– Tak. – Czuła, jak wzbiera w niej gniew. Jakie miał prawo znów wkraczać w jej życie? Już nauczyła się żyć bez niego. Udawało jej się nawet czasem nie myśleć o nim przez całe godziny. Dlaczego teraz wrócił? – Dlaczego tu przyjechałeś? – zapytała ostro.
Usiadł i ponownie zabrał się do jedzenia.
– Zapytałam, dlaczego tu jesteś, i żądam odpowiedzi!
Spokojnie odłożył kromkę chleba.
– Przejeżdżałem tędy i dowiedziałem się, że mieszka tu ktoś znajomy, więc pomyślałem, że wstąpię, żeby się przywitać..
Ktoś znajomy – powtórzyła cicho, ale zjadliwie.-Możesz teraz siedzieć tu ot tak sobie, jakbyśmy byli w Sweetbriar na lekcji czytania? – Podniosła głos, zadrżała. – Potrafisz ze mną spokojnie rozmawiać po tym, co między nami zaszło? Po tej nocy, gdy… – Czuła, że do oczu napływają jej łzy. – Bo ja nie potrafię! – krzyknęła. – Opuściłam Sweetbriar, żeby cię więcej nie widzieć, i nadal tak jest. Chcę, żebyś stąd wyjechał i nigdy nie wracał. Rozumiesz? – Krzyczała najgłośniej, jak mogła, przez łzy nic nie widziała. Wybiegła z chaty w stronę lasu.
Devon siedział spokojnie przy stole i patrzył za nią.
Wciąż biega tak samo wolno, pomyślał, po czym powrócił do jedzenia. Czuł, że po raz pierwszy od dwóch lat naprawdę je. Zbyt często odsuwał jedzenie i sięgał po whiskey. Tym razem nie miał ochoty pić.
A więc ona go nadal pamięta! Posmarował chleb grubą warstwą masła, ugryzł i przyjrzał się śladom swoich zębów na kromce. Ona myślała, że zapomniał o tej nocy. A tymczasem to przeżycie sprawiło, że przez te dwa lata nie chciał widzieć innej kobiety. Był czasem z którąś w łóżku, ale żadna nie potrafiła tak go pieścić, tak… Uśmiechnął się i ponownie ugryzł kromkę. Skoro ona wciąż tak dobrze go pamięta, może będą się mogli zabawić, zanim on wróci do Sweetbriar i nim odda ją Squire'owi. O Boże! Jak można się tak nazywać? A zresztą, wszystko jedno. Najważniejsze, by dostał to, czego chce.
14
Uważam, że to nieprzyzwoite. Sprowadza go tak sobie na oczach nas wszystkich. Przecież my żyjemy zgodnie z nakazami wiary chrześcijańskiej. Nawet ślepy odgadłby, kto to jest. To dziecko jest do niego podobne – powiedziała Jule.
– I to, że znów się z nim zadaje, chociaż od niego odeszła. Butch mówi, że Mac wrócił do swojego pokoju dopiero nad ranem. – Ova kłuła igłą tkaninę, niezbyt dokładnie wyszywając wzór.
– Chciałabym tylko wiedzieć – ciągnęła Jule – co my teraz możemy zrobić? Spring Lick to osada spokojnych, pobożnych ludzi i nie powinniśmy pozwalać, by takie rzeczy działy się tu u nas. Poza tym ona jest nauczycielką. Kto będzie uczył nasze dzieci?
– Racja – zgodziła się z nią Ova. – Nauczyciel powinien sam dawać przykład, a skoro ona uważa, że właśnie taki powinna dawać naszym dzieciom… Sama rozumiesz.
– Oczywiście!-Jule pracowała coraz szybciej. Podniosła głos. – Zawsze wiedziałam, że ona nie jest wiele warta. Mizdrzyła się okropnie do Squire'a.
– Przecież on jest jak niewinne jagnię, które potrzebuje opiekuna.
– I to jak. Uważam, że ktoś powinien mu powiedzieć, co się dzieje.
Jule i Ova popatrzyły na siebie.
– To nasz obowiązek – dodała Jule.
– Chrześcijański obowiązek – potwierdziła Ova. Złożyły przybory do szycia i wyszły z chaty, kierując się do dużego domu Squire’a.
– Witam panie. Będziemy mieli piękny dzień.
Ova patrzyła zmieszana pod nogi, ale Jule najwyraźniej nie doświadczała takich uczuć.
_ Squire, obawiam się, że mamy nieprzyjemną sprawę do omówienia.
Squire spoważniał.
– Chyba nikomu nic się nie stało? Ova westchnęła.
– No właśnie. Zawsze zastanawiasz się nad tym, czy nikomu nic się nie stało. Nie. Jedyną osobą, która może coś stracić, jesteś ty, i uznałyśmy, że jest naszym obowiązkiem…
– Naszym chrześcijańskim obowiązkiem-wtrąciła Jule.
– Tak – ciągnęła Ova. – Jest naszym najświętszym obowiązkiem powiedzieć ci, co się dzieje w twoim mieście, a nawet, że tak powiem, w twoim własnym domu. Sam jesteś zbyt delikatny, żeby to zauważyć.
– Może usiądziecie, moje drogie panie. Wtedy wysłucham, co mi macie do powiedzenia. – Wskazał krzesła stojące na ganku, a gdy usiedli, zapytał: – Cóż zatem mogę dla was zrobić?
– Chodzi o tę nauczycielkę.
– Linnet? – chciał się upewnić.
– Tak. Linnet Tayler. A przynajmniej tak każe się nazywać.
– Z początku chciałyśmy przymknąć oko na pewne sprawy, na przykład na to dziecko bez ojca. No, przy-
– najmniej w oczach Pana Naszego. Ale gdy ona ściąga tu swojego kochanka i oczekuje…
– Co takiego?! – Squire aż wstał.
– No właśnie – potwierdziła Ova – Sprowadziła tu ojca dziecka. Zatrzymał się w sklepie mojego Butcha.
– Squire musiał się chwycić balustrady.
– Moje panie, proszę zacząć tę opowieść od samego początku.
Linnet zamiatała podłogę w klasie. Żałowała tego, co zrobiła poprzedniego wieczora, ale nic już nie mogła zrobić, by to naprawić. Gdyby zachowała spokój, może odszedłby sam. Gdy wróciła wtedy do chaty, nie było go już na szczęście, ale przez całą noc czuła jego obecność przy sobie, jakby wciąż siedział przy stole i przyglądał się jej.
– Dzień dobry pani. – Devon stanął w otwartych drzwiach, opierając się o framugę.
– Dzień dobry – odparła, starając się zachować spokój. – Co dziś mogę dla ciebie zrobić?
Uśmiechnął się leniwie.
– Pomyślałem, że zobaczę miejsce, gdzie spędzasz tyle czasu. – Popukał w grubą książkę leżącą na jej biurku. – Co to jest?
– Słownik. Jeśli nie znasz znaczenia jakiegoś słowa, możesz tu zajrzeć i sprawdzić.
– To nie ma sensu. Po co używać słowa, którego się nie zna? Popatrzyła na niego z niesmakiem.
– A jeśli ktoś powie ci coś w języku Shawnee, a ty zrozumiesz wszystko prócz jednego słowa.Nie chciał byś wtedy mieć słownika, by to sprawdzić?
– Nie – odpowiedział poważnie. – Wtedy musiał-bym go wciąż ze sobą nosić. Wolałbym zapytać któregoś z Shawnee.
– Ale czasem… – Urwała, zobaczywszy w wchodzącego Squire'a.
– Linnet, słyszałem, że masz gościa.
Linnet stanęła pomiędzy mężczyznami.
– Tak. To jest Devon Macalister ze Sweetbriar w Kentucky.
– Witaj, Devonie. – Squire wyciągnął rękę.
– Mac! – sprostowali jednocześnie Linnet i Devon. Devon zmrużył oczy, a Linnet pośpieszyła z wyjaśnieniem.
– Wszyscy nazywają go Mac.
– Aha – mruknął Squire; od razu zorientował się w sytuacji. – Linnet, czy możesz wyjść ze mną na chwilę?
– Oczywiście. – Linnet nie popatrzyła nawet na Devona, wiedząc, co mógł sobie pomyśleć. Już raz jego zazdrość rozdzieliła ich i nie miała powodu sądzić, że Devon się pod tym względem zmienił.
– Czy to ojciec twojego dziecka? – zapytał Squire gdy tylko wyszli z budynku.
Linnet zamrugała powiekami.
– Czy spędziłaś z nim tę noc?
– Chcesz wiedzieć, czy go przyjęłam po odrzuceniu propozycji szlachetnych mieszkańców tego miasta?
Wybacz, mam dużo pracy
Squire chwycił ją za rękę.
– Ja cię tu sprowadziłem. Ja zapłaciłem, byś tu przyjechała, i jesteś mi winna…
– Nic ci nie jestem winna! Zapłaciłam już tracąc resztkę dobrej reputacji, gdy zrobiłeś wszystko, żeby ludzie uwierzyli, że bywasz u mnie co wieczór. – Znacząco popatrzyła na jego dłoń na swoim ramieniu – Żle by to wyglądało, gdybym wybrała owczarza zamiast przyszłego gubernatora, prawda? – Odsunęła się od niego i wróciła do szkoły.