Выбрать главу

Coś w tym wszystkim musiało go przekonać, bo zmusił się do picia.

Trzeciego dnia pęcherze przestały się jątrzyć, a rany zaczęły się zabliźniać. Linnet, wyczerpana, wpychała mu właśnie jedzenie do ust, gdy po raz pierwszy przemówił.

– Pocałuj mnie.

– Słucham? – Odstawiła kubek na stół. Phetna i Miranda wyszły z chaty i byli w niej sami.

– Pocałuj mnie – powtórzył ochryple Devon i odwrócił do niej twarz.

Jak dobrze było znowu popatrzeć w te lśniące błękitem oczy!

– Nie będę pił, dopóki mnie nie pocałujesz.

– Devon! Co ty mówisz? Nie słyszałam twego głosu od trzech dni, twoje plecy nie przypominają ludzkiego ciała, a ty mi składasz takie absurdalne propozycje.

– Nie kłóć się ze mną, Lynna, proszę. – Zwiesił głowę i zamknął oczy.

– Nie! Kochanie, przepraszam. Pocałuję cię. – Pocałowała go w policzek, skroń, powieki, tak jak to często robiła w ciągu minionych dni. Czy zdawał sobie sprawę z tych pocałunków, jak twierdziła Phetna, czy też był nieprzytomny, jak przypuszczała Linnet?

Czwartego dnia wydał się jej silniejszy i choć się rzadko odzywał, Linnet była pewna, że jest przytomny. Dotykając go wielokrotnie miała wrażenie, że zapadnie się ze wstydu pod ziemię.

– Wygląda na to, że z tego wyjdzie – stwierdziła po południu Phetna.

– Chciałabym być tak pewna jak ty. Dlaczego on wciąż nie mówi?

– Panie Boże, dopomóż! Daj mu jeszcze parę dni. Wszyscy poparzeni tacy są. Najpierw za bardzo ich boli, żeby mogli cokolwiek powiedzieć, a potem starcza im sił na to tylko, by powiedzieć, co im dokucza. Wtedy sprawdzają twoją cierpliwość, ale za to kiedy zaczną narzekać, wiesz, że już po wszystkim.

– Szczerze mówiąc wolałabym już słyszeć narzekania. Ta cisza jest denerwująca.

Jeszcze przypomnę ci te słowa.

Linnet podniosła drewniane wiadra.

– Idę do źródła.

– Może przejdź się, nazbieraj kwiatów – zawołała za nią Phetna. – On ci nie ucieknie, a potrzebujesz oddechu.

Wiosenne powietrze pachniało pięknie, szczególnie po wyjściu z dusznej chaty. Zamiast do źródła Linnet poszła w znane sobie ustronne miejsce pod trzema topolami. Rosła tam gęsto koniczyna, wokół krzątały się pszczoły. Czuła się prawie winna, że zostawiła Devona w domu, a tu ptaki śpiewają, kwiaty chwieją się na słabym wietrze.

– Linnet.

Na chwilę zamknęła oczy, chcąc opóźnić moment powitania. Nie widziała Squire'a od czasu, gdy z Żółtą Ręką śmiała się z bieganiny jego i Moonera w deszczu pod wzgórzem.

– Tak? – Zmusiła się do uśmiechu. -Jak się miewasz? Nie wyglądał dobrze. Najwyraźniej ostatnio zbyt mało sypiał. Usiadł ciężko obok niej.

– O to raczej ja powinienem zapytać. Ostatnio w ogóle cię nie widuję. Przypuszczam, że siedzisz przy nim bez przerwy.

– Siedzę przy „nim”, ponieważ Devon jest ciężko poparzony i mnie potrzebuje. Nawet teraz nie powinnam tu być, tylko go nakarmić.

– Nakarmić? Karmisz go? Dorosłego mężczyznę?

– Squire, on przecież był bliski śmierci i to dlatego, że uratował moją córkę. Jest jeszcze bardzo słaby i nie poradziłby sobie sam. Zrobiłabym to dla każdego, kto by uratował Mirandę.

– Naprawdę, Linnet? A może to wszystko dlatego, że nadal go kochasz?

– Chyba nie ma na to odpowiedzi, skoro nikt inny tylko ojciec Mirandy wbiegł po nią do płonącego budynku.

Squire odwrócił wzrok.

– Masz rację. Nie widziałem nadziei na uratowanie jej, ale gdyby to było moje własne dziecko…, kto wie?

Linnet milczała.

– Wyglądasz na zmęczoną – zauważył.

– Ty też.

W Linnet nagle wezbrała złość.

– Czego chcesz się dowiedzieć? Szczegółów z nocy, którą spędziłam z Devonem Macalisterem? To cię tak męczy? Chcesz sprawozdań z każdego mojego dotknięcia? Czego właściwie chcesz? On jest naprawdę chory.

Squire zachował spokój.

– Wiele się o tobie ostatnio dowiedziałem. Wiem, że nawet nie starałaś się żyć dobrze z tutejszymi ludźmi, że chyba lubisz dawać im powody do plotek, robisz wszystko, żeby się od nich odróżniać. Nie wy- starczy ci, że jesteś Angielką i masz inny sposób bycia, musisz jeszcze tak się od nich odcinać?

Oczy Linnet błysnęły, a usta zacisnęły się w wąską, prostą linię.

– W Anglii otrzymałam coś, co można by określić jako niezwykłe wychowanie. Nauczono mnie akceptować ludzi takimi, jakimi są, i nie słuchać opinii innych. Gdy tu przyjechałam, ludzie byli skłonni mnie przyjąć, ale tylko pod warunkiem, że będę dokładnie taka sama jak oni. Jule i Oya chciały, abym znienawidziła Nettie i jej córki, chciały, bym obgadywała nieobecnych, ale ja tak nie potrafię.

– Ale to ty się na nich boczyłaś i stąd wszystkie kłopoty.

– Przykro mi, że tak to wyglądało, chociaż nie chcialam, Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego chcesz, żebym była taka jak oni.

– To nie o to chodzi. – Ujął jej dłoń. – Gdy zapłaciłem za twój przejazd do Kentucky, myślałem, że zechcesz mi się jakoś zrewanżować za to, że dałem ci pracę, mimo iż masz nieślubne dziecko.

Odsunęła się od niego gwałtownie.

– Myślałeś, że w ten sposób kupujesz sobie kochankę? A może zrobiłeś to po to, by zyskać popularność? Dobrze wyglądało, że kandydat na gubernatora przygarnął upadłą kobietą z dzieckiem i uratował jej duszę. A ja wszystko psuję. Nie spodoba się twoim wyborcom, że ta uratowana przez ciebie kobieta, która, została tu nauczycielką, mieszka ze swoim kochankiem. Wybaczałeś mi moje grzechy, dopóki miąłeś nadzieję, że będę twoja, ale teraz wszystko się zmieniło.

– Pożałujesz tego, Linnet. Zostanę gubernatorem tego stanu i żadna wywłoka taka jak ty mi w tym nie przeszkodzi.

– Nie obawiaj się, nie przeszkodzę. Jak tylko Devon wyzdrowieje, opuszczę to miejsce. Nawet gdybym się miała czołgać.

– A dokąd to? – prychnął. – Do tego twojego ukochanego Sweetbriar? Zamierzasz rozpowiadać, że Squire Talbot nie nadaje się na gubernatora?

Popatrzyła na niego chłodno.

– Wątpię, bym miała choćby wspomnieć twoje imię. Muszę teraz iść do Devona. – Odwróciła się i odeszła.

Linnet była tak zdenerwowana, że wchodząc do chaty patrzyła gdzieś w przestrzeń i trzasnęła drzwiami. Nie zauważyła, że siedział o własnych siłach, przepasany skrawkiem materiału na biodrach.

– Czyżbyś planowała jakąś burzę? – zapytała Phetna, ale Linnet była zbyt wściekła, by cokolwiek usłyszeć.

– Mirando, kochanie – zdecydowała starsza kobieta. – Może wyjdziemy zobaczyć, czy dojrzał groszek?

Miranda zerknęła na matkę, która wyglądała teraz jakoś obco, i chętnie wyszła z Phetną.

Żadne nie odezwało się, gdy zostali w chacie sami. Linnet wpatrywała się w jakiś punkt na ścianie, Devon ją obserwował.

– Lynna – powiedział cicho, ochryple. Nie używane od kilku dni struny głosowe odmawiały mu posłuszeństwa. – Lynna – powtórzył, gdy nie poruszyła się.

Odwróciła się i dopiero teraz zauważyła zmiany.

– Devon! Ty siedzisz!

Skrzywił się.

– Już myślałem, że nigdy tego nie zauważysz. Usiądź koło mnie, muszę się na czymś oprzeć.

Usiadła obok na ławce, a on uniósł przepaskę i przysunął się do niej. Czuła ciepło jego skóry przebijające przez spódnicę i halkę. Nagle przestał być chory, bezradny, a stał się ciepłym, żywym mężczyzną. Zaczęła się od niego odsuwać.

– Proszę, nie rób tego – powiedział, a ona pozostała na swoim miejscu. – Co cię tak rozzłościło?