Выбрать главу

Mooner pociągnął za spust, ale strzelba nie wypaliła.

– Ten cholerny proch! Zamókł na deszczu. A już miałbym jednego zabitego Indianina.

Linnet znowu stanęła przed Żółtą Ręką i zwróciła się do Squire'a.

– I ty na to pozwalasz? Próbował zabić niewinnego człowieka. Stoisz tu i pozwalasz, by zabijano niewinnych ludzi?!

– Linnet, Mooner ma swoje powody, by nienawidzić Indian.

– Ja też! – Odwróciła się twarzą do młodzieńca. – Powiedziałeś, że odwieziesz mnie do Spring Lick. Nadal chcesz to zrobić?

Położyła rękę na jego ramieniu.

– Wiem, że jesteś dumny i dzielny, ale to nie żaden honor zostać zabitym przez tego człowieka.

Przez chwilę zastanawiał się nad jej słowami, po czym ponownie skinął głową.

Odwróciła się do Squire'a i Moonera.

– Skoro już wiecie, że nie potrzebuję waszej obrony, czy zechcielibyście wreszcie stąd wyjść?

– Linnet, nie możemy zostawić cię z jakimś Indianinem.

– No to możecie nam towarzyszyć, ponieważ ja jadę z Żółtą Ręką.

Linnet, proszę – nalegał Squire. – Możesz pojechać ze mną.

Popatrzyła na Moonera, który znacząco spoglądał na Indianina.

– Nie. Już mam swoją eskortę. – Przez cały czas starała się tak manewrować własnym ciałem, by znajdować się pomiędzy Moonerem a Żółta Ręką. Usiadła za nim na koniu i ciasno objęła go rękami w pasie, trzymając przy sobie torbę z owocami róży.

Deszcz i znaczna różnica wzrostu sprawiły, że trudno jej było z nim rozmawiać. Na milę przed Spring Lick Indianin zaciął konia i skręcił w boczną dróżkę. Mooner i Squire chcieli za nim pojechać, ale Zółta Ręka zbyt dobrze znał teren i był zbyt zręcznym jeźdźcem, by dać się dogonić. Deszcz oślepił goniących.

Po kilku minutach wjechał na wzniesienie, skąd mogli popatrzeć na bezskutecznie próbujących odnaleźć drogę przeciwników. Linnet zasłoniła dłonią usta, żeby się nie roześmiać. Gdy popatrzyła na Żółta Rękę, zauważyła, że kąciki jego ust także uniosły się nieznacznie. To, co zapowiadało się na groźne starcie, zakończyło się jak dobry żart.

18

Boże, zmiłuj się! Coś ty takiego zrobiła, że wszyscy biegają jak nieprzytomni? – Tak Phetna powitała przemoczoną, drżącą z zimna Linnet. – Squire zbiera ludzi, a tak przy tym wrzeszczy i klnie, że przestraszył małą i sporo pracy mnie kosztowało uspokojenie jej.

– Phetna popatrzyła czule na Mirandę zajętą nabieraniem jedzenia na łyżkę i wkładaniem go do ust.

– Co z nim? – Linnet podeszła do Devona, zostawiając za sobą kałużę wody.

– Bez zmian. Przynajmniej nie stwarza problemów jak ty. – Powiesz mi wreszcie, o co chodzi z tą ucieczką z jakimś Indianinem i sprowadzeniem masakry na Spring Lick?

– Phi! Nie rozumiem, dlaczego taki drobiazg wprawia tych ludzi w takie podniecenie.

– Indianie to nie drobiazg i gdybyś mieszkała tu tak długo jak ja, inaczej byś mówiła.

– Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, przecież moi rodzice zginęli z ręki Indian. Widziałam, jak matka.; Urwała. – Najpierw muszę się przebrać w suche rzeczy. – Zaczęła rozpinać przód sukni. – Żółta Ręka to jeszcze młody chłopiec i pomagał mi znaleźć owoce róży.

Linnet odwrócona była plecami do Devona I nie zauważyła, jak ten z wysiłkiem przekręcił głowę, by na nią patrzeć. Phetna zastanawiała się, czy przyczyną była wzmianka o Żółtej Ręce, czy też fakt, że Linnet zamierzała się rozebrać. Po raz pierwszy zobaczyła jego otwarte oczy i z drżeniem rozpoznała spojrzenie Slade'a Macalistera. Miała wrażenie, że przez tych dwadzieścia lat nic się nie zmieniło. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że to syn Slade'a.

Przyglądała mu się w napięciu, ale on nie spuszczał wzroku z Linnet, jej przemoczonej koszuli i halki. Oczy Phetny zabłysły rozbawieniem. Taki sam jak Slade. Trzeba im było czegoś więcej niż potwornych poparzeń i bólu nie do zniesienia, by ich powstrzymać od podglądania ładnych dziewcząt.

– No, powiesz mi w końcu? – nalegała Phetna, starając się nie zdradzić śmiechu, który rozsadzał jej pierś, gdy patrzyła na Devona.

Linnet ściągnęła z siebie halkę i zaczęła energicznie wycierać się lnianym, szorstkim ręcznikiem. Miała na sobie tylko króciutką koszulkę i majtki sięgające nieco powyżej kolan.

– W twojej chacie był młody chłopak z plemienia Shawnee. Jestem pewna, że chciał się tylko schronić przed deszczem. Pewnie był tak samo przerażony moją obecnością jak ja jego. – Rozwiązała troczki koszulki i zdjęła ją przez głowę, potem ściągnęła majtki.

– Odwróć się, wytrę ci plecy. Myślisz, że Miranda je dostatecznie dużo?

Linnet odwróciła się przodem do Devona i popatrzyła na córeczkę. Uśmiechnęła się do niej, podczas gdy Phetna wycierała jej plecy. Gdy Linnet popatrzyła w końcu na Devona, leżał nieruchomo z zamkniętymi oczyma i oddychał płytko, nierówno. Odebrała Phetnie ręcznik, przeszła przez pokój i zaczęła się ubierać.

Gdy Phetna popatrzyła ponownie na Devona, wyglądał, jakby spal, ale była pewna, że zauważyła słaby uśmiech błąkający się na jego ustach.

– Nic nie zmoże takiego, co jeszcze ma ochotę zerkać na kobiety – mruknęła i odetchnęła z ulgą, czując, że syn Slade'a nie umrze pod jej opieką.

Linnet uklękła przy Devonie, pogładziła go po włosach i szyi.

– Nabiera chyba kolorów. Czy może mi się tylko wydaje?

Twarz Phetny wykrzywiła się w czymś, co miało przypominać uśmiech.

– Będzie dobrze. Zaczynam być tego pewna.

– Pewna?! – ucieszyła się Linnet, ale jej emocje zaraz opadły. – Uwierzę dopiero wtedy, gdy sama się o tym przekonam. Gdy upewnię się, że to Devon, a nie jakaś szmaciana kukła.

– Daleko mu do kukły. Tego możesz być pewna. – Phetna wstała. – Dość tych rozmyślań. Mamy sporo pracy. Jesteś gotowa, dziewczyno?

– Jak zwykłe. Co mamy robić?

– Musimy go podnieść i posadzić, bo czas, by napił się mojej herbatki. A poza tym zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że nie ulżył sobie jeszcze od czasu pożaru?

Sporo czasu trwało podnoszenie Devona i posadzenie go na ławie. Nie mogły dotykać pęcherzy, on zaś nie był w stanie oprzeć się na poparzonych stopach. Widziały naciągnięte z wysiłku mięśnie jego twarzy, skórę, która groziła popękaniem. Zarzuciły materac na brzeg stołu, by mógł się na nim oprzeć. Linnet tak bardzo mu współczuła, że jej oczy zaszły łzami.

Kilka minut poważnego wykładu na temat pohamowania wstydu pozwoliło Linnet pomóc Devonowi. Phetna nawet go nie dotknęła i wyglądała na rozbawioną wstydliwością Linnet.

Gdy herbatka była gotowa, Phetna dodała do niej odrobinę soli, wyjaśniając, że Devon stracił dużo wody i sól pomoże ją przywrócić. Linnet nie pytała, skąd Phetna wie takie rzeczy. Devon bronił się przed wypiciem naparu, krztusił się, pluł.

– Musisz go zmusić do picia. Z nimi wszystkimi zawsze tak jest. Chcą tylko umrzeć i nie można ich do niczego przekonać.

– Ale on już więcej nie wypije – stwierdziła z rezygnacją Linnet. – Jak mam to zrobić?

– Nie wiem. Różne są na to sposoby. Trzymanie za nos, groźby, płacz, pocałunki, zresztą tego mu ostatnio nie brakowało. To jeszcze łatwe. Potem trzeba go będzie zmusić do jedzenia.

– Jak mam cokolwiek robić, skoro on mnie nie słyszy? Od czasu pożaru nie odzyskał przytomności.

– Słyszy równie dobrze jak ty, a wzrok, podejrzewam, ma o wiele lepszy ode mnie.

Linnet była zaskoczona.

– To dlaczego nic nie mówi?

– Ból, dziewczyno. Potworny ból. Nie można mówić, gdy pali całe ciało.

– Devon – szepnęła mu do ucha. – Musisz to wypić. Chcemy, żebyś wyzdrowiał. Miranda na ciebie czeka. Myśli, że jesteś wielką, wypchaną lalką, a nie prawdziwym człowiekiem. Gdy wyzdrowiejesz, wyrzeźbisz jej głowę lalki, a ja zrobię ze szmatek resztę. Zrobisz to dla swojej córki?