Выбрать главу

– Ja się nie boję. Ci ludzie potrafią tylko plotkować.

– No to bardziej im ufasz niż ja. – Nettie oddaliła się śpiesznie.

Linnet zauważyła, że Phetna i Miranda wróciły właśnie do domu.

– No, chłopcze – zaczęła Phetna. – Przyniosła to jakaś dziewczyna. powiedziała, że znalazła to na twoim koniu. – Podała Devonowi parę mokasynów. – Zawsze jakoś ochronią twoje stopy.

Devon posłał jej promienny uśmiech i Linnet zauważyła, że Phetna odwróciła się zarumieniona jak młoda dziewczyna.

– Najuprzejmiej dziękuję, panno Phetno.

– Żadna tam panno… – Urwała.

Linnet zabrała się do obierania ziemniaków.

– Phetna znała twego ojca, Devonie powiedziała, nie patrząc mu w oczy, Ponieważ wciąż jeszcze pamiętała jego słowa i dotyk jego ust.

– Coś słyszałem, ale moja pamięć… – spojrzał na Linnet, lecz odwróciła się -…płata mi figle. Poznałaś go w Północnej Karolinie?

Phetna usiadła na krześle obok łóżka Devona.

– Bardzo jesteś do niego podobny. Gdyby mi nie Powiedziano, kim jesteś, Pomyślałabym, że to on.

– Cord też jest do niego podobny – wtrąciła się Linnet. – Inaczej się porusza, jest inaczej zbudowany, ale jest pewne podobieństwo

Kim jest Cord?

Gdy Linnet podniosła wzrok i zobaczyła twarz Devona, zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała Od tak dawna wie, że Cord jest przyrodnim bratem Devona, że już niemal o tym zapomniał

– Ja… przepraszam Nie powinnam była tego mówić. – Wstała I wrzuciła obierki do kubła – zbierała je dla świń Nettie.

– Linnet! – zawołał cicho. – Chcę, żebyś mi to wyjaśniła.

Usiadła na ławce I Opowiedziała im historię Corda. Oznajmiła, że Cord i Devon są braćmi. Gdy skończyła, Devon zamknął oczy.

– Ależ głupiec z niego – powiedział cicho.

– Slade – zapytała Phetna, gotowa bronić dobrego imienia Slade'a.

Nie – Otworzył oczy. Ojciec Pokochałby go; przyjąłby go, gdyby tylko wiedział, że to jego syn. Zawsze cierpiał z powodu straty Kevina. Jeśli przyjechał do nas jakikolwiek wóz czy samotny jeździec, zawsze przesyłał list do Kevina i jego matki. Tata często powtarzał, że kiedyś do nas wrócą. Zjawienie się. Corda bardzo by go ucieszyło.

Linnet wyczuła w jego glosie głębokie uczucie dla ojca. Devonowi ważne wydawało się jedynie to, co Cord mógłby zrobić dla ojca.

– Cord byłby inny, gdyby mógł z nami mieszkać.

Linnet uśmiechnęła się.

– Skoro już jesteśmy przy problemie ojcostwa, pamiętasz, że i ty masz dziecko?

Devon przeniósł wzrok na Mirandę bawiącą się na podłodze z czarno-białym kotkiem.

– Trudno mi się do tego przyzwyczaić. Jest taka mała i… Mirando, możesz mi pokazać tego kotka?

Córeczka popatrzyła na niego zdziwiona. Ten dziwny mężczyzna spal w łóżku mamy i skupiał na sobie uwagę całego domostwa. Wstała i popatrzyła na niego błękitnymi oczyma. Wyciągnął do niej rękę, a ona cofnęła się, by ukryć się w fałdach spódnicy Phetny. Ale uśmiechnęła się do ojca.

– Podoba mi się. Jest śliczna.

– Cieszę się, że ci się podoba – skwitowała to z sarkazmem Linnet. – Nie chciałabym musieć zwracać jej do sklepu.

Phetna zakrztusiła się ze śmiechu.

– I powiedz sama, czy ona nie ma ostrego języka? – zapytał.

Phetna uśmiechnęła się.

– Najwyraźniej nie powiedziała kiedyś tego wszystkiego, co należało powiedzieć. – popatrzyła znacząco na Mirandę.

Linnet zmieszała się i zmieniła temat.

– Devonie, kiedy zamierzasz zacząć strugać lalkę dla Mirandy? Chyba masz już dość sił.

Popatrzył na nią tak, że spuściła wzrok na fartuch pełen strączków groszku.

– Gdy tylko przyniesiesz mi kawałek drewna.

– Musisz mi powiedzieć, co mam ci przynieść.

– Ha! Może kawałek dębu albo wyschniętej hikory. Linnet nie zrozumiała, o co mu chodzi, i zmieszała się.

– Sama widzisz – powiedział do Phetny, po czym zwrócił się do Linnet. – Tak już mam dość siedzenia w domu, że gotów jestem gryźć ściany! Dlaczego nie wyjdziemy na chwilę na świeże powietrze?

– Teraz? Nie można.

– A to dlaczego?

– Twoje stopy. Wciąż jeszcze się nie goją. Ja muszę zająć się gotowaniem, a…

– Wyjdźcie sobie – wtrąciła się Phetna. – Miranda i ja zajmiemy się wszystkim.

Linnet otworzyła usta, żeby zaprotestować.

– Oj, Inna. Wyglądasz na wystraszoną perspektywą zostania ze mną sam na sam – powiedział Devon.

– Cóż mogę zrobić w tym stanie?

Linnet starała się nie spłonąć tym razem rumieńcem.

– Możemy iść. Nie boję się ciebie, Devonie Macali- sterze.

Wyszli. Devon stąpał ostrożnie. Na ganku podniósł ręczną piłę. Przystanął i dotknął dłonią skroni Linnet.

– Ja też się ciebie nie boję, Linnet… Macalister.

Minęła go, ale uśmiechnęła się.

– Poczekaj, nie mogę tak szybko iść.

Odwróciła się, by zobaczyć, jak z wysiłkiem opiera się na obolałych stopach. Wsunęła się pod jego ramię, by g podtrzymać.

– Devonie, nie powinieneś jeszcze wychodzić z domu, nie powinieneś jeszcze chodzić.

Uśmiechnął się do niej krzywo, ale ciepło.

– Wiosenny dzień spędzony na świeżym powietrzu z piękną kobietą, którą kocham, pomogą mi bardziej niż wszystkie lekarstwa. Nie odmówisz mi chyba tej przyjemności?

Oparła głowę na jego ramieniu.

– Nie, Devonie. Nie odmówię ci niczego.

– Ho, ho, ho! Zapowiada się piękny dzień.

– Przestań, bo inaczej przewrócę cię na plecy.

– Plecy? Ach, pamiętam. Spędziłem kiedyś na plecach całą noc. Była przy tym pewna angielska dziewczyna.

– Devon!

Roześmiał się, ale nie powiedział więcej ani słowa. Gdy dotarli do łąki porośniętej koniczyną, Devon usiadł z wyraźną ulgą, a Linnet zdjęła mu z nóg mokasyny, stwierdzając, że stopy krwawią w kilku miejscach. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Chodź tu, głuptasie, i nie patrz tak na mnie. Teraz podejdź do tamtej topoli i upiłuj jedną gałąź.

Niełatwo było wybrać odpowiedni kawałek drewna. Linnet zrozumiała, ile czasu i uwagi potrzebował Devon na przygotowanie się do pracy.

– Niestety wyjdzie toporne, bo nie mam tu moich narzędzi.

Uniosła brwi, ale nic nie powiedziała, tylko usiadła obok. Miło było widzieć go zdrowym i czynnym.

Gdy dostał drewno, wyjął nóż. Po chwili strugał i cicho mówił.

– Miałem czas na przemyślenie wszystkiego, gdy tam leżałem, Lynna. I przypomniałem sobie wszystko, co mi powiedziałaś tego dnia, kiedy wybuchł pożar.

– Deyon, ja…

– Nie przerywaj mi. Pozwoliłem ci mówić, teraz moja kolej. Nigdy w życiu nikogo tak nie traktowałem jak ciebie i przykro mi z tego powodu. Chyba od samego początku obdarzyłem cię uczuciem, inaczej nie biłbym się z Cętkowanym Wilkiem. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić umrzeć komuś, kto tak jak ty troszczy się o innych w chwili, gdy jego własne życie jest zagrożone. Nie mogę stwierdzić, czy się wtedy w tobie zakochałem, lecz na pewno już coś do ciebie czułem. Ale gdy się potem wystroiłaś, poczułem się zdradzony. Może byłem dumny z uratowania takiego brzydactwa, a gdy okazało się, że wcale nie jesteś brzydka, poczułem się jak dureń. Chyba nie wyrażam się jasno.

– Thomas Jefferson nie zrobiłby tego lepiej.

Devon popatrzył na nią zakłopotany, nie wiedząc, kim był Thomas Jefferson.

– No, chyba jednak mnie rozumiesz. Jest mi… przy- kro z powodu tego, co ci zrobiłem. Wiem, że teraz niewiele da się zmienić, nie po tym, jak powiedziałaś, że już nie mogłabyś mnie pokochać. Ale chcę, żebyś wiedziała, że mi przykro, i chcę, żebyś była szczęśliwa z tym swoim Squire'em.