Выбрать главу

Linnet odwróciła się do Devona i uśmiechnęła się, widząc, jaki jest nagi i bezbronny. Popatrzyła na jego gładkie, jasne pośladki, wciąż jątrzące się pęcherze na plecach. Wstała, chwyciła wiadra i wyszła po świeżą wodę.

– Linnet!

Odwróciła się i zobaczyła Squire'a.

– Dzień dobry.

– Nie taki dobry. Zanosi się na deszcz. Co z… nim?

– Trzyma się jakoś – Opuściła wzrok – Tak naprawdę to nie wiem. Phetna mówi, ze wszystko się wyjaśni za kilka dni i wtedy będzie wiadomo, czy… wyzdrowieje czy nie.

– Radzisz sobie jakoś z Phetną? Wiem, ze czasem potrafi być przykra.

Linnet skrzywiła się. – Uważam, że jest miła. Dużo rozmawiałyśmy.

– Ludzie w Spring Lick nie lubią jej zbytnio. Myślą, że…

Linnet zmierzyła go groźnym spojrzeniem, zdradzającym niesmak.

– Oczywiście, ja nie! Ale przyznaję, że wolałbym nie musieć patrzeć na nią codziennie. Ludzie snują różne przypuszczenia. Kiedyś, kilka lat temu, był tu pożar. Spaliła się cała rodzina. Wyciągnęliśmy ich, ale tylko Phetna przeżyła.

Linnet uniosła brwi.

– Chcesz powiedzieć, że oskarżają Phetne o ich śmierć?

Nie wiem, czy ją oskarżają, ale na pewno jej nie lubią. Za wygląd i sposób bycia. Wszystkim rozkazuje Gdyby choć raz poprosiła…

– Poprosiła! – powtórzyła ze złością Linnet. – Tak jak ja prosiłam tych mężczyzn, by przenieśli Devona do chaty? Prosiłam i odmówili.

– Odmówili?! – zakrzyknął Squire. – Kto to był? Kto ci odmówił?.

– Nieważne. Pomogła mi rodzina Nettie. Teraz nie chcę już słyszeć ani jednego złego słowa o Phetnie. Jest dla mnie dobra i pomaga mi przy Devonie.

Squire wziął od niej wiadra z wodą i ruszyli w stronę chaty.

– Przykro mi, że cię zdenerwowałem, Linnet. Chciałem cię tylko przygotować na wypadek, gdybyś nie mogła sobie z nią poradzić…

– Niepotrzebnie – prychnęła Linnet. – Muszę juz iść, te oparzenia wymagają ciągłego mycia.

Squire otworzył jej drzwi i zatrzymał się na widok Devona. Krew odpłynęła z jego twarzy.

Linnet z trudem pohamowała śmiech.

– Phetna mówi, że trzeba to wietrzyć.

– Tak, pewnie ma rację – Nie mógł patrzeć na zeszpeconą twarz Phetny – Ale nie mogłabyś go przykryć… chociaż częściowo?

Phetna zaśmiała się chrapliwie, przyciągając uwagę Squirre'a.

Był przygotowany na ten widok, ale mimo wszystko ścisnęły mu się wnętrzności.

Linnet zauważyła wyraz jego twarzy i odebrała mu wiadra.

– Mam dużo pracy – powiedziała chłodno. – Jeśli mi wybaczysz…

Squire nie mógł się pogodzić z problemem.

– Linnet, uważam, że powinnaś go czymś przykryć. Pomyśl o Mirandzie.

– Dobro Devona jest ważniejsze niż wstydliwość Mirandy, o ile w ogóle posiada jakąś w tym wieku. Nie będę z niej robiła delikatnego kwiatuszka, który pada porażony na widok nagich męskich pośladków. Teraz przepraszam cię, muszę go umyć.

Squire spojrzał na nią gniewnie i wyszedł trzaskając drzwiami.

Phetna pohamowała śmiech, ale trzaśniecie drzwi obudziło Mirandę, odwróciła się i rozejrzała zaskoczona po zmienionym wnętrzu chaty.

Linnet zobaczyła, jak Phetna zareagowała na obudzenie się dziecka. Kobieta odwróciła twarz, nie chcąc być zauważona. Linnet wzięła głęboki oddech widząc, ze nadszedł czas.

– Phetno, musze zająć się Devonem. Czy mogłabyś zaopiekować się Mirandą? Trzeba ją zaraz zaprowadzić do ubikacji, o ile już nie jest mokra.

– Nie. Nie mogę – odparła z przerażeniem Phetna.

Linnet nie przerywała mycia, delikatnie ocierając pęcherze na plecach Devona.

– Nie jestem w stanie robić kilku rzeczy naraz. Wystarczy, że muszę myć Devona.

– Ale ja jej nie mogę wyprowadzić z domu. Oni tam są.

Linnet odwróciła się do niej.

– Zapewne masz na myśli mieszkańców Spring Lick. A przecież obie wiemy, że są ważniejsze sprawy niż czyjaś poharatana twarz.

Phetna zamrugała powiekami. Jedno oko zamknęło się całkowicie.

– A ona, twoja mała? – Nadal nie odwracała się do dziewczynki.

– Mirando – zawołała Linnet, wyciągając ręce do córki. – Chodź tu. Miranda w swoim krótkim życiu powierzana była opiece wielu osób. Dopóki nie skończyła roku, nie miała pewności, kto właściwie jest jej matką. Przyjechałam do Kentucky z karawaną kilku wozów i zawsze ktoś źle się czuł, a wtedy pełniłam rolę pielęgniarki, powierzając komuś Mirandę. W Spring Lick zajmowała się nią Nettie, gdy musiałam iść do szkoły. Miranda należy do osób, które nigdzie nie czują się obco. Mirando! – Odwróciła dziecko, by popatrzyło na Phetnę. – To jest… nie wiem, jakie nosisz nazwisko.

– Dawno zapomniałam. – Z wahaniem popatrzyła na ładną, gładką buzię dziecka.

– Mirando, to ciocia Phetna. Przyjechała, żeby u nas zamieszkać. Wyjdziesz z nią teraz, dobrze? – Mirandzie nie spodobała się twarz Phetny. Przeraziła ją jak złośliwe miny starszych chłopców. Odwróciła się do matki pociągając nosem.

– Mówiłam, żebyś tego nie robiła. Nie wiem, jak ty możesz na mnie patrzeć, ale nie ma powodu, żebym straszyła to dziecko. – Urwała, gdy Linnet posadziła jej Mirandę na kolanach.

– Mirando, popatrz na mnie. – Dziecko bało się odwrócić do Phetny. – Posłuchaj mnie. Ciocia Phetna wygląda inaczej niż my, ale nie ma się czego bać. – Linnet dotknęła własnego oka. – Zobacz, oczko. No, Mirando. Oczko. – Ujęła rączkę dziecka i dotknęła nią swego oka. – Gdzie jest oczko mamy?

Miranda uśmiechnęła się machając nogą. Lubiła tę zabawę.

– Teraz oczko Mirandy. – Dziecko dotknęło własnego oka. – A teraz oczko cioci Phetny.

Phetna była wstrząśnięta, gdy dziecko dotknęło paluszkiem zniekształconego oka.

– Popatrz, Mirando – powiedziała Linnet. – Nosek mamy, nosek Mirandy, nosek cioci Phetny. – Dziecko roześmiało się, a Linnet zwróciła się do Phetny. – Zajmie jej to jeszcze kilka minut, ale w końcu przezwycięży nieśmiałość. Może pogładzisz ją po buzi i powiesz, że nie chcesz jej przestraszyć?

Phetna była całkowicie rozbrojona. Nigdy dotąd, od dwunastu lat, gdy została poparzona, nikt nie dotykał jej twarzy. Szczerze mówiąc, sama rzadko dotykała własnego ciała, nie dopuszczając myśli, że straciła ucho, że ma na twarzy i szyi szerokie, sznurkowate blizny, że brakuje jej połowy ust. Miranda była zbyt mała, by wydawać samodzielne opinie o tym, co brzydkie, a co ładne. Phetna wyprowadziła dziecko z chaty, zostawiając Linnet sam na sam z Devonem.

Myła go delikatnie, a gdy dotarła do jego twarzy, pocałowała jego ciepły policzek.

– Wyzdrowiejesz, prawda, Devonie? Wkrótce staniesz na nogi i będziesz się ze mną kłócił jak dawniej.

– Myła go, mówiąc wciąż do niego, sądząc, że jest nieprzytomny i jej nie słyszy. Mężczyzna, którego dotykała, nie był tym samym, któremu poprzedniego dnia powiedziała, że go nie kocha.

Phetna wprowadziła do chaty Mirandę, która śmiało trzymała ją za okaleczoną rękę. Twarz kobiety rozciągnęła się w uśmiechu.

– Zanosi się na spory deszcz. Squire’owi nie będzie łatwo jechać.

– A dlaczego Squire miałby dziś gdzieś wyjeżdżać?

– Musimy zacząć karmić tego biedaka. – Ruchem głowy wskazała Devona. – A wszystkie zapasy owocu dzikiej róży zostawiłam w domu. Jadąc tu zabrałam trochę, ale koń Squire’a spłoszył się i wypadły mi, a to głupie zwierzę wdeptało torbę w błoto. Squire powiedział, że pojedzie dziś do mojej chaty, ale jeszcze się nie pokazał.

Linnet poderwała się na równe nogi.

– Pojadę, zobaczę, gdzie jest. – Chwyciła szal, zarzuciła sobie na głowę i wyszła z chaty. Dzień był bardzo zimny i natychmiast przemokła. Pobiegła do domu Squire’a. Mimo że głośno waliła do drzwi, nikt nie otwierał.