, a potem wyrzuty sumienia. Całkowicie zapomniała o swojej córce. Nie było czasu na wyjaśnienia, więc rzuciła tylko przez ramię: „Przepraszam na chwilę", i podkasawszy spódnicę pobiegła do Nettie.
Gdy chwyciła ją za ramię, z trudem łapała oddech. – Jeśli lubisz mnie choć trochę, jeśli nigdy nie zrobiłam ci żadnej krzywdy, nie mów mu, że miranda jest moją córką.
Nettie zerknęła za plecy Linnet, by zobaczyć, kim jest ów "on". Wysoki, przystojny, szczupły mężczyzna o ciemnych włosach… i oczach takich jak Mirandy.
Nie trzeba było specjalnej inteligencji, by odgadnąć, kim on jest.
Devon podszedł do obu kobiet.
– Nettie, to jest Devon Macalister. Nazywają go Mac.
Devon uniósł brwi. a zatem nie chciała, by inni nazywali go Devonem. Nadal to imię wiele dla niej znaczyło.
– A to jest NettieWaters.
Devon skinął jej lekko głową.
Nettie schyliła się i wzięła Mirandę na ręce.
– to jest Miranda. – Nettie zauważyła, że Linnet nagle przestała oddychać, ale zignorowała to i wcisnęła dziecko Devonowi. – Chcesz ją potrzymać?
Devon był zaskoczony. Lubił dzieci, ale zawsze starał się trzymać z dala od całkiem małych. Natychmiast siusiały albo zaczynały płakać. Z umiarkowanym zainteresowaniem przyjrzał się dziewczynce.
– Ładniutka – powiedział, oddając ją Nettie. – Ładne oczy. – Nie rozumiał, dlaczego ta uwaga ją rozśmieszyła.
Linnet posłała Nettie groźne spojrzenie i zaczęła szybko mówić.
– Poznałam Devona, gdy mieszkałam w Sweetbriar.
– Nie wiedziałam, że mieszkałaś w Sweetbriar. Myślałam, że przyjechałaś tu z Bostonu.
– Tak, ale… – Linnet zmieszała się. Widok Devona z Mirandą na rękach odebrał jej resztki pewności siebie – Ugotuję teraz kolację dla Devona. Zobaczymy się później.
Devon usiadł przy sosnowym stole w niewielkiej chacie. Była nieco większa od tej, w której mieszkała w Sweetbriar, ale bardzo podobna, tyle że miała od frontu wysoki ganek.
– Nadal mi nie powiedziałaś, jak ci się tu żyje.
Jesteś nauczycielka? – zapytał z pełnymi ustami.
Jak on może siedzieć tak spokojnie? Jak mógł trzymać na rękach własną córkę i tego nie odgadnąć?
Rzeczywiście, ładne oczy! Były dokładnie takie same jak tego próżnego, doprowadzającego ją do szału mężczyzny!
Tu jest nieźle. Ludzie są trochę inni niż w Sweetbriar.
– W sklepie spotkałem jakiegoś Butcha Gathera…-Urwał i podszedł do kominka, zobaczywszy figurki z drewna. – Zachowałaś je? – zapytał cicho.